Herman wierci Tuskowi

2015-11-04 08:01

 

Wyjaśnijmy sobie na początek różnice i podobieństwa na linii Tusk-Herman. Ktoś mógłby bowiem pomyśleć, że jesteśmy kumplami, a mój list to ustawka.

Herman ma jedno imię, Tusk ma dwa. Niby o co chodzi, każdemu wolno, ale jakaś symbolika w tej różnicy jest, nieprawdaż?

Herman jest zdecydowanie starszy od Tuska: kiedy ten młodszy przychodził na świat, Herman miał już 25 dni życia za sobą.

Herman wychował się na Kaszubach, ale w rodzinie repatriantów spod Wilna i Lwowa, którzy zarządzali wielkim jak latyfundium gospodarstwem ogrodniczo-sadowniczym pewnego PGR. Tusk wychował się w rodzinie Tusków, Kaszubów „wielkomiejskich”, żyjących z szarej, zwykłej pracy.

Herman w szkołach rozmaitych do matury starał się być prymusem, a dodatkowo pisał wiersze, doskonalił się w rzemiośle harcerskim i oddawał się licznym dziedzinom sportu i muzyki. Co w tym czasie robił Tusk – niezbyt wiadomo, ale można przypuszczać, że nic szczególnie innego niż Herman.

Dzieckiem będąc i młodzieńcem – Herman był wybitnie pro-reżimowy: Polska parafialna w tym czasie świadoma była jedynie polityki zaściankowej, a ta z radia (telewizor to było coś ho-ho, z gazet kupowało się „Przyjaciółkę”) jawiła się niczym opowieści z zaklętego lasu za siedmioma górami.

Niewątpliwie Tusk, wychowujący się tuż obok Stoczni, mający w 1970 roku lat 13, nabrał do bagażu swojej wyobraźni mnóstwo typowych gdańskich robotniczych odruchów antyreżimowych. Gdańszczan rozpierała duma, że jako pierwsi stawili czoła prosowieckiej polityce partyjnej nomenklatury, paląc np. komitety i linczując funkcjonariuszy. Gdyby zatem los w jakiś sposób zetknął obu, Hermana i Tuska – staliby po przeciwnych stronach, obaj z rozgrzanymi głowami, i kto wie, kto pierwszy by poważył się przydzwonić drugiemu...

Poza Matką najwyższym autorytetem Hermana w okresie przejścia do stanu dorosłości był Zbigniew Murawski, nauczyciel-polonista z „ogólniaka”, który w pełni zaaprobował inicjatywę harcerskiej młodzieży licealnej, by udać się do Gdańska z wizytą do Tadeusza Bejma, I Sekretarza PZPR na Województwo Gdańskie: chodziło o to, by Harcerskie Drużyny Obrony Wybrzeża (niebieskie berety) nie były wcielone do gierkowskiego konceptu Harcerskiej Służby Polsce Socjalistycznej. Nic w tym nie było z polityki, tej z zaklętego lasu za siedmioma górami: po prostu „niebieskie berety” miały swój korporacyjny etos i baliśmy się, że rozpuści się on w nowym koncepcie. Ostatecznie stanęło na tym, by nasze hufce i szczepy miały nazwę HDOW-SPS. Mój ogólniacki szczep „Kormoran” był dumny z efektów naszej misji. Zbigniew Murawski, ku zdumieniu Hermana (ZM nigdy nie obnosił się z tym w „ogólniaku”) został ładnych kilka lat później jednym z sekretarzy wojewódzkich PZPR w Słupsku, co zresztą pozwoliło Hermanowi z jego pomocą zorganizować wakacyjny wielo-obóz studenckich kół naukowych Inicjatywa Naukowa „Lębork”.

Poza Matką najwyższym autorytetem Tuska w okresie dojrzewania politycznego był niemal na pewno Lech Bądkowski, który przytulił się do kaszubszczyzny, choć nie musiał, bo sam był postacią ważną dla środowiska gdańskiego. To człowiek o kryształowej przeszłości wojennej, potem zaś pisarz, opozycjonista, założyciel organizacji kaszubskiej. Tusk: miałem 21 lat, kiedy świętej pamięci Lech Bądkowski dorwał mnie w siedzibie „Solidarności" i spytał: „Czy pan wie, że jest pan Kaszubą?". A ja zrobiłem wielkie oczy i dopiero po godzinnej rozmowie wyjaśnił mi, skąd są Tuskowie i jak bardzo ja sam jestem kaszubski - ojciec, matka i pradziadkowie po mieczu i po kądzieli pochodzą z Kaszub. Od tej chwili zacząłem to uświadamiać nie tylko sobie, lecz także mojej rodzinie, która zupełnie zapomniała o swoim pochodzeniu.(…)"- mówił Tusk w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej" w 2004 roku. Bądkowski wpajał Tuskowi pomysł na Samorządną Rzeczpospolitą. Tusk okazał się odporny.

Hermana pomysł na życie – to były studia w WAT na elektronice: ulubiony i nowoczesny kierunek studiów, pełna „akomodacja” nie wymagająca materialnego wsparcia rodziny, przyszłość w szanowanym zawodzie inżyniera-oficera, a nawet „naukowca w mundurze”. Po trzech i pół roku meandrów – w tym dwuletniej „karnej” służby w kompanii wartowniczej i w skadrowanym pułku artylerii – Herman wyszedł „na wolność” obciążony potwornym długiem za dobrodziejstwa studiów w WAT.

