Gminowładztwo

2017-10-24 07:15

 

Słownik Doroszewskiego opisuje pojęcie „gminowładztwa”, wprowadzone do obiegu przez emigranta po-powstaniowego Joachima Lelewela” (historyk, wolnomularz, nauczyciel akademicki, młodopolak, poliglota) jako „rządy sprawowane bezpośrednio przez Lud w formie samorządu gminnego”.

Słowo „gmina” oznaczało w tamtym czasie zbiorowość terytorialną, branżową, środowiskową, światopoglądową, ideową – uspołecznioną wedle „bezpośredniej kontroli społecznej”, czyli żyjącą w formule „wiedzą sąsiedzi kto na czym siedzi”.  I to takie zbiorowości – pisał Lelewel – mają niemal odruch konstytuowania się w samorządy, stawiane wtedy wyraźnie w roli alternatywy wobec rządów autorytarnych monarchów.

Cały koncept Lelewela sprowadzał się do założenia, że społeczność licząca kilka-kilkadziesiąt tysięcy „uczestników” jest zdolna suwerennie zarządzać wszelkimi swoimi sprawami, takimi jak: aprowizacja (zaopatrzenie w żywność), mieszkalnictwo (godne warunki udomowienia), urbanizacja (instalacje infrastruktury), oświata (edukacja szkolna i tzw. ustawiczna), zarządzanie gruntami i obiektami, bezpieczeństwo (milicja ludowa), ochrona zdrowia (lecznictwo, medykamenty), zaopatrzenie-wyposażenie mieszkań, biur i fabryk, samopomoc wzajemnicza, a nawet wymiar sprawiedliwości (ściganie przestępczości pospolitej).

Postulatem podstawowym konceptu Lelewela było: nie upoważniać struktur systemowo-ustrojowych (Państwa: urzędów, organów, służb, legislatury) do niczego, co społeczności gminne potrafią sobie „załatwić” same, własnymi siłami przedsiębiorczymi, na własny rachunek i odpowiedzialność (dziś powiedzielibyśmy o „zakazie zbędnej społecznie redystrybucji”).

Tu przesiądę się na swoją ulubioną kobyłkę, czyli Swojszczyznę. Bo właśnie gminy pojmowane jak powyżej (społeczności swojszczyźniane) od zawsze i na zawsze praktykują tę instytucję niepotrzebnie dławioną od pokoleń przez Państwo. Swojszczyzna jest glebą dla obywatelstwa: oznacza ona – pisaną lub nie – ugodę jednostki, rodziny, grupy wyznaniowej, stowarzyszenia, przedsiębiorstwa – ze społecznością lokalną. Na mocy takiej ugody domniemane jest przyzwolenie na działanie „na forum” i „w łonie”, pod warunkiem służenia bezpośrednio gminie: wtedy poza przyzwoleniem na działalność możliwe jest też wsparcie w postaci ułatwień, protekcji wobec „obcych”, itd., itp.

Zbliżają się „wybory” samorządowe (w rzeczywistości nie wybory, tylko głosowania). Gminy (społeczności swojszczyźniane) nie mają praktycznie żadnego wpływu na kształtowanie reguł głosowania, zgłaszania i selekcji kandydatów do funkcji publicznych, na termin i tryb głosowania, na redakcję obowiązków dla osób publicznych, na zainstalowanie mechanizmów odpowiedzialności przed wyborcami. Wszystkie te sprawy dawno już odebrano samorządom i stały się one polityczną karmą dla „warszawki”.

Najbliżej osadzona w środowiskach instytucja Sołtysa – jest zmarginalizowana i służy Państwu. Tak zwani radni – to w rzeczywistości zaledwie „czynnik społeczny” przy administracji lokalnej, w dodatku czynnik „skorumpowany” (krewni i znajomi obsadzają tzw. małą nomenklaturę w zamian za poparcie władzy administracyjnej i „nie wtrącanie się”).

Rzeczywistą, autorytarną, choć dyskretną władzę nad administracją lokalną sprawuje sieć Regionalnych Izb Obrachunkowych, konstytucyjnie i ustawowo przypisana bezpośrednio Premierowi, z pozorami podporządkowania „właściwemu ministrowi” (Premier może w dowolnej chwili odwołać każdego ministra, zatwierdza też prezesów poszczególnych RIO). Premier ma w sprawach codziennego życia lokalnego więcej do powiedzenia (i skuteczniejsze narzędzie oddziaływania) niż radni. Oto kwintesencja samorządności-demokracji-gminowładztwa w Polsce.

POSTULAT

Radnymi gminy powinni być Sołtysi, a ich liczebność, uposażenie i sposób powoływania-odwoływania powinno pozostawać w wyłącznej gestii społeczności lokalnej.

Społeczność lokalna samo-opodatkowuje się na rzecz spraw wspomnianych wcześniej: aprowizacja (zaopatrzenie w żywność), mieszkalnictwo (godne warunki udomowienia), urbanizacja (instalacje infrastruktury), oświata (edukacja szkolna i tzw. ustawiczna), zarządzanie gruntami i obiektami, bezpieczeństwo (milicja ludowa), ochrona zdrowia (lecznictwo, medykamenty), zaopatrzenie-wyposażenie mieszkań, biur i fabryk, samopomoc wzajemnicza, a nawet wymiar sprawiedliwości (ściganie przestępczości pospolitej).

Wspomniane „tematy” nie podlegają ani redystrybucji, ani regulacjom unifikującym: jeśli szwankują – to samorządy mogą zawierać porozumienia wzajemni cze z innymi samorządami.

Sprawy natury rzeczywiście „ponad-gminnej” (obronność, kryminalistyka, inwestycje krytyczne, media rządowe) – powinny być finansowane ze składki gminnej do budżetu centralnego, na podstawie partnerskiej umowy.

Działalność wszelkich podmiotów poza-gminnych w obszarze gminy (terytorialnej, branżowej, środowiskowej) – wymaga odnawialnej (np. corocznie) akceptacji samorządu.

 

*             *             *

Proste? No, właśnie tak rozumiem „wzięcie władzy po to, by ją oddać Suwerenowi”.