Gdy byłem chłopcem chciałem być żołnierzem

2014-03-24 08:13

 

To nie żart. Koleżankowałem się z Mirkiem Matuszewskim, synem majora, człowieka umięśnionego niczym Pudzianowski, mającego zdecydowaną, chociaż łagodną postawę wobec podwórkowej chuliganerii, a jednostka wojskowa, w której służył – to „niebieskie berety” (7 Łużycka Dywizja Desantowa).

Mirek był naszym przewodnikiem po dziurach w płocie, przez które dostawaliśmy się na tzw. „małpi gaj” w jednostce wojskowej i ćwiczyliśmy niczym dorośli żołnierze na rozmaitych przyrządach i trasach ćwiczebnych. Mieliśmy początkowo po 10-12 lat! Wartownicy pilnujący obiektów jakoś dziwnie przymykali oko na nas, w czym była pewnie ręka majora, taty Mirka.

  • Gdy byłem chłopcem chciałem być żołnierzem
  • miałem szablę i z gazety hełm
  • i kilku ołowianych żołnierzyków,
  • co przelewali w moich bitwach krew.

Kiedy jako 14-latek stałem się licealistą – byłem już „gotowym” instruktorem ZHP: odtąd moje wyprawy do jednostki „niebieskich beretów” stały się legalną cotygodniowością (szczep „Kormoran” – to Harcerskie Drużyny Obrony Wybrzeża – czyli też „niebieskie berety”, pod patronatem „naszej” jednostki wojskowej), a rutynowe ćwiczenia na przyrządach uzupełniliśmy szybko o strzelanie z kbkaK (kałasznikow) i pokonywanie poligonu w odzieży przeciwchemicznej OP1, uzupełnionej maską-pegazką.

Jako, że mieszkałem na wsi niedaleko miasteczka powiatowego, pośród zalesionych moren – od czasu do czasu, w samotności towarzyszącej każdemu wybitnemu wodzowi – zbawiałem świat, który obserwowałem z jakiegoś wzgórza, mając „oko” na pola, drogi, jeziorka, wioski – aż po daleki horyzont. Takiego poczucia własnej wielkości nie miałem nawet wtedy, kiedy później zdobywałem Rysy i bardziej egzotyczne pagórki.

Po kilku latach marzeń o żołnierce – zostałem słuchaczem elektroniki i fizyki technicznej w Wojskowej Akademii Technicznej – gdzie moja miłość do wojska uległa przedawnieniu z powodu feudalnych stosunków oraz minimalnych szans zostania „naukowcem w mundurze” (tak głosiła wtedy ulotka propagandowa), choć miałem wysoką średnią i byłem chyba najsprawniejszy „na kompanii”. Po prostu w mojej rodzinie nie było żadnego zawodowego wojskowego, nie mówiąc o oficerach.

Moja rezygnacja z nieuczciwej oferty, w jaką mnie wpuścił PRL – skończyła się nie przeprosinami PRL, tylko dyscyplinarnym wyrzuceniem mnie z uczelni i karnymi 2-ma latami służby w kompanii wartowniczej, magazynie żywnościowym, artylerii. W ten sposób polskie wojsko ostatecznie pokazało, że nie zasługuje na moją osobę.

 

*             *             *

Jako 22-letni chłopak stałem się studentem, takim podręcznikowym, a nie wojskowym, Szkoły Głównej Planowania i Statystyki, wydział Finanse i Statystyka, kierunek Cybernetyka Ekonomiczna, specjalizacja Ekonometria (modele matematyczne). Tym razem skupiłem się na marzeniu o tym, że jako sternik polskiej gospodarki ustawię i wyreguluję ją tak, aby działała jak w zegarku i koniecznie dla sprawiedliwie dzielonego dobra wszystkich obywateli. Dość szybko przeszedłem na Indywidualny Tok Studiów, poszerzając (a nie skracając, jak było w zwyczaju) listę przedmiotów o rozmaite teorie (kapitału, rozwoju gospodarczego, itd., itp.).

Równolegle zacząłem udzielać się jako aktywista ruchu naukowego afiliowanego przy SZSP-ZSP. Stawałem się mikro-politykiem i dobrze mi z tym było. Od stosunkowo prostej funkcji starosty roku dojechałem w półtora roku do szczebla ogólno-uczelnianego jako Zastępca. W tej też roli współkierowałem pierwszą poważną „dorosłą” inicjatywą – Studencką Akcją Naukową Łomża’80, czyli wakacyjnym „odpustem” dla kół naukowych, które dla ówczesnego Województwa Łomżyńskiego wykonywały rozmaite badania (moje studenckie koło ekonometryków, pod wodzą dzisiejszego Rektora SGH, rozwiązało dla producenta piwa „łomża” tzw. zagadnienie transportowe, co dało przedsiębiorstwu konkretne oszczędności finansowe).

Jeszcze w lipcu w Śniadowie, na granicy województwa, witaliśmy odwiedzającego Akcję Edwarda Gierka, ale wakacje zakończyliśmy w Polsce Porozumień Sierpniowych. Stawałem – jak wszyscy wtedy – przed życiowymi wyzwaniami i decyzjami, starałem się na ich użytek używać mózgu i wiedzy, w wyniku czego moja kariera „polityczna” przyspieszyła, tyle że nie „gospodarowałem” nią z korzyścią dla siebie. Na Kongresie SZSP, który przywrócił nazwę ZSP, stałem po stronie „ludu pracującego”, a tuż przed „pewniackim” wyborem mnie na szefa Rady Uczelnianej – nagle wycofano moją kandydaturę, na pocieszenie dostałem „kopa w górę” i zostałem członkiem Komitetu Wykonawczego szczebel wyżej (Rada Okręgowa).

