Gottvolk

2016-04-22 08:30

 

Właściwie chodzi o Gottes Volk, Lud Boży. Pojęcie to używane jest przez niektóre etnosy jako element budujący tożsamość, a nawet jej trzpień, to którego pozostałe aspekty tożsamości sa przytwierdzane jako osobliwe „inkrustacje”. Pojęcie to – w różnych redakcjach – obecne jest w judaizmie, islamie, chrześcijaństwie, hinduizmie, sikhizmie, wicca, transcendentalizmie.

 

*             *             *

W naszym obszarze kulturowo-religijnym historia Ludu Bożego zaczęła się od zdefiniowania ludu Izraela jako Narodu Wybranego. „Am segula” – szczególna własność Boga – tak Tora definiuje rolę Izraela w świecie i Historii. Z Księgi Amosa wyczytujemy, że „wybranie” nie jest wcale wywyższeniem, lecz podleganiem szczególnej uwadze Boga – krytycznej i oceniającej surowo. Jahwe wyposażył Żydów w trzy szczególne dary (a zarazem obowiązki rozliczane i docześnie (kary zsyłane na lud za unikanie misji lub odstępstwo od niej): Tora, Erec Jisrael i Przyszły Świat.

Jako, że człowiek jest i niedoskonały, i podatny na małość – wielu Żydów łatwo przyjmuje postawę pogardliwą wobec wszystkiego co nieżydowskie (zresztą, definiowanie żydowskości też nie jest najłatwiejszą ze sztuk). Dziś widzimy to co najmniej w dwóch wymiarach: opresji (łagodne sformułowanie) wobec Arabów i innych nie-Żydów na terenie zajmowanym przez państwo Izrael – oraz bezwzględnej dyskryminacji nie-żydowskiej substancji ludzkiej, materialnej i kulturowej w branżach zdominowanych przez Żydów (potocznie uważa się, że są to finanse, nieruchomości, polityka, kinematografia).

 

*             *             *

Następnym krokiem kulturowo-cywilizacyjnym był manewr pojęciowy znany jako „supersessionizm”, na mocy którego (z użytkiem pomocniczego słowa „Syjon” – wspólnota i jej miejsce na ziemi) Ludem Bożym są wszyscy, którzy zawarli „sztamę” (przymierze) z Bogiem: w wersji chrześcijańskiej Boga (ojca) zastępuje Jezus, a symbolem przymierza jest chrzest). Ten prosty zabieg paradoksalnie wyklucza Żydów, oskubuje ich z roli Narodu Wybranego, bo nie dość, że nie uważają Jezusa za oczekiwanego Mesjasza, to jeszcze nie stosują chrztu.

Constitutio Dogmatica de Ecclesia „Lumen gentium” – dokument teologiczny najwyższej rangi doktrynalnej uchwalony 18 listopada 1964 roku przez sobór watykański II i oficjalnie ogłoszony przez papieża Pawła VI 21 listopada tegoż roku (korzystam z Pedii) – czerpiąc ze źródeł biblijnych i patrystycznych oraz z myśli wybitnych współczesnych teologów, na nowo ukazała najważniejsze wymiary tajemnicy Kościoła i jego posłannictwa. Ideą przewodnią Konstytucji jest pojęcie Kościoła jako sakramentu (sakrament rozumiem jako akt odnowienia daru-łaski pojmowania istoty Boga, co logistyk nazwałby odnowieniem współ-sprzężenia-synchronizacji człowieka z wszystkim co boskie).

 

*             *             *

Kolejny krok – to wszystko, co działo się po upadku Imperium Romanum. Po wielu bardziej lub mniej opisanych meandrach Europę zdominowało całkiem świeckie dominium, którego najważniejsza z nazw było „Heiliges Römisches Reich”. Wydało ono z siebie dynastię Habsburgów, która poprzez dyplomacje i „łoże” rozpełzła się po całej Europie.

Epokę „świętości” cesarstwa niemieckiego zakończyła I Wojna. Nie można się dziwić, że odsunięcie w kąt wszystkich niemieckich racji przez światowe mocarstwa zrodziło – w kontrze – megalomanię w postaci projektu „rasy panów” (niem. die Herrenrasse, das Herrenvolk). Misją „Aryjczyków” stały się Wielkie Niemcy (Großdeutschland), wielkie pod każdym względem: terytorialnym, ludnościowym, gospodarczym, militarnym, kontynentalno-politycznym. Wystarczyło ostemplować klamry napisem „Gott mit uns”, nawiązującym do tradycji biblijnej (patrz: Immanu-El, czyli  עמנואל) i do „Heiliges Römisches Reich”, ale i do „rzeszy” Bizancjum(w brzmieniu: Nobiscum Deus). Owocowało dwuznacznym „Meine Ehre heißt Treue” (coś jak „Semper fidelis”). Kontynuacją całego konceptu – już w wariancie laickim – jest Unia Europejska.