Tusk wybrał drogę studiowania historii (dla niewtajemniczonych: antyreżimowcy często wybierali ten kierunek), a jednocześnie podstawiania nogi „systemowi” poprzez rozmaite inicjatywy konspiracyjne i jawne, znane z jego oficjalnej biografii. Współredagował pisemko („Samorządność” Bądkowskiego), pisał do „Pomeranii”, dawał się wchłonąć trójmiejskiej inteligencji, współzakładał SKS i NZS. Stawał się „wykluczonym poza reżim”

Herman po doświadczeniu WAT-owskim powrócił do Lęborka, gdzie udzielał się robotniczo jako „piecowy” w spółdzielni „Spomel” (zresztą, wygrał konkurs na tę nazwę dla spółdzielni wcześniej znanej jako „żeliwiak”) oraz jako „pilarz” w zakładzie przetwórstwa drewna (LZPD, obecnie „Poltarex”), skąd wbrew dyrekcji wyrwał się na egzaminy do SGPiS – i stał się całą duszą ekonomistą. Zostało mu to do dziś, w tej dziedzinie wciąż się uczy i rozwija.

W tym czasie, kiedy student-Herman – ucząc się pilnie, ale z różnym skutkiem – robił „reżimową” karierę jako wolnomyśliciel (najpierw piął się w SZSP, potem w równoległym do ZSP ruchu studenckich kół naukowych, młodych pracowników nauki i wydawnictw, czyli w ORNS) – Tusk wyrastał na lidera środowiska zakapiorów liberalnych: doprawdy niełatwo jest pojąć człowieka, który funkcjonował w środku debaty inteligenckiej o związkach zawodowych i samorządności, a stał się piewcą utopii, zakładającej, że wyzwolenie wilczego instynktu „rynkowego” doprowadzi do „rzeczpospolitej obywatelskiej”.

Jednym słowem: równolatkowie wychowujący się kilkadziesiąt kilometrów od siebie, podobnie nadaktywni – a jednak stojący zawsze po przeciwnych stronach politycznego przymurka: w Hermanie wciąż tkwi parafialna niezgoda na dołowanie „oddolnych”, czyli idea sprawiedliwości społecznej, w Tusku rozkwitł wielkomiejski zapał do „gry wszystkich ze wszystkimi o wszystko”, co pozwoliło mu nie tylko „z twarzą” autoryzować kryminalną rozróbę Balcerowicza pod dyktando światowej finansjery, ale też eliminować własnych drużynników, takich jak Płażyński, Olechowski, Piskorski, Schetyna, Rokita.

Herman życiowe sukcesy odnosił „za poprzedniego reżimu” – Tusk zaś nie tylko się karmił, ale współtworzył z pozycji wodza „nowy reżim”. Stąd Tusk ma przed sobą świetlaną perspektywę zasłużonego emeryta establishmentu, a Herman będzie do końca dni swoich walczył o godne przetrwanie.

Chcesz wiedzieć o mnie więcej – zajrzyj do krótkiej notki życiorysowej, TUTAJ. Nie uwzględniłem tam jeszcze ostatniego epizodu: w sprawie mojej funkcji Dyrektora Generalnego jednej z izb gospodarczych będę się sądził, bo akurat tam doświadczyłem, jak działają mechanizmy, którym patronujesz.

 

*             *             *

Donaldzie!

Zwracam się do Ciebie po imieniu nie dlatego, że jesteśmy równolatkami (przy czym ja, jako starszy, mam przywilej zaproponowania przejścia na „ty”), nie dlatego też, że z wychowania jesteśmy niemal ziomalami z tego samego terenu Polski i z tej samej epoki, tylko dlatego, że pozwoli to ocieplić moją do Ciebie wypowiedź, która w moim zamiarze jest wobec Ciebie surowa. Mam do niej prawo jako jeden z tych, którzy własnym losem zapłacili i nadal płacą za przemiany ustrojowe, których Ty jesteś aktywnym nosicielem, „operatorem” i niewątpliwym beneficjentem.

Poza tym bardzo podoba mi się celtyckie imię Donald, oznaczające „silny tego świata”, jeśli wierzyć wykładniom językoznawców, a nie podoba mi się nazwisko Tusk, niezbyt ciekawie tłumaczące się na różne języki, co nie jest przecież Twoją winą. Mnie zresztą w szkole też przezywali: „Göring”, co mnie oburzało podwójnie, bo przecież nie jestem lotnikiem, a moi rodzice pochodzą z tzw. Kresów i nic nie wiem o ich związkach z hitleryzmem.

Pisze więc Jan, (w domu wołali „Jasiek”), czyli Waniuszka – do Władcy Świata, zdrobniale Donka. Pamiętam cały czas o tej wielkiej różnicy między nami, tyle że w sercu i duszy oraz umyśle i sumieniu mam tę nabytą z wiekiem demokratyczną szajbę i zarazem pobożną myśl o bożym dziecięctwie nas obu, co każe mi mniemać, że jesteśmy sobie jakoś tam równi.

Nie, nie będę tu streszczał wszystkich pomyj, jakie wylałem na ten szczególny łże-liberalizm (patrz: https://publications.webnode.com : dużo tam twórczego nieładu, ale kto chce, ten znajdzie), udający rynkowość, przedsiębiorczość i demokrację, a serwujący monopolizację, rwactwo dojutrkowe i jedynomyślność apologetyczną.

