Gdzieś około Kalisza

2014-12-11 16:59

 

Ryszard Kalisz zapewne zdziwiłby się, gdybym zwrócił się do niego „towarzyszu”. A przecież w całej Europie, w Ameryce Południowej, w Chinach – ludzie lewicy tak się do siebie zwracają. O tym potem.

Ryszard jest kilkanaście dni starszy ode mnie. Przeżyliśmy te same czasy, on jako warszawiak czystej krwi, ja jako syn repatriantów, wychowujący się na dalekiej prowincji.

Los nas zetknął, kiedy obaj mieliśmy powody bywać często  w budynku przy ulicy Ordynackiej 9. Ja pracowałem – najogólniej rzecz ujmując – w finansach, a społecznie przewodziłem ruchowi studenckich kół naukowych, wydawnictw, młodych naukowców, on zaś szlifował swoje umiejętności prawnicze, pełniąc wciąż funkcje w komisjach rewizyjnych i (chyba) sądach koleżeńskich.

Ten sam los był ogólnie dla Ryszarda łaskawszy niż dla mnie: on cierpliwie wjeżdżał windą w okolice szczytów polityki, ja zaś doświadczałem „enduro”. Bo on był okrężny, a ja kanciasty, on nie stawiał spraw albo-albo, a ja stawiałem, on miał zdolność stadną i koalicyjną, ja byłem niekiedy zbyt pryncypialny, on rozumiał umowność statutów i programów, ja je czytałem dosłownie. Jeśli on uważa, że bzdurzę – rozwinę tę myśl. W każdym razie w obszarze swoich profesji chyba mamy kompetencje porównywalne.

Z czasem obaj nabraliśmy innych właściwości, które nas na powrót związały: on stał się top-politykiem i celebrytą, ja zaś dojrzewałem jako obywatel. To dawało jemu prawo do stanowienia o moim losie, ja zaś mam – jeszcze – prawo obywatelskiej oceny jego poczynań.

O, teraz już mogę pomknąć ku tematowi.

Ryszardowi zdarzył się dziś artykuł. O prezydenckich puzzlach. Wychwycił to Onet. Stąd wiem. To jest artykuł faceta zdziwionego, że w związku z wystawieniem go do harców przed-prezydenckich rozmaici ludzie ośmielają się mieć o nim i o jego kandydaturze zdanie inne niż on sam.  No, niesłychane!

Ryszardzie!

Bez obrazy, ale ja, który (na razie) nie mam zamiaru harcować przed-prezydencko, mający w polskiej polityce znaczenie liczone w promilach (akurat jestem niezbyt pijący), byłbym o tyle lepszym kandydatem na Prezydenta, że przetoczyło mnie życie przez sytuacje skrajne (tylko nie mów, że Ty też, bo zajadów dostanę), przez różne środowiska, ważne dla lewicy (np. bywałem robotnikiem „na produkcji”, doznawałem wykluczeń, latałem po „nie-ułożonych” manifestacjach ), ważne dla konserwatystów i dla prawicy, a w ogóle w życiu bywałem często na pierwszym froncie rozmaitych zmagań, w roli szeregowej, co jest bardzo ważne. Bo Ty nieraz byłeś na froncie, ale zawsze jako ten z tyłu, mający oko na sprawy. Można powiedzieć: nie ryzykowałeś jajami, zapach prochu jest Ci obcy, choć wierzę, że się pocisz i że znasz widok przechodzonych gaci.

Może to jest powód, dla którego nie cieszysz się zbytnim wzięciem? Mam pewność, że idealnie pasowałbyś do „żyrandoli”, ale nie sądzę, być był tak sprawnym prezydentem „wszystkich Polaków”, jakim był Aleksander, zaś nadętych mentorów umiejących wszystko objaśnić „post factum” jest wystarczająco dużo, byś odpuścił sobie tę konkurencję.

No, weź swoje zdjęcie w Wikipedii. W życiu nie dałbym się sfotografować na niby-antycznym krześle, we wczorajszym garniturze, z nieistniejącym tłem (wyraźnie fotka jest przerabiana). Nie lepiej było wstawić coś z biurkiem i godłem?

Dziś Polsce jest potrzebny Prezydent (Głowa Państwa) wyważony (nie mylić z ważniakiem), ale stanowczy w naprawie Państwa, a nawet więcej: w zastąpieniu tej ruiny jakimś Państwem. Masz coś na podorędziu? Bo ja akurat mam! I to nie pisane na gorąco, na kolanie, tylko owoc wieloletnich dysput o alternatywie (chyba dużo wcześniej niż Ty wykazałem refleks, psiocząc na fatalny ustrój-system zawiadujący naszą Ludnością i Krajem).

