Hordy przeciw stadom

2013-04-12 07:15

 

Moja refleksja jest ogólniejsza, chociaż – nie po raz pierwszy – wywołuje ją sprawa drobna i przyziemna, mimo to dojmująco obrzydliwa.

Jestem codziennym użytkownikiem kolei otaczających gęstą siecią Warszawę (Koleje Mazowieckie, WKD, SKM), a to tego transportu miejskiego (tramwaje i autobusy oraz metro).  Doświadczam z ich strony – jak wszyscy – rosnącej opresji:

  1. Warunki jazdy (sanitarne i te wynikające z malejącej liczby połączeń) – fatalne, nawet jeśli uwzględnić stopniową wymianę taboru: ciasno, śmierdząco, ZAWSZE ok. 10% dłużej niż w rozkładzie, w ogóle niepunktualność;
  2. Ceny za przejazdy w każdym z tych środków w ciągu 5 lat wzrosły mniej-więcej 2-krotnie: jednorazowy bilet w Warszawie – to 2 bochenki chleba;
  3. Coraz słabiej doglądane bezpieczeństwo jazdy: awarie, postoje byle gdzie, przesiadki są na porządku dziennym, a żulia i chuliganeria opanowała wybrane „lokalizacje” i robi tam podczas jazdy co chce. Naprawdę: co tylko zechce;
  4. Liczne watahy kontrolerów, działające w porozumiewającej się sieci, przeczesują pasażerów niczym nagonka: dwie kontrole w ciągu pół godziny – to swoista „norma”;

Przy tej ostatniej sprawie zatrzymam się, bo moje nerwy już puszczają. Widziałem lub doświadczałem scen skrajnie żenujących. Wykupiwszy bilet miesięczny wpadam do ruszającego niemal pociągu, a kiedy drzwi się zamykają – kanar natychmiast wypisuje mi mandat (w cenie połowy miesięcznego biletu) za to, że nie wpisałem doń swojego numeru dowodu. Moim zdaniem powinien dać mi czas na dokonanie tego wpisu, 20 sekund. Ale wtedy „straciłby” swoją prowizję. Albo – co dzień – obserwuję, jak znęcają się nad uczniakami, którzy akurat nie wrzucili piterka z dokumentami do tornistra. Oczywiście, jutro wywiną się od mandatu, okazując swój miesięczny bilet we właściwym okienku, ale prowizja dla kanara – jest nienaruszalna. Innym jeszcze razem kanar niesłusznie (potem się okazało) zakwestionował bilet jednorazowy, ale przy tej okazji zarekwirował „wachlarzyk” biletów (połączonych perforacją), z których część była nieskasowana, czyli oskubał mnie z drobnej, ale jednak wartości. Interwencja moja na policji – nie pomogła. Kiedyś też ze zdumieniem patrzyłem (i zainterweniowałem), jak wchodzący z peronu do wagonu kanar nie chce wypuścić na peron  wysiadającego osobnika (obejmuje go zapaśniczo i zatrzymuje): jak się potem okazało, był pewny, że tamten nie ma biletu i kanar „nie mógł” pozwolić sobie na utratę zarobku.

Wczoraj puściły mi nerwy. Kobieta wsiadła zdyszana do pociągu w ostatnim wagonie i zaczęła podążać do czoła pociągu, aby walidować bilet (w pociągach KM nie ma kasownika, wtedy walidacji dokonuje konduktor). Ale po drodze zatrzymują ją kanary i robią wszystko, by nie dotarła do czoła pociągu. Trwa to 20 minut. Na dworcu Śródmieście siłą (szarpiąc za kurtkę i plecak) zatrzymują dziewczynę, choć świadkowie całego zdarzenia (w tym ja) reagują stanowczo (trzeba wiedzieć, że kanarami jakoś tak przypadkiem są prawie zawsze osiłki).

Wezwana przeze mnie policja (zgłosiłem przemoc wobec pasażerki) wielokrotnie odmówiła przyjęcia ode mnie zgłoszenia przestępstwa dokonanego na pasażerce, natomiast wspomogła kanarów w wypisaniu jej mandatu. Pasażerkę i mnie w sprawie skargi na postępowanie kanarów odesłano do trybu urzędowego. Dodatkowo, jako najbardziej „podskakujący”, zostałem sprawdzony w bazie danych. Czy nie jestem przypadkiem poszukiwany, itp.

Mógłbym tak, Czytelniku, długo. Jest prawdą (co zauważyli policjanci), że „coś mam” do kanarów. Każdy normalnie funkcjonujący „ma coś” do kanarów. W ostatnich latach ustawowo dostali dodatkowe uprawnienia natury policyjnej, wykorzystują – z niskich przecież pobudek – najmniejszy błąd pasażera, a wczoraj posunęli się wprost do tego, żeby uniemożliwić pasażerce „bycie w porządku”.