Interesują mnie niektóre wydarzenia z Twojego życia, które – chcąc nie chcąc – znosimy i doświadczamy jako część życia naszego:

1.       Chciałbym znać Twoje dzisiejsze zdanie na temat słynnego, a przynajmniej dobrze udokumentowanego spotkania z Twoim aktywnym udziałem w gabinecie Lecha Wałęsy, opisanego w filmie „Nocna zmiana”. W moim przekonaniu miała tam miejsce zmowa realizowana przeciw legalnie powołanemu rządowi, motywowana bezpośrednio manifestacyjnym ogłoszeniem listy osób „ze świecznika” podejrzewanych o to, że w okresie PRL w paskudny sposób prowadziły życie podwójne: szacownych opozycjonistów i zarazem plugawych współ-reżimowców. W tym kontekście „antycypacyjne” przedsięwzięcie polegające na odsunięciu w niebyt rządu miało charakter paroksystycznej „zbiorowej prywaty” legitymowanej politycznym autorytetem uczestników spotkania, choć w całej Europie Środkowej lustracja miała miejsce i oczyściła atmosferę, czego nie udało się (wręcz odwrotnie) załatwić w Polsce siłami IPN, do dziś;

2.       Jak to się robi w sumieniu – wyjaśnij – że Twoje próby wyrośnięcia w polskiej polityce za każdym razem wiązały się z „wypinkowaniem” Twoich druhów, niekiedy nawet mocodawców, co nazwałem Expulsis Multiplexis (rugowanie rozsiane): w Izbie Wydalanych (Twoich „ofiar”) są naprawdę godne trofea: Balcerowicz, Piskorski, Gilowska, Olechowski, Płażyński, Rokita, Schetyna. Jak przystało na małego, obrotnego murzynka, żeniłeś się z KLD, potem z Unią Wolności, z AWS, na koniec z Platformą. To na pewno nie koniec sukcesów matrymonialnych tego nieustającego męża, tyle że chorego na rugowanie rozsiane – pisałem we wrześniu 2010. I nie pomyliłem się: koncertowo uczyniłeś potem Piechocińskiego malowanym wicepremierem, a Halżbietkę zabrałeś sobie do Europy, wrabiając w premierostwo kobitkę wartą pana Sułka;

3.       Wyjaśnij mi – ale tak dorzecznie, bym zrozumiał, bo ja ze wsi jestem – na czym miał tak naprawdę polegać Twój pomysł na drugą kadencję rządowo-premierowską, zawarty w Twoim „ekspozesie” pod nazwą Polskie Inwestycje Rozwojowe. W moim najgłębszym przekonaniu chodziło o skumulowanie kontroli rządu nad pozostałymi jeszcze regaliami (obiektami gospodarczymi i majątkiem będącym własnością wspólną Narodu), by następnie wykorzystać te kontrolę do serii dużych przedsięwzięć przenoszących faktycznie (za jakąś fasadą) władzę gospodarczą i polityczną poza rząd polski. Na szczęście, powierzono to zadanie człowiekowi miernemu, niedouczonemu narcyzowi, który koncertowo spartolił taki seksowny, ponętny projekt. Ale mogę się mylić, więc powiedz, o co naprawdę chodziło. Tylko nie pisz, że partnerstwo publiczno-prywatne jest w polskich warunkach błogosławieństwem dla przedsiębiorczości;

4.       Najbardziej ze wszystkich pytań, które mam do Ciebie, a których unikasz skutecznie – uwiera mnie to o rzeczywiste kulisy Twojej „emigracji zarobkowej” na dużą posadę europejską. Wiem, wiem, to ładny kawałek chleba na dziś i na okres Trzeciego Wieku, ale przecież Mąż Stanu nie śmiga z wicepremierką z najważniejszej (najbardziej „decyzyjnej”) fuchy, jaką jest Premier(owanie) – dla zarobku, na saksy. Z drugiej strony obaj wiemy, że dla Polski niewiele tam zdziałasz, bo to jest wbrew pragmatyce biurokracji europejskiej. Nie widzę więc dobrego powodu, aby Premier i Wicepremier(ka) rejterowali z Polski, jakby im się paliło pod nogami. Powiedz zatem szczerze, jakie licho Ciebie pogoniło na obczyznę i nie świętujesz, nie celebrujesz dwóch kadencji pod rząd, co jest niewątpliwym sukcesem, nawet jeśli uwzględnić „zakulisy” PO, podobno bezpieczniackie i geszefciarskie;

5.       I jeszcze powiedz – chociaż nie będę nalegał – ile jest prawdy w tym, że w Twoim otoczeniu wciąż wiele mają do powiedzenia ludzie, o których – hmmm… - trzeba powiedzieć, że są „zakulisowi”. Ja rozumiem; doradcy i współpracownicy. Ale nie opiekunowie chyba…;

Jesteś jedną z najważniejszych postaci transformacyjnego okresu historii Polski. Zapewne kogoś pominę, ale staram się zmieścić w liczbie 10 najbardziej prominentnych: Wałęsa, Kwaśniewski, Buzek, Glemp, Miller, Kaczyńscy, Geremek, Pawlak, Kuroń, Bartoszewski, Michnik. Gdyby zebrać Was – tu wyliczonych – w jedno i szukać wyłącznie pozytywów, to mamy esencję, pigułkę noszącą wszech-bezmiar idei, niezłomności, wartości, skuteczności, mądrości. Trochę sobie dworuję, ale nie z każdego zamieszczonego nazwiska. W każdym razie ktokolwiek będzie się doktoryzował na Twojej biografii, pozostawi Ludzkości nieuchronny panegiryk. Daj temu komuś szansę: odpowiedz na te pytania, bo one wymagają odpowiedzi rzetelnej, godnej Męża Stanu.

