Genderalia. Ja też chcę

2013-12-31 08:30

 

Wszystkim się „żęder” kojarzy z jednym, choć akurat samo słówko jest niewinne jak leluja. W związku z tym wygrzebałem z pamięci inne słówko, które w nowym, „kojarzącym” się znaczeniu usłyszałem kilka lat temu z ust Jacka Kochanowskiego (socjologia kultury, socjologia moralności, współczesna myśl socjologiczna), który wtedy chwalił się, jak „oszukał” purytańskie środowisko uniwersyteckie i wymyślił „queer studies”.

Termin "heteroseksualny" dla każdego może znaczyć coś nieco innego (nie zawsze oznacza po prostu „dwupłciowość”), więc queeryści zakładają ludzką niepowtarzalność i fakt, że każdy jest indywidualny i różni się od innych wskutek wpływów biologicznych, psychologicznych i społecznych.

Niezawodna Pedia wylicza elementarz queer:

  • należy odejść od sztywnego kategoryzowania tożsamości na rzecz uznania ich naturalnej różnorodności;
  • ludzie mają prawo nie podlegać społecznemu naciskowi do określenia własnej tożsamości seksualnej;
  • ludzie powinni mieć prawo do samookreślenia, czy to przez pojęcia wypracowanie kulturowo, czy przez ich modyfikację, czy przez samodzielnie stworzone pojęcia;
  • należy odejść od ignorowania lub modyfikowania tego, co nie mieści się w konstruktach społecznych dotyczących seksualności;
  • istnieją osoby, które postrzegają własną płeć i seksualność jako niejednorodną i zmienną
  • wszystkie tożsamości seksualne i płciowe są równowartościowe;

Pedia nie sygnalizuje – podobnie jak znawcy queer i gender – że mówimy o obszarze peryferyjnym w sensie statystycznym, bezkrytyczna lektura powyższego elementarza każe myśleć, że jest np. 20 rozmaitych tożsamości płciowych i są one rozpowszechnione mniej-więcej po równo pośród ludzi. I o to chodzi „kościelnym”, kiedy wywijają listowne numery podczas kazań.

Coś wam powiem: Opatrzność byłaby szurnięta, gdyby tak masowo wytwarzała buble, czyli mieszanki między-płciowe. I wciąż od nowa powtarzała swój „błąd”.

Natura wymyśliła sobie – jako naczelną i sprawdzającą się „w praniu” zasadę prokreacyjną, od której dopuszcza wyjątki – że jest coś takiego jak Męskość (nie tylko czysto seksualna) i coś takiego jak Żeńskość (nie tylko czysto seksualna), a ich kombinacja daje Męskość lub Żeńskość. Założyciele rozmaitych religii tutaj akurat z Naturą się nie spierają, choć w każdej poważnej religii zaleca się, by człowieczeństwo rozumieć jako coś więcej niż naturalność.

Skoro jednak wciąż od nowa zdarzają się (to dobre słowo: zdarzają się) osoby inne płciowo, to jest jakiś ZAMYSŁ w tym, że istnieją ludzie „niejednoznacznie zdefiniowani”. Mam co prawda pogląd taki, że TESTOSTERON (17β-hydroksy-4-androsten-3-on, ATC: G03 BA03) oraz ESTROGENY (estradiol, estron i estriol) dość jednoznacznie wyznaczają biologiczną płeć, skuteczniej niż tzw. zewnętrze cechy płciowe, którymi się egzaltują pornogrubasy. Ale mam też pogląd – i umiem go bronić zapisami z Genesis – że CZŁOWIEK to KOBIETA I MĘŻCZYZNA, a nie „kobieta lub mężczyzna”.

Oba rodzaje hormonów (męski i żeński) są obecne w jajnikach i jądrach, zatem czy mówisz basem, czy altem – jesteś nosicielem obojnaczym. „Czystej” płci hormonalnej po prostu nie ma. Pytanie jest o proporcje, lokalizacje i aktywność hormonów w ciągu trwania życia. To są czynniki zmienne i zarazem zmieniające płeć. Ponad 90% osobników (zwłaszcza ludzkich) funkcjonuje hormonalnie w granicach „typowości-normalności” (używam tych słów w sensie statystycznym), zatem są – potocznie mówiąc – stuprocentowymi „ciachami” lub „laskami”. Pozostali mają z tym problem swój własny i zarazem są problemem dla otoczenia: sami się gubią i ich otoczenie się gubi. Pośród tych pozostałych tylko nieliczne jednostki są jednoznacznie homoseksualne, rozumiem to jako spójność zapatrywań, egzaltacji, pragnienia roli w kontakcie z drugą osobą (nie mylić z „innymi osobami”). Niech to będzie – załóżmy – 5% tzw. populacji. Drugie 5% (załóżmy) – to osobnicy zblazowani lub zdezorientowani, ale i tych nie ma co leczyć, ich wola, kim są.