Naprawdę, ludzi mających od Ciebie większe kwalifikacje do prezydentury, choć może niezbyt obytych na państwowych posadach, jest w Polsce niemało, również na – jak to powiedziałeś – lewicy. Ludzi, którzy swoje życie poświęcili na praktyczne działania na rzecz „oddolnych”, albo na analizę rzeczywistości, taką mającą ręce i nogi, nie na użytek porannych i wieczornych spotkań z mediastami – takich ludzi ja sam znam kulkunaścioro osobiście. Nie pisz zatem, że powątpiewanie w Ciebie to albo szowinizm SLD-owski, albo rozbijactwo lewicowe.

Nie jesteś – przy całym szacunku dla Osoby – symbolem lewicowości w Polsce. Przypominam, że kiedyś w mojej obecności powiedziałeś (i specjalnie dla mnie powtórzyłeś), że „marksizm nie jest już inspiracją dla polskiej lewicy”. Zapytałem wtedy: co w takim razie jest taką inspiracją? I nie odpowiedziałeś. Świadomie nie odpowiedziałeś, a nie przez roztrzepanie. Nie wiesz. Albo jest to coś, co lewicę daleko odsuwa od lewicowości. Albo kręcisz, jak to zawsze robią „oficerowie bezpośredniego zaplecza”.

Rozumiem – tak jak Ty – że Miller popełnił kiedyś fatalny błąd „jednocząc” kiedyś SLD w jedno ugrupowanie, co „odsiało” choćby ikonowiczowskie PPS i ładnych kilka innych ugrupowań. To był w rzeczywistości „podział przez zjednoczenie”. Dziś SLD – choć najbardziej eksponowane na scenie politycznej – nie jest centralnym ośrodkiem polskiej lewicy (zresztą, Miller własnymi rękami utopił Instytut kierowany na Szarej przez K. Kika). Takiego centralnego ośrodka właściwie nie ma, jest kilka środowisk, z których niektóre „teoryzują”, a inne „praktykują”, jeszcze inne zwyczajnie „walczą”. SLD przy nich to liniejący, ciężko ranny niedźwiedź, który nie może zasnąć, w związku z tym ryczy i miota się pośród wszelkiego pozostałego „maleństwa”.

Dziś polską lewicę stanowią – pozbawieni akurat reprezentacji – obywatele deprywowani wielopłaszczyznowo. Pozbawiani obywatelstwa i szans na odzyskanie obywatelstwa (rozeznania w sprawach publicznych, realnej obecności „w sprawach”). Nikt ich nie reprezentuje (bo to taki nieestetyczny elektorat), nieliczni ich pocieszają, dostarczają pomoc, chronią przez zawieruchą. Ludzie prostej, zwykłej pracy najemnej – przecież coraz mniej liczni – zamieniają się w swoiste „mięso” biznesowe, a kto tego nie chce – ucieka. Tych biorą pod opiekę niektóre związki zawodowe, akurat im SLD odmawia nawet legitymizacji.

Nie, Ryszardzie, Ty nie marudź, jak owdowiała panna (wiem jak to brzmi: owdowiała panna), że w związku z Twoją osobą warto się zjednoczyć w silną pięść polityczną. Zbyt ciepła klucha jesteś (nie mówię o wizerunku optycznym), abyś przewodził lewicy, a tym bardziej Państwu. Wyobraź sobie samego siebie w konstelacji z dowolnym Premierem (a urząd Premiera to w Polsce potęga jest, i basta!). Każdy Cię zje na przystawkę! Pokaż, z kim stoczyłeś polityczny bój, choćby przegrany! Taki bój, w którym czuć krew, pot, proch i ekskrementy! Taki toczony w błocie i cholera wie w czym jeszcze, bez nadziei na prysznic „tuż po”!

Twój temperament i wykonywany czasem zawód kwalifikuje Ciebie do Rady Nadzorczej jakiegoś dużego podmiotu publicznego. Jednego! Nie chodzi bowiem o synekurę, ale o realne działania naprawcze.

Nie wzywaj mnie, proszę, do jedności tam, gdzie nie trzeba. Bolszewicy mieli pełną zgodę, po kilku „operacjach specjalnych”, z których najlepiej znamy te stalinowskie, ale wcześniej ich nie brakowało. Dziś nawet w Korei Północnej widać jakieś próby alternatywne, a Ty wzywasz do bezrefleksyjnego, bezkrytycznego zwierania szeregów? Nie lepiej byłoby pogadać? O kampaniach wojennych III RP, o czterech reformach Buzka, o porzuconych wsiach PGR-owskich, o grabieżczej prywatyzacji, o milionach ludzi nikomu tu niepotrzebnych? O kolonizacji Polski przez „obce siły”? Ja o tym piszę od lat, zanim się mediaści ostatnio zmitygowali, więc mogę od jutra stanąć w szranki z kimkolwiek, nawet z takim erudytą jak Ty.

Nie będę Ciebie przezywał, jak to robi wielu, ale – mówiąc szczerze – należy Ci się za ten durny tekst do Ludu, by w imię jedności lewicowej nie obsobaczał Ciebie.

A taki byłeś roztropny i kompetentny, do tego skromny, kiedy mieliśmy po dwadzieścia kilka lat…!