 

*             *             *

Apogeum Twojej aktywności publicznej – to autorstwo lub prawie-autorstwo kilku przedsięwzięć wagi najcięższej, bo rządowej, racjo-stanowej:

1.       Zacząłeś skromnie, od zadeklarowania, że „Polska potrzebuje cudu”. Słowo przekułeś w czyn, doprowadzając gminy do złego rozporządzenia ich mieniem, rozpuszczając hyr (będący właściwie naciskiem, przemocą typu symbolicznego) o konieczności budowania „orlików”: pojęcia nie masz, ile to kosztowało niektóre gminy, zarówno finansowo, jak też wizerunkowo. Orliki służą dziś młodzieży i nie tylko, zatem objaśniam: może inne przedsięwzięcie o tej zamaszystości służyłoby ludziom lepiej?;

2.       Mniej skromne okazały się Mistrzostwa Europy w piłkę kopaną: afery wokół stadionów (w tym chorzowskiego), uraz Krakowa, dziesiątki bankructw podwykonawców i ostatecznie nie-wykonanie inwestycji drogowych, na koniec blamaż polskiej federacji – raczej nie są powodem do dumy;

3.       Prezydencja europejska: niby nic takiego, a narobiłeś wokół tego tyle dymu, jakbyśmy na pół roku rządzili światem. W tym czasie Grupa Wyszehradzka dziadziała, aż ostatecznie powstał Trójkąt Sławkowski, bez Polski;

4.       Ukraiński Majdan. Ukraina to kraj bratni, mający tradycję samorządną (Kozaczyznę) o wiele starszą niż nasza (Solidarność), tam też powstała Konstytucja Pyłypa Orłyka, dużo wcześniej (dokładnie: 81 lat) niż fetowana przez nas Konstytucja 3 Maja. A myśmy koncertowo spieprzyli bratnią „pomoc”, za sprawą faceta, o którym dziś już wiadomo, że pracował „na kilka frontów” (TUTAJ). Do tego stopnia, że europejskie i globalne rozmowy o Ukrainie odbywają się bez nas, co jest nie tyle „zwykłym” afrontem, ile wyraźnym sygnałem upadającej marki polskiej dyplomacji;

5.       Projektem, którego nie pochwalam, ale był ważny – jest zacieśnianie współpracy z soldateską amerykańską. Początkowo Ameryka stawiała na Polskę jako lidera środkowo-europejskiego we wspieraniu obecności wojskowej w regionie. Dziś temat został przeniesiony do Estonii i Rumunii, i to mimo włazidupskiego i kosztownego uczestnictwa Polski we wszelkich zbrodniach amerykańskich, nazywanych misjami;

6.       Ten nieszczęsny PIR SA już w tym miejscu sobie daruję, pytam o niego powyżej i sam coś piszę poniżej od siebie. Poczytaj TUTAJ;

7.       Fatalne bilanse płatnicze i nierównowaga zobowiązań doprowadziły do tego, że człowiek postrzegany powszechnie jako autor Transformacji, wywiesił Ci pod nosem tablicę pokazującą, jak z sekundy na sekundę rośnie dług publiczny i inne deficyty: jego tupet i bezczelność to jedno, ale Twój udział w prawdziwości jego tezy – bezcenny;

8.       Odejść z tarczą – to jest duża sztuka, którą opanowują nieliczni. Nie należysz do nielicznych: pozostawienie formacji pod TAKIM przywództwem (mocne słowo: przywództwo), a Kraju i Ludności w TAKIEJ kondycji – to nie jest powód do dumy. Wstydziłbyś się. Podobnie jak koleżków, którzy – w jakiś pokrętny sposób publicznie – obnażali przy dziwnych potrawach państwową rzeczywistość i swój do niej stosunek;

Jak na gościa, który załatwił dla swojej formacji dwie kadencje – to sporo omsknięć, nieprawdaż?

 

*             *             *

Duży hufiec inteligencji stanął za Tobą murem, kiedy „poliszynel” zaczął Ciebie – zupełnie jak w PRL – trącać i obwiniać za wszystko co nieprawidłowe i paskudne. Owa „wina Tuska” oznaczała, że cokolwiek się wokół nas dzieje złego – zostaje spersonifikowane Twoim nazwiskiem. Tak skończył Gomułka, na przykład. Czytujesz Szpotana?

Mam nie tylko wrażenie, ale i przekonanie, że „poliszynel” nie myli się zbytnio. Należysz do tego grona spośród naszego pokolenia, które składa się z ludzi GŁADKICH i AKURATNYCH. To taki typ człowieka, którego poprawność i sympatyczność trudno jest podważyć, nawet jeśli niemal na pewno wiadomo, że „ma coś za uszami” i jest paskudnikiem. Ja znam kilka takich osób osobiście, ale ich nie wymienię, bo są medialni. Po co mają się znaleźć na językach, skoro ten list jest sprawą między nami. Ale obaj wiemy, że kilkadziesiąt takich osób – to najfajniejsi ludzie polityki, służb, biznesu, mediów, gangów. Mam na to dobre słowo: Pentagram. Swoisty, niepisany „super-zarząd” wszelkich spraw publicznych, dla którego „pracują” wszelkie procedury oddzielające elementarne poczucie sprawiedliwości od przepisów prawa: niby jest jasne, co się źle dzieje i kto „miesza”, ale im przypisać tego nie sposób, zanim nie przejdzie się – z niewiadomym skutkiem – procedur dochodzeniowo-sądowych, które „mieszacze” trzymają pod kontrolą.