O płciowości rozumianej jako „obcowanie z ludźmi w jakiejś roli” decydują takie elementy, jak wygląd zewnętrzny, zapatrywania seksualne, rodzaj wrażliwości (nie tylko artystycznej), charyzma, skłonności do pełnienia ról, zainteresowania domowe i zawodowe, szczególny fluid własny i poszukiwanie szczególnych fluidów u innych (mowa choćby o feromonach), itd., itp. Poprzednie zdanie jest kontrowersyjne, ale nie będę się z niego tłumaczył. Tak myślę, i już.

Znalazłem fajny „kawałek” w nabożnej nawie internetu, który lepiej niż mógłbym sobie wymarzyć oddaje moje myślenie seksualne (czyli płciowe). Oto cytat kilku-akapitowy:

„Coś o naturze męskości i żeńskości. Te energie są dwoma aspektami Jedności (słowo „energia” zastąpiłbym swoim autorskim słowem „inpozycja” – JH). One nie są tak naprawdę przeciwstawne sobie czy dualistyczne, są jednym: są dwoma obliczami jednej energii.

Męska energia jest aspektem, który jest skupiony na zewnątrz. To jest ta część (…) Ducha, która napędza zewnętrzną manifestację, która sprawia, że Duch materializuje się i przybiera formę. Dlatego męska energia zna moc kreacji. Jest naturalne dla męskiej energii, by być bardzo skupioną i skoncentrowaną na celu. W ten sposób energia męska stwarza indywidualność. Męska energia pozwala wam oddzielić się od Jedności, od Całości i pozostać w pojedynkę, stając się konkretną jednostką.

Kobieca energia jest energią Domu. Jest to energia Pierwotnego Źródła, płynne Światło, czyste Istnienie. To energia, która się jeszcze nie zamanifestowała, to wewnętrzny aspekt rzeczy. Kobieca energia jest wszechobejmująca i oceaniczna; nie rozróżnia ona i nie indywidualizuje.

 A teraz wyobraźcie sobie, jak energia kobieca uświadamia sobie pewien ruch wewnątrz siebie, drobny niepokój, pragnienie sięgnięcia na zewnątrz, poza jej granice, wyjścia na zewnątrz i uzyskania doświadczenia. Pojawia się tęsknota za czymś nowym, za przygodą! I wtedy przychodzi do niej energia, która jest odpowiedzią na tę tęsknotę. To jest męska energia, która chce być pomocna, chce pomóc żeńskiej energii przejawić się w materii, zamanifestować się w formie. Męska energia określa i kształtuje żeńską energię, a dzięki ich współpracy całkowita suma tych energii może przyjąć całkowicie nowy kierunek. Może zostać stworzona nowa rzeczywistość, w której wszystko może być zbadane i może być doświadczone, w wiecznie zmieniających się formach manifestacji.

Taniec męskiej i żeńskiej energii powołuje do życia pulsujący spektakl wykreowanej rzeczywistości, waszej kreacji. To jest spektakl pełen wielkiego piękna, w którym energia męska i żeńska wielbią się nawzajem i świętują swoją współpracę w radosnym połączeniu. I tak to powinno się odbywać. Energia męska i żeńska stanowią całość, są dwoma aspektami Jedności i razem celebrują pełną radości manifestację jaką ma stanowić Kreacja”. KONIEC CYTATU. Dodam tylko, że za młodu miałem zwyczaj mówienia o tym, że mężczyzna jest „wprzód”, a kobieta „wszerz”, co oznaczało, że mężczyzna jest zdobywcą i odkrywcą, a kobieta ugruntowuje zdobycze i odkrycia. Przestałem tak mówić tylko dlatego, że się ludziom głupio kojarzyło.

 

*             *             *

Jednym słowem: kościelnym przypominam, że kiedy ktoś ma inne niż typowe zapatrywania seksualne – to nie trzeba go definiować jako chorego czy grzesznika, bo dopiero wtedy, kiedy te swoje zapatrywania wdraża on/ona w życie na czyjąś szkodę, trzeba go „oporządzić” w sensie kliniczno-terapeutycznym” i zarazem spowiedniczo-rozliczeniowym, że o przepisach prawa nie wspomnę. To przecież zdarza się również „heterykom”. Zaś genderystom – cokolwiek to słowo znaczy – przypomnę, że słusznie walczą o prawo wyboru i samostanowienia dla mniejszości seksualnych, bo to takie same mniejszości jak każde inne, słusznie też walczą o równouprawnienie, zwłaszcza płci, ale ta słuszność kończy się wtedy, kiedy zapominają oni o statystyce. Uwierzę genderystom w ich niewinną uczciwość polityczną, jeśli zaczną głosić, że miliarderzy mają mieć te same prawa do łupienia innych co o niebo liczniejsi nędzarze, że talenty miliarderów upoważniają ich do „podwyższonych” tantiem ekonomicznych i społecznych.