  • Od rana trwała ołowiana wojna.
  • Rozbrzmiewał komendami cały dom;
  • na każdy rozkaz grała z armat salwa,
  • zmieniałem jednym gestem cały front.

Wziąłem swój los we własne ręce, poszedłem „pionem studenckiego ruchu naukowego”  i ostatecznie po dwóch latach zostałem przewodniczącym Ogólnopolskiej Rady Nauk Społecznych, potem współzałożycielem i przewodniczącym Akademii Młodych: obie te „formacje” były autonomiczne wobec organizacji zwanych młodzieżowymi, co obciążyło moją karierę polityczną na tyle, że choć dziś na liście moich „kolegów” jest były Prezydent, kilkunastu ministrów, kilkuset dużych ludzi Nomenklatury – ja nie miałem dostępu do takich funkcji, nawet w ich pobliże, właśnie dlatego (myślę), że mnie znano jako „niesterowalnego wolnomyśliciela”.

 

*             *             *

Wszystko to, co robiłem w polityce jako człowiek środowiska akademickiego – naznaczone było stanem wojennym, który – nie wierzcie, że ktoś tego uniknął – pogruchotał nasze wyobrażenia o pięknym świecie niezależnie od tego, kto w jakim miejscu rzeczywistości funkcjonował. Dla mnie stan wojenny oznaczał powrót do podstaw: moje nigdzie nie publikowane rozważania zaczęły być coraz mniej ekonometryczne, a coraz bardziej dotyczyły Państwa, Polityki, Społeczeństwa, Człowieka, Wspólnoty, Sprawiedliwości, Systemu-Ustroju. Życie – samo przez się – okazało się przyśpieszonym Uniwersytetem.

  • Minęły dawno dni beztroskich zabaw,
  • zaginął po żołnierzach moich ślad,
  • lecz kiedy myślę o chłopięcych latach,
  • inaczej patrzę na zabawę swą.

Podejmowałem i podejmuję rozmaite „zamaszyste” przedsięwzięcia autorskie, takie jak Forum Inteligencji Polskiej (2-letni cykl 40-tu konferencji pod patronatem Marszałka Sejmu, poruszających w usystematyzowany sposób najważniejsze tematy publiczne), Platonium (sieć campusów dla organizacji pozarządowych mająca stanowić wariant dla „ruchu ekonomii społecznej”). Żadnego z tych przedsięwzięć nie doprowadziłem do końca, zapewne porażka tkwi we mnie samym (niesterowalność, wolnomyślicielstwo), ale „przed sądem” potrafię udowodnić wrażą rękę systemu-ustroju, który ponoć wspiera inicjatywy obywatelskie, tyle że nikt nie podaje, że – jak dawniej – muszą być one „słuszne i swoje”.

 

*             *             *

Dziś mam już ostro „z górki” życiowej, cieszę się, że nie oblazły mnie choróbska charakterystyczne dla mojego wieku, ale też zauważam, że moja „motoryka” ustępuje coraz bardziej ewidentnie moim zdolnościom analityczno-koncepcyjnym, co czyni ze mnie starca, nie zawsze pogodnego i dobrotliwego.

W sumie mam dużo szczęścia: gdybym pozostał w wojsku, to w roku 1981 (stan wojenny) byłbym kapitanem albo majorem. Brrrr – aż nie chcę myśleć o zadaniach, jakie by mnie wtedy dotyczyły. Może służyłbym jako szef którejś z Inspekcji Robotniczo-Chłopskiej i rugałbym przed kamerami nieszczęśników zarządzających administracją czy gospodarką? Gdybym zrobił karierę jako polityk – może wdrażałbym na jakimś „odcinku” szokową terapię „kolegi z uczelni”? Gdyby moje zamaszyste inicjatywy uniknęły „podstawiania nogi” – może byłbym dziś kandydatem PO do Europarlamentu obok innego „kolegi z uczelni” (byłego szefa uczelnianej komórki partyjnej), i obok wiecznie i wszędzie potrzebnych Ryszarda Czarneckiego, Michała Kamińskiego?

A tak – mogę być spokojnie sobą, nakłuwać narzucony Polsce, wrogi dla Kraju i Ludności system-ustrój, analizować niezależnie od nikogo rozmaite zagadnienia polityczne, społeczne, gospodarcze, kulturowo-cywilizacyjne. Są konferencje, nie tylko w Polsce, gdzie mogę bez obawy o „przydybanie” na dwulicowości głosić swoje poglądy ubrane w koncepcyjno-teoretyczne szaty.

  • Na pewno lepiej byłoby na świecie,
  • bez wielkich wojen i armatnich salw.
  • Żołnierzy mógłbyś kupić tylko w sklepie;
  • z ołowiu, takich jakich miałem ja.

Narobiłem w swoim życiu rozmaitych plugastw, podłostek i niecnot, prywatnie i publicznie, ale myślę, że mogę siebie przedstawiać innym jako człowieka pragnącego być przyzwoitym i daleko zaawansowanego w realizacji tego marzenia. Zwiedziłem ładny kawałek świata, naoglądałem się ludzi i kultur – stąd wiem, że to jest dobry pomysł na życie.

А иначе зачем на земле этой вечной живу? (POSŁUCHAJ TU)

/w notce wykorzystałem słowa piosenki Piotra Janczerskiego, No To Co, 1967 - TUTAJ/

Myślę, że dziś, wiosną 2014, jest dobry czas na takie rachunki z samym sobą…