Jesteś czołowym współautorem czegoś, co nazwę strupem na systemie-ustroju: niby pełna demokracja, przedsiębiorczość i rynek, demokratyczne państwo prawne, a wszystko zależy od ludzi, którzy ustawiają owo „wszystko” pod siebie, po swojemu. Kraj Rad też konstytucyjnie był przestrzenią obywatelskiego Ludu zorganizowanego w samorządy, a wszyscy wiedzą, że zamordystycznie rządziła nim formacja partyjno-czerezwyczajna.

Taka sama formacja krzepła w Polsce, w której od początku masz silną pozycję, a przez kilka ostatnich lat – kluczową. W tym czasie Nomenklatura rozrosła się do kilkuset tysięcy, a wokół niej utrwaliły się „kiście biznesowe i pozarządowe”, co dawało Ci żelazny elektorat. Powoli, ale konsekwentnie wrosła w polską rzeczywistość formuła, w której elity nie interesują się losem Kraju i Ludności, tylko tym, co się nazywa Budżetami (potocznie: korytem), a co jest produktem wielowymiarowego, wielowątkowego drenażu, może lepiej powiedzieć: obdzierania za skóry każdego, kto jakkolwiek i gdziekolwiek ma jeszcze coś wartościowego, do oskubania. O żadnej efektywności gospodarczej nikt już nie myśli, ani spośród rekinów biznesu, ani spośród polityków: po prostu kiedy brakuje „drobnych” – to się szuka nowych źródeł drenażu, albo się ćwiczy „kreatywną księgowość”. Pomocni są „sekretni” i te nomenklaturowe tabuny, oraz rozmaite farbowane lisy mediastyczne. Pomocni są też ludzie zorganizowani w grupy nie trzymające się prawa, za to trzymające wszystko inne.

Choćby święte prawo własności. Bardzo jest ono chronione, kiedy trzeba osądzić i pozbawić majątku ludzi Pentagramu i ludzi żelaznego elektoratu. Ale już nie działa, kiedy niewinnych ludzi atakują z zaskoczenia hordy windykatorów-komorników-inspektorów-kontrolerów, lub choćby skarbówka albo konkurencja – rwacze dojutrkowi. Pracodawca może łamać prawo i niewolić załogę, kontrahent może zastawić na drugiego Więcierz Mętny – ale pozostawia się im jedyną drogę upominania się o swoje – poprzez Zatrzask Lokalny, czyli powszechną wiedzę co z kim za ile kiedy i na jakich warunkach się załatwia, a komu nie warto nadepnąć na odcisk. I ten niecny pracodawca czy kontrahent jest z tych, komu nie wolno nadeptywać, jasne? Wyjaśniam: ten akapit jest o polskich samorządach, a raczej o administracji lokalnej, której samorządy mogą naskoczyć tam, gdzie można pana majstra w dupę pocałować (to cytat ze skeczu Kobuszewskiego z Gołasem). Objaśnienie użytych pojęć znajdziesz tutaj: https://publications.webnode.com

Bardziej szczegółowo opisałem to w swojej notce „Krótka historia klapy politycznej”, TUTAJ. Rozumiesz: bloguję trochę…

W ramach tego blogowania Swojszczyznę (umowę obywatela z rodzimą społecznością) uważam za coś dobrego, a Poplecznictwo (monopolizujące rzeczywistość zmowy nomenklaturowe) uważam za coś przeciwstawnego. Patrz: TUTAJ (tam jest też trochę o III Rzeszy w dzisiejszym wydaniu)

Formacja, którą pracowicie tworzyłeś, próbując ukoronować Polskimi Inwestycjami Rozwojowymi – to formacja poplecznicza, w której – choć wina co do różnych bezeceństw i szalbierstw jest oczywista – procedur wyjaśniających przejść nie sposób. Dlatego przemądry „poliszynel” mówi: wina Tuska.

Wiesz, jak to jest: kiedy zarząd czegokolwiek jest nieproduktywny, a żyje z padliny albo pasożytuje na wszystkim, co żywe – prędzej czy później źródła muszą wyschnąć. Nadal podtrzymuję pragnienie usłyszenia Twojej odpowiedzi w sprawie rejterady z Elą do Brukseli, ale musisz się postarać, bym uwierzył, że to jest coś innego, niż poważne sygnały od głodnej hordy nomenklaturowo-pentagramowej, że trzeba więcej, więcej, więcej – a nie ma skąd…

Stworzyłeś, a przynajmniej autoryzujesz ustrój, w którym obywatelowi niekiedy pozostaje dochodzić sprawiedliwości w opaczny sposób: wiedz, że nazwałem kiedyś, publicznie, pewną ważną warszawską sędzinę „głupią gęsią” i „wredną suką”, a ta na urzędowym papierze z orzełkiem odpowiedziała mi, że mogę sobie gadać. Nie broni swojego honoru i powagi urzędu nawet wobec tak oczywistej obrazy. Wiesz, dlaczego? Bo wie, że wtedy wywlokę na światło dzienne jej paskudną, plugawą, obleśną robotę, polegająca na sądowym „wykonaniu zlecenia”. Przez to straciłaby więcej, niż honor. Zaintrygowało? Patrz: TUTAJ.

