Granice przedsiębiorczości. Rwactwo Dojutrkowe i Nomenklatura

2014-05-06 08:23

 

W notce „Roztropność jako wskaźnik gospodarczy” (TUTAJ) podałem elementarne powody do tego, by zmienić rutynowe (podręcznikowe) spojrzenie na gospodarkę (praktykę gospodarowania) i ekonomię (modelowe opisy, narracje o gospodarce).

Zakładam, że gospodarkę (procesy gospodarcze) uruchamia CZŁOWIEK, a do tego czyni to celowo, planowo, czyli z jakiegoś powodu. Zakładam też, że w warunkach społecznych, kiedy człowiek przeistacza się w „trybik” jakiejś ludzkiej konstelacji (rodziny, sąsiedztwa, grupy, wspólnoty, organizacji, społeczności, firmy, zbiorowości) – jego podmiotowość powinna-musi znaleźć sobie miejsce w procesach społecznych, w tym gospodarczych.

Jeśli zdarza się (a zdarza się za każdym razem), że taką konstelacją ludzką zarządzają nieliczni w wyniku upoważnienia, powiernictwa, uzurpacji, itd., itp. – to mają oni większy niż pozostali wpływ na to, jak owi pozostali odnajdują sobie swoje miejsce.

W sformułowaniu „swoje miejsce” i „podmiotowość” kryje się sugestia-założenie, że człowiek i jego konstelacje aktywizuje się dla zaspokojenia swoich potrzeb:

Podkreślmy, że Metabolizm, Prokreacja i Polityka mają swój wymiar nie tylko jednostkowy (np. pokarmowo-odzieżowy, płciowy, pozycjonerski), ale też wymiar społeczny (np. podział pracy i korzyści, demografia, samorząd-państwo).

 

*             *             *

Zanim przejdziemy do rzeczy, trzeba wskazać kilka aspektów historii gospodarczej, od zarania po czasy dzisiejsze.

Pierwszy aspekt – to krystalizowanie się „arystokracji gospodarczej”: najpierw podmiotowość obejmowała całą hordę pierwotną, potem z tej hordy wyodrębniał się ród uzurpujący sobie (rzadziej: zasługujący) przywileje w podziale pracy i w podziale jej owoców, ostatecznie powstały struktury gospodarcze (biznesowe, kulturowe, społecznikowskie, artystyczne, naukowe, polityczne, itd., itp.), w których niekiedy rolę główną grają więzi pozaformalne (kumoterstwo, nepotyzm), ale ich istota osadza się na rządach Nomenklatury.

Kilka innych aspektów znajdujemy na kolejnym rysunku. Pierwszy z nich do Metakapitał. Wyjaśnijmy: Kapitał to kulturowo-cywilizacyjny tytuł do dochodu, będący węzłem rozmaitych instytucji społecznych. Najprostszym rodzajem kapitału jest ludzka gotowość do pracy (gotowość rozumiana nie jako chęć ludzka, ale jako dyspozycja pojmowana „technicznie”). W skrócie – praca jako elementarna postać kapitału – tytułu do dochodu. Dalej: narzędzia, urządzenia, maszyny, obiekty – to kapitał techniczny. Zestawy technik – to kapitał technologiczny. Potem kapitał organizacyjny i na koniec kapitał polityczny (sprawność alokacyjna, optymalizacja zastosowań poprzednich kapitałów).

Metakapitał – to „redakcja” tytułów dochodu wskazująca na to, jakie pakiety kapitałów dominują w „obrocie gospodarczym”. I tak mamy: pracę (jej zasoby to ilość – np. siły roboczej – i intensywność), inwestycję (zamrożenie części owoców pracy i skierowanie jej do kolejnej iteracji procesów gospodarczych), grę (manipulowanie dobrami, wartościami i możliwościami dla uzyskania ich najbardziej efektywnych zestawów) oraz nominację (wskazywanie, jakie dobra, wartości i możliwości mają – mieć – przymiot „gospodarczych”). Wszystkie cztery formuły metakapitału wciąż są „w użyciu”, ale ich „środek ciężkości” przesuwa się od pracy ku nominacji: kiedyś pozarozumowo robiliśmy to, co podpowiadała nam nasza przyrodnicza kondycja, dziś sami wymyślamy nienaturalne sprawy, wokół których podejmujemy starania gospodarcze.

