Granice prewencji

2015-12-23 09:04

 

Bardzo dobrze została przyjęta „filozofia niezawisłości” zasygnalizowana przeze mnie TUTAJ, więc przedłużę rozważania o szansach i zagrożeniach obywatelstwa flirtującego z demokracją. Zaczepiam więc kolejny wątek, prewencji.

Mądrej głowie dość dwie słowie, czyli jest dobrze, jeśli niedobre doświadczenie wykorzystujemy po to, by zabezpieczyć się przed podobnym na przyszłość. Jeśli zatem okradziono mnie lub sąsiada – montuję kraty, stalowe drzwi, alarmy albo kamery monitoryjące. Jeśli mnie oszukano – zanim zgodzę się na następny „deal”, zadam mnóstwo podejrzliwych pytań, niemal obrażających oferenta. Jeśli karmiono mnie ściemą – następnym razem zasięgnę języka z innych źródeł albo u „nadawcy” zainstaluję podsłuch, by wiedzieć, co naprawdę wie i myśli.

Takie poczynania świadczą o roztropności i rozwadze, jeśli są czynione z umiarem i służą wyłącznie samoobronnie przed powtórzeniem złego doświadczenia, a przy okazji nie czynią „koniecznego zła”, na mocy którego wolno np. rozbierać każdego w bramce na lotnisku, bo może przemycać „narzędzie porywające” w desusach.

Wielce pouczającą definicję prewencji znalazłem w zasobach Gazety Prawnej, prowadzącej swoją encykopedyjkę. Oto ta definicja (3 akapity):

1.       To inaczej zapobieganie – czytamy – złym zjawiskom i zagrożeniom, usuwanie ich przyczyn. Składają się na to różnego rodzaju działania prowadzone przez instytucje i służby państwowe, organizacje społeczne i inne podmioty, które muszą (ze względu np. na obowiązki wynikające z ustaw) lub chcą pełnić rolę prewencyjną. Są to np. policja, straż pożarna, inspekcja pracy, ubezpieczyciele, lokalne społeczności.

2.       Działania te mają różnorodny charakter, a przede wszystkim polegają na uświadamianiu, jakie zachowania albo ich brak jest źródłem określonych zagrożeń, co jest dozwolone, a co zabronione i że naruszanie prawa jest karalne. W parze z uświadamianiem idą nierzadko kontrole stanu przestrzegania przepisów i norm. 

3.       Prewencja jest skierowana z jednej strony na tych, którzy mogą być sprawcami niedozwolonych czynów, z drugiej – na tych, którzy mogą być poszkodowanymi. Działalność prewencyjna skierowana natomiast na potencjalnych sprawców niedozwolonych czynów nie sprowadza się tylko do szerzenia wiedzy.

Pierwsze, co się rzuca w oczy czytelnikowi tej definicji, to pominięcie człowieka-obywatela pośród tych, którzy działają prewencyjnie (1 akapit) i w tymże akapicie wskazanie na takie złe doświadczenie, które znalazło już swój wyraz w ustawach (tzw. prewencja ogólna negatywna). To charakterystyczne dla prawa „narzucanego” w odróżnieniu od prawa „uspołecznionego” czy od elementarnego poczucia sprawiedliwości: aktem prawnym definiujemy zło i ustanawiamy stróża. A czego nie zapisano w aktach prawnych – strzeż się obywatelu przed samowolą.

Drugie – to w akapicie 2 podkreślenie, że prewencja polega przede wszystkim na dzieleniu się z „narodem” wiedzą o tym, jakie złe doświadczenia są możliwe, mogą nas opaść, jeśli nie wykażemy czujności (tzw. prewencja ogólna pozytywna). No, bajka dla grzecznych dzieci. Wyjaśnię to za chwilę.

Bo zanim zacznę wyjaśniać, zauważę „niewinny” zapis 3 akapitu, ostatnie zdanie: „Działalność prewencyjna skierowana natomiast na potencjalnych sprawców niedozwolonych czynów nie sprowadza się tylko do szerzenia wiedzy”. Prawda, że chytre? Mówię o słówku „niedozwolonych” oraz o złowróżbnym szyderstwie „nie tylko szerzenie wiedzy”.

Najogólniej – prewencja to zapobieganie czemuś, np. przestępstwom (Słownik Języka Polskiego). Wspomnę – bo się przyda – że poza prewencją ogólną (adresowaną do wszystkich objętych prawodawstwem) istnie prewencja szczególna (skierowana do sprawców lub potencjalnych sprawców: kara i resocjalizacja). Nowością w polskim zestawie opresji jest „casus Trynkiewicza” (dożywotnie przymusowe leczenie skłonności przestępczych w warunkach izolacji) oraz zapowiadane „znakowanie nosicieli zagrożenia” (publikowanie list potencjalnych sprawców do powszechnej wiadomości). Jeśli te dwa wynalazki nie są linczem z nagonką – to ja straciłem instynkt sprawiedliwości. Piszę to mając świadomość, że w Polsce bezkarnie „oznakowano” tysiące ludzi, w ramach anatemy mając im za złe rozmaite zachowania, które w innej rzeczywistości były oznaką przedsiębiorczości i zapobiegliwości, a na pewno racjonalności. Zresztą, po co szukać: jedna z najnowszych partii politycznych, zanim się opamiętała, używała sformułowania „złogi komunistyczne” w stosunku do każdego, kto przed rokiem 1989 miał czelność bycia co najmniej 18-tolatkiem. Że niby nasiąknięci minionym złem, nawet jeśli nie głosili wrażej ideologii i nie należeli, gdzie nie trzeba.