Moja żona, wykonująca wolny zawód, dostała właśnie (dosłownie teraz, kiedy to piszę) telefon z sekretariatu zleceniodawcy, że nie będzie już potrzebna przy zadaniu, które trwa od jakiegoś czasu i jeszcze potrwa. Zastąpi ją ktoś inny. Powód: upomina się o zapłatę za faktury, które wystawiła już dawno, a zleceniodawca bez powodu odmawia ich uregulowania, a nawet uzasadnienia tej odmowy. I tak ma szczęście, bo słyszałem o takim pracodawcy, który mało co nie ukatrupił swojego robotnika (wywiózł go do lasu i znęcał się nad nim), kiedy ten postraszył sądem pracy nieuczciwego biznesmena. Może szczęście mojej żony polega na tym, że jej nieuczciwy zleceniodawca to… Sąd Okręgowy w Warszawie? Sądy nie wywożą do lasu…

Tak wygląda Twoja zielona wyspa: to jest raczej brunatne (wiem, co oznacza ten kolor), gnijące trzęsawisko, z którego w popłochu śmigają najbardziej zdesperowani.

Na swoje szczęście, stworzyłeś (niechcąca zasługa Tuska) dość sporą warstwę ludzi względnego lub nawet nadprzeciętnego sukcesu, którzy „zawyżają wskaźniki, indeksy i parametry”, ale najczęściej sądzą, że ich sukces to wynik inwestowania w siebie, myślenia pozytywnego, własnych talentów i pracowitości – nijak nie rozumiejąc, że po prostu Los ich ustawił tam, gdzie „ciągnie w górę”. Z ich wysokiego lotu ja wyglądam jak nieokrzesany nieudacznik i łachmaniarz, roszczeniowiec mający pretensję do wszystkich o wszystko. Oglądasz „Szkło kontaktowe”? Brrr…! Dla równowagi oglądaj „Państwo w Państwie” albo „Sprawa dla reportera” czy „Czarno na białym”: tam jest o ludziach, którym wiatr zawsze w oczy i wciąż pod górkę, którzy mają powody, takie całkiem ludzkie, by krzyczeć „wina Tuska”. I stanowią nie oszołomski procencik, tylko całkiem znaczący elektorat negatywny.

W przewrotny też sposób stworzyłeś, a może tylko udoskonaliłeś swoje własne „publicity”, środowisko apostołów wszystkiego, co tworzysz, autoryzujesz, firmujesz: ilekroć ze swoją krytyką systemu-ustroju wchodzę do środowisk akceptujących lub uprawiających owo „publicity” – spotykam się co najmniej z niedowierzaniem, że jestem przy zdrowych zmysłach. Jedni przeciw mnie wystawiają dostępne w internetach statystyki zaklinające „zieloną wyspę” w parametry, wskaźniki, indeksy, tabele, wykresy, ilustracje, inni mówią „to nie my, to oni”, jeszcze inni odrzucają oczywiste fakty: masową emigrację godnościowo-zarobkową, pęczniejące wykluczenia (w tym bezrobocie i bezdomność), dowody na fatalną postawę najwyższych urzędników, słabnącą pozycję dyplomatyczną Polski, kiepską kondycję Budżetów, gasnącą kontrolę Państwa nad dobrem wspólnym, wyprzedaż i prywatyzację regaliów, patologiczne formuły partnerstwa prywatno-publicznego, fatalne skutki reform Buzka, wydłużanie wieku emerytalnego w warunkach kilkumilionowego bezrobocia, rugowanie z rzeczywistości dorobku cywilizacyjnego w stosunkach zatrudnieniowych, indoktrynację mediów sterowanych przez zlecenia reklamowe, samorządność obywatelską gasnącą na rzecz zaglądającego w każdy zakamarek Państwa.

Właśnie TO środowisko chętnie wskazuje na wodzowskie zapędy i kiepskie posunięcia Leppera, Kaczyńskiego, Millera – a reaguje alergicznie na przypomnienie, że to Ty od lat prowadzisz politykę bezwzględnego wykańczania konkurentów z własnego ugrupowania, to Ty lubujesz się w nic-nie-robieniu, poza pilnowaniem dobrego wrażenia (pachnieć i wyglądać, a jak coś cuchnie – zapudrować). „Oni” są źli z definicji i stanowią zagrożenie dla demokracji i pomyślności – Twoje i Twoich drużynników paskudztwa – to oczywiście niewarte poważnej analizy błędy, właściwe każdemu, kto próbuje coś fajnego uczynić w trudnych warunkach. No, Makumba w czystej postaci!

Nie jestem jakimś wybitnym blogerem, nie stosuję też sztuczek na zwiększenie oglądalności (po prostu nie zarabiam na blogowaniu) – ale sądząc po krajach, w których rośnie „moje” czytelnictwo – mam coś do powiedzenia (zresztą, coraz częściej słyszę i czytam w mediach autorów „mówiących Hermanem”). Pukanie się w czoło – pisemne – komentatorów mających wiele wspólnego z inteligencją jako przymiotem osobistym i z inteligencją jako warstwą społeczną – odbieram jako hejting wobec krytyki czegoś, co oni przyjęli jako swoje, swój wspólny dorobek transformacyjny.

Miałem kiedyś przygodę z redaktorem GM, który podczas prezentacji jakiejś książki na bieżące tematy tak długo popisywał się przed nami swoim oczytaniem i osłuchaniem w wielojęzycznych mediach (państwo nie wiecie, bo nie śledzicie mediów angielsko-francusko-niemiecko-włosko-języcznych), aż zaproponowałem mu analizę „międzynarodową” konkretnego zagadnienia społecznego: wstał i wyszedł, co interpretuję po pierwsze jako nietakt wobec autorki, którą promował, a po drugie jako rejteradę przed nieoczekiwanym: napotkał kogoś, kto też śledzi różnojęzyczne przekazy. Oto wartość Twojego „publicity”.