Ciekawie rysuje się historia podmiotowych formuł gospodarczych. Wyróżniam trzy ostatnie: gospodarstwo, przedsiębiorstwo, projektal. Aktualnie świat przechodzi od formuły przedsiębiorstwa (na tę modłę ufundowane są nie tylko tzw. fabryki, ale też szkoły i uczelnie, urzędy, teatry, osiedla mieszkaniowe, jednostki samorządu terytorialnego) ku formule projektalu (takie podmioty planują rozmaite „przedsięwzięcia publiczne” i organizują się alertowo, docelowo, dobierając płynnie tzw. czynniki biznesu). O ile gospodarstwo nacelowane jest-było na reprodukcję dobrostanu, a przedsiębiorstwo na rentowność – o tyle projektal zmierza ku dobru ogólnemu, ale takiemu, które uzyska „imprimatur” w algorytmach i procedurach podobnych do wyborczych.

Ostatecznie otrzymujemy gospodarkę (praxis) i ekonomię (sciencis), która od samowystarczalności (autarkii: ta formuła zwolna wygasa w świecie), poprzez biznes (komercyjna rentowność: dziś najbardziej rozpowszechniona) przechodzi ku darowi (rozdawnictwu budżetowemu: to ekonomia wschodząca, eksperymentująca obecnie w różnych postaciach), przy czym nie jest to ten DAR, o jakim dyskutowali Derrida z Marionem (dar automatyczny, niezobowiązujący, nie uzależniający) – tylko jego polityczna odwrotność, uzależniająca obdarowywanego, zniewalająca go i ogłupiająca.

 

Basic instinct of practice

Kiedy jednostka „ma na oku” swoje potrzeby trojga rodzajów, to w każdym zastanym środowisku (otoczeniu), na każdym wyobrażalnym poziomie i ścieżce rozwoju kulturowo-cywilizacyjnego, działa przede wszystkim „pod siebie”, przejawiając jak najdalej idący egoizm. Z grubsza zgadza się to z konceptem społecznym Thomasa Hobbesa. Ale jeszcze z czasów przedludzkich ma w sobie odruch kooperacji zarówno wtedy, kiedy podejmuje działanie ponad swoje jednostkowe siły, jak też wtedy, kiedy realizuje się w obszarze podziału owoców pracy, a już na pewno podczas rekreacji. Podczas tej kooperacji działają przypadkowe i nieprzypadkowe siły, które powodują zróżnicowanie ekonomiczne: jedni niewielkim wysiłkiem kooperacyjnym osiągają więcej wsparcia od innych, a inni wielkim nakładem kooperacyjnym uzyskują niewiele pomocy od innych. Tu jednak działa darwinizm: w pewnych warunkach-okolicznościach możliwe jest duże i trwałe zróżnicowanie, w innych byłoby one zabójcze dla ludzkiej konstelacji i dla jej uczestników. Dotyczy to zarówno hordy pierwotnej jak i czasów nam współczesnych.

Część kooperujących egoistów – w wyniku działania ich temperamentu, ale też w wyniku „naznaczenia” refleksją społeczno-gospodarczą – wykazuje skłonność do przedsiębiorczości, czyli do brania na swój rachunek i na własne ryzyko odpowiedzialności za zaspokojenie potrzeb jakiejś konstelacji: zaczyna się od podziału specjalizacyjnego (kowal, myśliwy, żołnierz, kucharz, opiekun, artysta), a kończy się na relacjach dostawca-klient, i wtedy możemy mówić o powstawaniu podmiotów gospodarujących (biznesowych, społecznikowskich, artystycznych). Nie wszyscy „wchodzą” w tę formułę (osobnym tematem są tego przyczyny), zatem jedni korzystają z dotychczasowych formuł „prywatności” i „kooperacji”, a inni polegają na podmiotach gospodarujących: coś świadczą, coś zamawiają i otrzymują. Dokonuje się pierwotne oddzielenie pracy od uzyskania jej owoców. Uwaga: to też dotyczy czasów nam współczesnych, a nie tylko pradawnych.