 

*             *             *

Mesjanizm polski był narzędziem auto-nobilitacji auto-gloryfikacji Polaków. I jest nim do dziś. Wymieszany z sarmatyzmem wskazuje na żywioł polski jako ten, któremu Los albo Opatrzność dał(a) szczególną, wyjątkową, nobilitującą „osobowość narodową” (ciekawe, że duży udział w polskim mesjanizmie mieli osiedleni i wtopieni w Polskę Żydzi).

Rzeczpospolita Obojga Narodów miała być przedmurzem chrześcijaństwa, azylem wolności i spichrzem Europy. Idee te wyraził najpełniej Wespazjan Kochowski w psalmach publicznych Psalmodii polskiej (Psalm V, Psalm VII, Psalm IX, Psalm XV, Psalm XXVI, Psalm XXXVI – korzystam z Pedii).

Mesjanizm polski nigdy nie urósł do rozmiarów „dążenia imperialnego”, nie konkurował zatem z niemieckim. Już sam fakt, że jego nosicielami byli egzaltowani artyści i myśliciele (August Cieszkowski, Józef Bohdan Dziekoński, Józef Gołuchowski, Józef Hoene-Wroński, Józef Kremer, Ludwik Królikowski, Karol Libelt, Wincenty Lutosławski, Adam Mickiewicz, Andrzej Towiański, Bronisław Ferdynand Trentowski, Jan Paweł Woronicz), a nie politycy-przemysłowcy-militaryści – ustawiało Polskę w roli herolda popiskującej Sprawy a nie mocarza zdolnego zaprowadzić choćby w Europie swój ład. Nawet jeśli poważnie rozważaliśmy kolonizację – he-he – Madagaskaru.

Mesjanizm w tej formule ma się dobrze i dziś: nie raz polscy politycy wobec Europy zgłaszali ambicje w rodzaju „chrześcijańska Polska nauczy zblazowana Europę, jak trwać przy papieżach”.

 

*             *             *

Podobne do polskiego samouwielbienie mają też Rosjanie. Daleko im – i nam – do samo-prześmiewczego sarkazmu Czechów czy niemal krańcowego pragmatyzmu Węgrów.

Piszę to wszystko dla tak zwanego porządku, bez jakiejś szczególnej przyczyny: Polska jest właśnie w trakcie próby przebudowy ustrojowej, którą nazywam RE-TRANSFORMACJA (patrz: Gambit Morawieckich, TUTAJ), a zakorzeniony w nas ów mesjanizm, przekonanie o boskości naszych racji, pozwoli nam tę Re-Transformację przeżyć bez uszczerbku dla „narodowego ego” nawet, jeśli po raz kolejny pogrzebiemy się wraz z naszymi nadziejami.

Sam łapię się na tym, że poszukuję jakiejś nowej redakcji projektu Solidarności. Starszy Morawiecki – nawet jeśli zarzuca mi się „atawistyczne” przywiązanie do „chmury tagów” wywołanej w 1980 roku – jest nosicielem tego projektu najbardziej niezłomnym spośród osób aktywnych w polityce, w tym sensie jakakolwiek Racja zredagowana bez jego duchowego „imprimatur” będzie okastrowana z „mocy nośnej”. Tej mocy nie mają (już) takie przesłania jak „centrala związkowa” o nazwie Solidarność, nie mają inteligenci spod znaku KOR (a tym bardziej a’rebourczycy z KOD). Tej mocy nie uzyskał nawet KPiORP czy późniejszy rachityczny KOP. Kukiz zaś – który do całkiem niedawna ostemplowywał swoje racje między innymi twarzą Kornela – długo pewnie jeszcze będzie się uczył polityki.

Dla mnie – który głosi, że Europa Środkowa to przede wszystkim „samorządność wiecowa” (Kozaczyzna, Solidarność, Skupština) – wyniesienie Polski na „ołtarze” kontynentalnej polityki to wyniesienie „indignados” – poprzez sojusz z fenomenem sołtysowskim – do pozycji „front-suwerena” polityki, z przejęciem ogniw władzy państwowej.

Taka jest istota Trzeciej Racji, którą „wierny” mi Czytelnik już zauważył w mojej publicystyce najnowszej.