 

*             *             *

Pomyślisz, że jestem hejterem pisowskim, tryumfującym po ostatnich wyborach, szukającym poklasku, a może i etatu, zaczepiającym „prezydenta Europy” (pożal się Boże). Pudło: mam pewność, że PiS nie stawia ani na obywatelską samorządność, ani na spółdzielczość (jakąś nowoczesną jej formułę: przypomnę, że spółdzielczość to nie jakiś pokraczny socjalistyczny biznes, tylko mutualna samopomoc gospodarcza). Pożegnałem się też dawno z ludźmi takimi jak wielki niegdyś trybun pokrzywdzonych, syn korespondenta zagranicznego i brat znanej egzaltowanej restauratorki: okazał się blagierem i nie umiejącym powstrzymać się od „lepkości” geszefciarzem. Liczyłem też trochę na żywioł ludowy, ale ma on w Polsce pecha do przywództwa podobnie jak żywioł socjalistyczny: oba właśnie wytracają resztki ponad stuletniej tradycji, świetlanej przeszłości.

W sercu, sumieniu, umyśle i duszy jestem rozpostarty między to co swojsko konserwatywne (patriotyzm, praca, rodzina, wiara, wspólnota) i lewicowe (solidarność, sprawiedliwość, kolektywizm, samorządność). Mając zaś nieuchronny wybór między – wartymi jedno drugiego – Obamą, Putinem i Merkel – wybieram Xi Jinpinga (pośrednio zatem Kreml, poprzez BRICS), bo choć Chińczyk to nomenklaturszczyk i aparatczyk – w chińskiej kulturze politycznej (umówmy się: innej niż brukselska) potrafi stawiać na równowagę między naturalną pożądliwością i pożytkiem społecznym, na umiar i harmonię, przenosząc je do świata dyplomacji. Że niby nie można mu wierzyć? A komu mam wierzyć, Tobie?

Nie chcę Ci za dużo mówić o sobie i swoich wyborach ideowo-politycznych, ale zważ, że wszyscy, na lewicy, prawicy, środkowicy i gdziekolwiek indziej – deklarują konserwatywno-lewicową potrzebę Zmiany. A Pawła Kukiza – który zapewne kiedyś stanie się politykiem – cenię za swadę i brawurę, z jaką rozmontował tę Twoją fasadę bezkrytyczności wobec Transformacji i Pentagramu.

 

*             *             *

Za Twoich czasów debata publiczna – rozumiana jako słuchanie adwersarzy ze zrozumieniem i z założeniem, że chcą rzeczywiście czegoś dobrego – zwyczajnie zdechła. Ja nawet potrafię wskazać ten moment. Otóż miliony ludzi głosowały 10 lat temu na POPiS, bo okazało się, że formacja millerowa jednak jest nadal postkomunistyczna, czyli pragmatyczna i bezideowa do bólu. Zauważ: ludzie godzili się na eksperyment jedynomyślności, na którą oddali łącznie 35% głosów i zapewnili jej 288 mandatów poselskich (63% posłów to POPiS). Nikt z PO nie negował wtedy konceptu IV Rzeczpospolitej. Platforma szła po głosy wyborców pod hasłami:  Pełna odpowiedzialność i Odważnie, ale z rozwagą. Przegrała te wybory kosmetycznie, o 22 mandaty. Ale urządziła medialny spektakl „budowania koalicji” (tego się przecież nie robi na scenie), w którym wytypowany przez PO „Premier z Krakowa” dzielił i rządził, udając zdumienie, że PiS ma coś do powiedzenia w sprawie rządu i programu rządowego. Są nagrania, obejrzyj. Mógłbym to nazwać platformerską bezczelnością, ale Historia chyba potwierdzi, że to było zamierzone. To rzadki przypadek, że druga w kolejności partia wyborcza chce tę pierwszą potraktować jak przystawkę.

Kaczyński w końcu przerwał tę rozróbę i wystawił Marcinkiewicza (zgoda, „wystawił”), dokładając mu kule u nóg (tak to obiektywnie wyglądało z punktu widzenia PiS) w postaci dwóch niesterowalnych zakapiorów w roli Wicepremierów. Jakiś czas potem brat zameldował mu o wykonaniu zadania.

Umówmy się, że bracia nie mieli najlepszej „publicity” ani w kraju, ani w Europie. Pamiętasz słowo „kartofel”? Pamiętasz przywołania filmu „O dwóch takich…”? Jesteś pewien, że to Lech się wygłupiał w przepychankach o stołki podczas międzynarodówek europejskich? Błędy Kwaśniewskiego czy Komorowskiego – jakoś media „mainstreamu” przełykały, odnotowując. Gdyby nie internet – nie byłoby się z czego pośmiać. Błędy Lecha – każdy z osobna – były dla tych samych mediów „niewybaczalnie szkodliwe”.

Zajadłość, z jaką Twoja formacja mściła się na „kaczorach” za to, że nie oddali demokracji Wam, czyli tym, którym się ona „należała” – przypominała nagonkę sprzed kilku lat wcześniej, na „postkomunę”. Wtedy też SdRP nie pozwolono wejść do rządu (1991), choć obok Unii Demokratycznej wygrała wybory. Powstał rząd Jana Olszewskiego... A potem, po „nocnej zmianie”, rząd Hanny Suchockiej… Niczego się nie nauczyliście, choć historyków zatrzęsienie. Oto niejaki Lis pociesza się właśnie, że „Polski nam nie zabiorą” (TUTAJ).