Wejście podmiotów gospodarujących pomiędzy sieć powiązań kooperacyjnych powoduje jednak jeszcze jeden proces: potrzeby elementarne, społeczne i kulturowe zostają stopniowo, ale „na zawsze”, oddzielone od siebie „budżetami”: teraz ich zaspokojenie uwarunkowane jest nie tylko wkładem odpowiedniej (społecznie użytecznej) pracy, ale też stanem budżetu ukonstytuowanego na ekwiwalentach pracy i jej owocu (towaru). Jeśli nie wystarcza to zaspokojone zostaną tylko niektóre potrzeby

Skąd się bierze budżet? Otóż jest to fenomen systemowo-ustrojowy. Zauważmy, że powstanie podmiotów gospodarujących „demutualizuje” pierwotny proces gospodarczy, właśnie poprzez oddzielenie pracy od jej owocu, gratyfikacji od towaru. Jest jasne, że niektórzy przedsiębiorcy będą zainteresowani nieekwiwalentnymi relacjami między tym, co dają pracownikom jako gratyfikację i tym, co od nich biorą jako cenę za towar. Mają z tego coś, co dzisiejszy buchalter nazwie „zysk nadzwyczajny”, a Marks nazywał „wyzyskiem”. Wystarczy jeden taki „niemoralny” przedsiębiorca, by naruszyć cały kooperacyjny gmach „zrównoważonej sprawiedliwości”. A w pewnych warunkach okazać się może, że skoro jakaś część przedsiębiorców tak postępuje – to pozostali „muszą”, bo inaczej będą mniej konkurencyjni.

Następuje zatem nieplanowana, a na pewno nie nazwana zmowa przedsiębiorców co do nieekwiwalentności, oparta na niezliczonych więziach, interakcjach, grach, sojuszach, konfliktach między podmiotami gospodarującymi, które łącznie stanowią gospodarczy system-ustrój. Ten ostatecznie ucina między-jednostkową kooperację.

Od tej chwili mamy do czynienia z dramatycznym „samonapędzaniem” się systemu-ustroju (prawa, przepisy, reguły, normy, standardy, certyfikaty, dopuszczenia, wtajemniczenia, immunitety, glejty, licencje, koncesje, sądy, arbitraże, nadzór, straże, policje, algorytmy, procedury, itd., itp.), który to proces może opanować a zarazem „oliwić” jedynie Państwo, czyli Polityka Spetryfikowana.

Państwo stymuluje wykreowanie się (a właściwie ukonstytuowanie się wcześniej wykreowanych) takich nad-formuł gospodarczych, które w założeniu mnożnikują działania podmiotów gospodarujących (a po drodze, niejako w efekcie ubocznym – korzysta na tym Ludność): Administracja, Infrastruktura, Walory i Polityka. W poszukiwaniu własnej legitymizacji Państwo zagnieżdża się w tym cztero-obszarze (nazywam go łącznie Ultragospodarką) i udaje, że to ono jest Ultragospodarką, że jest super-menedżerem wszystkiego co się gospodarczo dzieje.

Poszczególne obszary Ultragospodarki działają jak społeczna meta-inwestycja. Pobiera się od Ludności i od podmiotów gospodarujących część ich dochodu (podatek, cło, opłaty, akcyzy) i za to tworzy się obiekt, urząd, organ, służbę, super-podmiot, sieć, strukturę, system, który „zastosowany” w gospodarce przynosi korzyści większe niż to, co pobrano wcześniej od Ludności i od podmiotów gospodarujących.

No, ale to nie zawsze chce zadziałać, właśnie ze względu na Budżety, które mają skłonność do nieodwracalności: można zrozumieć, że trudno rozebrać drogę czy linię energetyczną albo wodociąg, by powrócić do stanu poprzedniego (nawet machnąwszy ręką na stracone koszty ich zbudowania), ale okazuje się, że równie trudno jest ograniczyć budżety administracyjne, budżety walorów, budżety polityczne! Znaczy: grają tu interesy zarządców tych budżetów oraz alienacje. Dlatego coraz częściej obiekty, urzędy, organy, służby, super-podmioty, sieci, struktury, systemy – kosztują więcej niż dodają efektywności podatnikom, a ci są bezradni. I wcale nie mówimy o tym, że państwowe czy w ogóle „uspołecznione” (komunalne, municypalne, spółdzielcze) jest mnie efektywne od prywatnego (rodzinnego, spółkowego, korporacyjnego), tylko mowa jest o fenomenie MONOPOLU: to monopole dmą w swoje budżety w zupełnej abstrakcji od obowiązku, dla którego ponoć u zarania powstały, obowiązku współcześnie zapisanego w statutach, misjach, preambułach, a nawet „tematycznych” ustawach. Monopole administracyjne, infrastrukturalne, bankowo-ubezpieczeniowo-funduszowo-gwarancyjne, polityczne (np. samorządowe, ale też te związane z policją, wojskiem, strażami, służbami, sądami, trybunałami, wojewodami, parlamentem).

