Gruby Rycho znów się śmieje

2014-12-07 20:52

 

Mało mnie grzeje i mało mnie ziębi to, co ogłasza światu formacja, która używa wyłącznie pragmatyzmu, (w moich ustach to słowo oznacza obelgę). Pierwszym i ostatnim rzeczywistym liderem tej formacji był-jest Aleksander Kwaśniewski. Człowiek, którego aparat PZPR holował począwszy od redakcji Sztandaru Młodych po funkcję ministra od spraw sportowo-rekreacyjnych.

Nie wiem co sądzić o człowieku (AK), ale jego przywództwo swego czasu było niekwestionowane, żywe, świeże, samą swoją obecnością pobudzał ludzi do działania i pomysłów. Mimo, że długo był „najmłodszym z ekipy”, to dawał całej formacji ten szczególny ryt zwycięski.

Lewicowość Kwaśniewskiego – jakakolwiek ona była – skończyła się w okresie prezydentury. Wtedy na wierzch wyszedł ów pragmatyzm, zbawienny w czasach, kiedy polska scena polityczna sklecona była z elementów nijak nie pasujących do siebie. Kwaśniewski założył sobie, że polityka – jaka jest – każdy widzi i jego zadaniem jest związywać w jedno to co się samo nie przyciągnie. Pomysł na politykę świetny. Współrealizowany z Markiem Ungierem, Markiem Siwcem, Ryszardem Kaliszem, Jolantą Szymanek-Deresz, z kilkunasto-osobowym gronem ludzi będących wiarygodnymi graczami (podkreślam: graczami).

Kwaśniewski zamordował „własną” lewicę, tę która swoich korzeni doszukała się w stowarzyszeniach „Ordynacka” i „Pokolenia”. W obu tych stowarzyszeniach skupieni są-byli ludzie, którzy już w latach studenckich i tuż-po-studenckich pełnili odpowiedzialne role w gospodarce, w aparacie urzędniczym, w korpusie „samorządowców”, w mediach, w ugrupowaniach parlamentarno-politycznych, w „środowiskach” (sportowym, artystycznym, itd.). Mam swoją prywatną pewność, że jego palec – sprzężony ze sprawną pamięcią – współdecydował o niejednej karierze.

Dziesięć lat prezydentury Kwaśniewskiego – to przejście od epoki „obozu ideowego” do epoki „korpusu gamblerów”. Gambling polityczny w Polsce – to gra o wielkie stawki, w których gracze nie obstawiają „za swoje”, w razie wpadki płaci „naród”, a jeśli „się trafi” – zyskują gracze i tylko oni.

Lewica parlamentarna (nazywam ją koncesjonowaną) – podkreślmy – dołączyła w okresie 1995-2005 do grona gamblerów i jako taka została ostatecznie przygarnięta, przestała być „postkomuną”. W osobach takich tuzów, jak Dariusz Rosati, Marcin Święcicki, Andrzej Olechowski, które przeszły wprost i dosłownie do formacji etatystyczno-liberalnej (PO), odczytać można gotowość całej formacji do działań bardziej nastawionych na trwanie i pomyślność Państwa niż na emancypację i zapobieganie wykluczeniom. Tę skłonność reprezentuje też Kalisz, który rozmawiając dawno temu ze mną podczas jakiegoś „spotkania z ciekawym człowiekiem” (czyli z nim) zauważył, że „lewica polska nie jest już inspirowana przez marksizm”, ale nie podał, co jest teraz inspiracją polskiej lewicy.

Na mojej liście pajaców TUTAJ Ryszard Kalisz występuje „z wysoką lokatą”. Już po napisaniu tej notki o nim dał kilka dowodów na to, że „trafiłem celnie”. Facet, który odchodzi i przychodzi, którego – poza kwalifikacjami prawniczymi, które nie mnie oceniać – potrafi wyłącznie celebrować swoją osobę, godzi się na wystąpienie w roli kandydata na urząd Prezydenta RP tuż po tym, jak hamletyzował, czy w jego sytuacji warto jeszcze zajmować się polityką (to przy okazji wyborów samorządowych).

W mediach prezentuje się jako człowiek mający dystans do siebie i wielkie poczucie humoru. Taki „papuśny”. Jednak „na żywo” ma z tym kłopoty, a jego narcyzm staje się chorobliwy i nieprzyjemny dla otoczenia. Dużego kawiorowego samochodu nie będę mu wypominał, bo sam taki miałem.

 

*             *             *

Gdyby jakimś cudem SLD miała wydelegować Premiera – niewątpliwie Leszek Miller „wystawiłby” siebie, choć już raz w tej roli spektakularnie pogrążył formację. Dlatego wystawienie teraz Kalisza – jest ze strony Millera wyraźną deklaracją: ja ją odczytuje jako „głosujcie na hrabiego-gajowego”.

A gruby Rycho niech sobie celebruje.