Zabawy transformacyjne i inne gry zajęły wszystkim wystarczająco dużo uwagi i energii, by wkrótce – w sposób najbardziej dotkliwy z wyobrażalnych – nastąpiła Katastrofa. Pomijając nierozstrzygnięte już chyba na zawsze spory o to, czy była ona wyłącznie wypadkiem lotniczym – ilość zaniedbań, rutyny, nieprawidłowości, jaką ujawniono podczas dochodzeń – już wtedy dawała do myślenia każdemu, kto miał jakieś pojęcie o funkcjonowaniu Państwa. Wszystko się po prostu posuwało metodą „dobra, teraz mam ważniejsze sprawy, się poprawi potem”. I co, wjechałeś na rządową posada i poprawiłeś cokolwiek w tzw. pragmatyce? Jak śmiesz negować, że Polska jest w ruinie, kiedy w niej od lat nic nie działa prawidłowo, co raczył przy kluskach śląskich (może przy innej potrawie) ogłosić jeden, drugi, trzeci minister!?!

Jak bardzo się Twojej formacji śpieszyło do przejęcia Pałacu! Co, wojna jakaś była na horyzoncie? Nie można było odczekać tych kilkunastu godzin? A ten durnowaty wyścig samochodów ku miejscu katastrofy, w którym wygrałeś i mogłeś odebrać „misiaczka” od Władimira Władimirowicza…  I on poczuł się rozliczony, i już nie czekał na Jarosława. Napisałem wtedy notkę „To nie musi być prawda”, w której też zadawałem pytania:  

1.       Jakiego rodzaju sztamę ma Putin z Tuskiem?

2.       Czy w Polsce już mamy neo-totalitaryzm, czy jeszcze za chwilę?

3.       Jak długo ONI powstrzymają się przed obwinieniem śp. Lecha K. o katastrofę?

Więcej: https://publications.webnode.com/news/to%20nie%20musi%20by%c4%87%20prawda/
 

Przecież wtedy też nie byłem entuzjastą PiS, ale każdy przyzwoity człowiek zadałby sobie te pytania…

 

 

Donaldzie!

Obaj jesteśmy facetami „pod sześćdziesiątkę”. Tyle że Ty jesteś zaopatrzony w cywilizacyjny kokon, dający Ci bezpieczeństwo materialne, darmowy kontakt z dorobkiem kulturowo-cywilizacyjnym, pracę gwarantującą rozwój w młodym energicznym zespole (to cytat ze ściemy w „pośredniaku”) – ja zaś nie tylko jestem pozbawiony takiego kokonu, ale żyję w świecie zdegenerowanym w procesie produkowania takiego kokonu, podobnie jak przedsiębiorstwa produkujące rozmaite nowoczesne i ponętne gadgety degradują środowisko.

W tym sensie jestem pod-człowiekiem, a Ty – nadczłowiekiem (nie chcę tego nazywać językiem Nietschego, bo to język obleśny w tych sprawach, inny niż język Goethego na przykład, czy Rilkego). Nie dziw się zatem, że działa na linii nas łączącej stara marksowska prawda: byt społeczny określa świadomość społeczną (kurczę, dlaczego ja wciąż o Niemcach…?). Patrz: ja kiedyś brałem świat z uśmiechem, parzyłem się ze wszystkim, co utożsamiano z sukcesem – a Ty wtedy wątpiłeś. Dziś Ty zająłeś moje miejsce po stronie reżimu, a ja sobie powątpiewam, przy czym moje wątpliwości coraz bardziej stają się pewnością, że sprawy, które Ciebie rajcują – są wrogie wobec takich jak ja.

Nie czuję się tak ważny, by sądzić, iż mój list zepsuje Ci popołudnie. Zrozum: każdy kiedyś musi zacząć swoje rozrachunki. Ja też.

Ale wiedz, że Twoją formację pokonali nie podstępni manipulatorzy chorzy na oszołomstwo, którzy oszukali zadowolonych z siebie i ze swego losu wyznawców Transformacji („Diagnoza społeczna” Czapińskiego), tylko pęczniejące bezsilnością ludzkie, szare, parafialno-dziadziejąco-emigranckie oburzenie tupetem i arogancją wciąż głodnej tryumfów jaśnie-władzy, którą Ty stworzyłeś, a przynajmniej jesteś jej czołowym architektem.

Wiesz, wielu Twoich sądzi, że można już się rozformować, front przeszedł, może nie będzie aż tak źle. Nie doceniają ogromu społecznego wk…wu, jaki ostatnie 10 lat pęczniał. To się nie skończy na zdobyciu Pałacu Zimowego czy Bastylii. Zaczniemy to wszyscy pojmować, kiedy przetoczy się przez umęczone obywatelstwo walec samorządowy, być może poprzedzony innym walcem, którego boję się aż nazwać. Urodziliśmy się obaj w cichej i spokojnej oraz pogodnej PRL, która okazała się mroczna, tylko tak ściany pomalowała. Nasze dorosłe dzieci nijak nie pojmą, co do nich mówimy o tamtych czasach. Za 10 lat nie trzeba będzie opowiadać, bo zmiany nastąpią w jednym pokoleniu: będzie całkiem inaczej niż dziś, tylko nie ma takiego speca, który powie, co jest za zakrętem…

Pogratulować!

Jasiek Herman