Kiedy szwankuje mnożnikowanie – Państwo „na chwilę” odgnieżdża” się od miejsca, gdzie ów deficyt mnożnikowania występuje – i dokonuje „ludowego arbitrażu”, w imieniu całej Ludności lub jakiejś jej części. Po czym „wgnieżdża” się z powrotem, bo jego rolą jest udawać, że to wyłącznie dzięki niemu dzieje się w gospodarce dobrze.

Ostatecznym wynikiem tych patologii jest to, że człowiek, który w warunkach kooperacji sam planował swoje nakłady pracy i podział jej owoców – będąc skazanym na łaskę systemu-ustroju i Ultragospodarki – najczęściej nie zaspokaja wcale swoich potrzeb kulturowych, słabo zaspokaja potrzeby społeczne, nierzadko też ma trudności z zaspokojeniem potrzeb elementarnych (obrazują to białe plamy po prawej stronie dwóch ostatnich rysunków). I jest bezradny w tej sprawie, chyba że sam jest monopolistą albo „podpiął” się pod monopol z dobrym pozycjonowaniem własnym. Całość wygląda obrzydliwie aspołecznie. Zauważał to już Adam Smith (o tym jest Bogactwo Narodów, a nie jest pochwałą liberalizmu, jak chcą tego doktrynerzy), a wiele humanistycznych emocji włożył w analizę tych zjawisk Karol Marks.

Przedsiębiorczość kończy się tam, gdzie na skutek „inicjatywy wspólnej” przedsiębiorców nastawionych na zysk (tych naruszających „sprawiedliwą równowagę” i włodarzy posługujących się formułami państwowymi następuje sojusz Rwactwa Dojutrkowego (patologicznej formuły gospodarowania wyrodzonej z Przedsiębiorczości) i Państwa Władczego (patologicznej formuły państwowej skupionej na Władzy i Budżetach a nie na optymalizowaniu alokacji gospodarczych).

 

*             *             *

Komercjalizm, który nasilił i uczynił patologicznymi proces demutualizacji w gospodarce – dziś obnaża swoją (nie)wydolność tam, gdzie ponoć nie sięga. Czyli w miejscach „budżetowania”. Dziś żadna inicjatywa gospodarcza (biznesowa, społecznikowska, artystyczna), która nie uzyskała ustrojowo-systemowego, ultragospodarczego „imprimatur” – nie może („nie ma prawa”) zaistnieć, odnieść sukcesu. To jest krańcowa forma zmonopolizowania gospodarki, w której aktywność skupia się na uzyskaniu „imprimatur”, a nie na zaspokajaniu ludzkich potrzeb. Budżety, które początkowo, na skutek pojawienia się podmiotów gospodarujących w miejsce naturalnych, odruchowych, rynkowych więzi kooperacyjnych, oddzieliły potrzeby kulturowe od społecznych, a społeczne od elementarnych – w magiczny sposób zaczęły tymi potrzebami zarządzać. Najpierw zaczęły uzależniać zaspokojenie niektórych potrzeb od „wykonania zadań” (patrz: np. zarządzanie w przedsiębiorstwie), a w warunkach przemożnej Ultragospodarki potrzeby społeczne i potrzeby kulturowe zostały całkowicie objęte „budżetowaniem”, co w konsekwencji oznacza, że to system-ustrój, a nie człowiek definiuje asortyment tych potrzeb i stopień ich zaspokojenia przydzielany-rozdzielany wedle jakichś „imprimaturowych”, uznaniowych kryteriów.

Orphania – ileż można to powtarzać – to masowe czynienie z ludzi (w warunkach zmonopolizowania) ofiar losu, zabijanie w nich swobodnych, podmiotowych, racjonalnych odruchów rynkowych-obywatelskich, aby „broń boże” nie zaspokajali swoich potrzeb „za plecami” systemu-ustroju. Zamienia ona człowieka pracy w drobinę „kapitału ludzkiego”, siły roboczej, funduszu pracy. Czyni go bezpodmiotowym, co najcelniej ujął „słownikowo” Giorgio Agamben, najpierw formułując pojęcie „l’uomo senza contenuto” (człowiek bez treści, bez zawartości, który nie ma nic do powiedzenia, nawet sobie), a potem nieco to złagodził, definiując „homo sacer” (człowiek zniewolony).