 

*             *             *

Ja na przykład, w wielkim uproszeniu – prewencję dzielę na milicyjną i policyjną. Policyjna ma słoność to krępowania i obudowywania człowieka i mikro-wspólnoty rozmaitymi instalacjami przemożnymi, w założeniu: każdy jest przestępcą-in-spe, tylko nie każdy miał okazję (albo: wszyscy są winni, tylko nie każdemu udowodniono). Milicyjna ma skłonność do rozwiązań typu swojszczyźnianego: im bardziej uznamy ciebie za „swojego”, tym więcej mamy do ciebie apriorycznego zaufania, co oznacza, że zakładamy, iż nasze obcowanie będzie zgodne i konstruktywne, a nie wraże. Lekkomyślność?

Najwyraźniej tak, skoro Państwo, które wie lepiej niż my, czego nam trzeba i czego nie trzeba, uruchamia niezliczone zabawki prewencyjne:

1.       Wiemy, że człowiek to utracjusz nie myślący o dniu jutrzejszym, więc narzucamy mu system zabezpieczenia emerytalnego;

2.       Wiemy że przeciętny pasażer to przemytnik i terrorysta, więc on i jego bagaż będzie rewidowany i przeglądany aż do skutku;

3.       Wiemy że szary osobnik to urodzony podpalacz, więc wszystkich poddajemy kontroli i akcjom przeciwpożarowym;

4.       Wiemy że w zaciszu domowym, klubowym, ulicznym i internetowym wszyscy spiskują i „łamią” oraz chuliganią, stąd kamerki, podsłuchy, obserwacje, inwigilacje, dzielnicowi,

5.       Wiemy, że każdy kradnie co tylko się da i gdzie się da, stąd „bramki”, losowe rewizje, podejrzliwe przyglądanie się i indagowanie „a to co jest, a to skąd”;

6.       Wiemy, że każdy przedsiębiorca to oszust, a więc zaczynamy rozmowę z nim od „domiaru”, niech udowodni teraz, że jest niewinny i przyzwoity;

Czytelniku! Systemy prewencyjne nie zawsze mają ten sam zbawienny skutek, co mycie zębów czy zdrowa dieta. Bywa, że mają skutek biegunowo przeciwny. Zbyt często bywa.

Dochodzimy do sedna prewencji. Jeśli ma ona źródła „policyjne” (bo „opłaca” się skrzywdzić albo ograniczyć wszystkich, by wyłapać tych 5% bezecników”, to prowadzi do patologii wzajemnie się nakręcających: mnoży się przepisy, co oznacza, że przybywa „łamiących”, mnożą się konspiracje, bo kto chce bardzo „złamać”, ten złamie, samonakręca się zabawa w „policjantów i złodziei”. Wczoraj pokazano w którejś z telewizji film „eksperyment”, inspirowany znanym eksperymentem psychologicznym SPO (Stanford Prison Experiment) autorstwa Philipa Zimbardo: przypadkowych ludzi losowo mianowano umownie więźniami i strażnikami i „wtrącono” w świat krat, a po kilku dniach oni rzeczywiście wczuli się w zadane role i zachowywali się jak zawodowi „więźniowie” i równie zawodowi „klawisze-gadziny”, czyli prowadzili ze sobą wojnę w stylu „bądź skuteczny, a nie przyzwoity”. Eksperyment – powtarzany potem wielokrotnie przez innych badaczy – zawsze przerywano przed czasem, bo niósł nieodwracalne szkody w psychice i w umiejętnościach społecznych. Już Czytelnik rozumie, dlaczego w USA, podobno najfajniejszej demokracji, odsetek więźniów jest większy niż nawet w krajach „barbarzyńskich”?

Jeśli zaś prewencja ma podłoże milicyjno-swojszczyźniane, czyli obywatelskie – to owo przysłowiowe 5% poddaje się bezpośredniej kontroli społecznej. W jednym z niezmiennie znakomitych odcinków swojej epopei podróżniczej Wojciech Cejrowski dał komentarz do faktu, iż na amerykańskiej głuchej prowincji nie ma właściwie przestępczości: kiedy wszyscy wszystkich znają, to jak i po co kraść dla zarobku? Po co chuliganić? Po co cudzołożyć? Po co kantować? Kto chce zbójować – ten ucieka w kierunku urbanizacji, gdzie będzie anonimowy, a jednocześnie napotka prawdziwe wyzwanie, w postaci gęstego opresyjnego prawa i tępych jego stróżów (no, na prowincji też ich niemało, patrz: Rambo 1). Społeczności swojszczyźniane dają gwarancję dwóch dobrych postępowań: wychowania człowieka od młodości w oczywistych, naturalnych cnotach – i przeniesienia rzeczywistego wymierzania sprawiedliwości na obywatelską społeczność, a nie na skłonnych do wszystkiego „wymiarowców”. W małych społecznościach nikt nie gra przepisami w zupełnej abstrakcji od sprawiedliwości, a jeśli nawet zawiąże się Zatrzask Lokalny (pozaprawna grupa interesów) – to panuje ład społeczny i naruszanie norm jest zrozumiałe dla wszystkich.

Rozróżniam „milicyjność” od „policyjności”: milicyjność oznacza prewencyjną samoorganizację społeczności, dla której panuje powszechne przyzwolenie „oddolne”. Policyjność zaś oznacza narzucenie społecznościom zniewalającego, przemożnego reżimu, rodzącego przekorne odruchy konspiracyjne, właściwie „szkolącego” przestępców i „produkującego” ich, wbrew zamaszystym uzasadnieniom kolejnych opresji wpisywanych w „system prawny”.