Do tego kanary mają obrzydliwy zwyczaj głośnego wymądrzania się i umoralniania pasażerów (w rzeczywistości poniżania ich i obrażania), niezależnie od wieku, płci i „przewinienia”, z pozycji „służby godnej szacunku” (nawet policjant mi wczoraj podkreślał, że „panowie są na służbie”: moim zdaniem byli na polowaniu z nagonką, na zorganizowanym napadzie, a co najwyżej byli w pracy, bo słowo „służba” dotyczy funkcji mundurowych, instytucji podwyższonego zaufania społecznego)

Podkreślam, bo są w tej sprawie wątpliwości: kanary nie mają interesu w tym, żeby pasażerowie „byli w porządku”, nie są żadnym wsparciem dla firm zarządzających transportem publicznym. Są kastą „łowców nagród”, pozwalającą sobie na zbyt wiele, często łamiącą prawo, bezkarną na skutek wsparcia policji, zainteresowaną jak największą ilością „nieprawych” pasażerów, bo to jest ich „chleb łupieski”. Działają w sieciowym porozumieniu, nękają pasażerów ustawicznymi kontrolami, zamieniając podróż w „jeżdżącą opresję”. Wszyscy bez wyjątku żądają „wręczenia” biletów, powołując się na jakiś zapis wewnętrzny ich firmy lub firmy transportowej. Jest to zapis bezprawny: wręczyć coś wartościowego lub dokument muszę jedynie organowi państwa i samorządu, a osobom prywatnym (taką osobą prywatną jest kanar) wręczam tylko wtedy, kiedy mam do niej zaufanie. Do kanara zaufania nie mam.

Pisałem też już, że ani nie dziwię się rozmaitym „sposobom obronnym”, jakie pasażerowie znajdują i znajdą na kanarów (choć to oznacza, że zaradni pasażerowie też łamią prawo), ani nie rozumiem dziwnego uporu rozmaitych władz i przewoźników, by wspierać pnącza kontrolerskie, choć są liczne inne, skuteczniejsze sposoby „poprawienia obiletowania”.

Oglądamy wszyscy z przejęciem film „Układ zamknięty”. Tylko nieliczni nie dowierzają, że opisuje on rzeczy prawdziwe. W urzędach (administracyjnych, podatkowych) – niekiedy pod przykrywką zdawkowej uprzejmości – doświadczamy tego samego co od kanarów: cała zabawa polega na przyłapaniu interesanta. Plenią się rozmaite „straże”, „kontrole”, „inspekcje”, które nastawione są na szukanie najmniejszej rysy w naszych sprawach (a jak rysy nie ma, to „się zrobi”) – i pobieraniu stosownych opłat, wielokrotnie przekraczających tę rysę. Plenią się służby i firmy egzekucyjno-windykacyjne, które zajmują się już teraz głównie preparowaniem długów, nie bez stronniczej przychylności wymiaru sprawiedliwości (nie mówiąc już o lubelskim e-sądzie). W sprawach lokatorskich, w relacjach z rozmaitymi firmami sprzedającymi usługi i towary, a w rzeczywistości polującymi na podpis, w kontaktach z firmami pożyczkowymi i bankami oraz parabankami (podkreślam: z „normalnymi” bankami również) – z coraz większą liczbą instytucji, służb, organów – szary człowiek stawiany jest w sytuacji: ok., przyznaj, że coś masz na sumieniu, i dopiero z tej pozycji masz szansę porozumieć się z nami. A najlepiej złóż podpis, o tutaj, my już zajmiemy się resztą.

Zło opisane w filmie – wyrasta i hartuje się na drobiazgach, codziennie przez nas doświadczanych.

Polskę zżera – przecież sama się nie pojawiła – swoista kultura łupieska, Przedsiębiorczość jest wypierana przez Rwactwo Dojutrkowe, a ustrój-system wspiera owo Rwactwo przeciw obywatelom i przedsiębiorcom. Co z tego, że coraz liczniej wychodzą na jaw gangsterskie, rozbójnicze praktyki? Winowajcy pozostają bezkarni nawet wtedy, kiedy sądownie udowodni się im winę (a to przecież wymaga od poniżonej, pokrzywdzonej, okradzionej ofiary kilku lat cierpliwych i kosztownych starań, „pod wiatr” sądów).

W moim przekonaniu wilcze watahy kontrolerów zapamiętale realizujących „szlachetną misję obiletowania”, w niczym nie różnią się od windykatorów i „mafii urzędniczo-sądowych”. Wszędzie chodzi o to samo: uzbrojeni w naciągane albo w wydumane uprawnienia, żądni łupów  obwiesie (jedni w fufajkach, inni w smokingach) polują na ludzkie pomyłki albo sami je generują, a nawet nie przeszkadza im, że żadnej pomyłki nie ma. Po czym stwarzają sytuację, w której – nauczony czyimś lub swoim doświadczeniem, obywatel ustępuje, poddaje się – albo opierając się, ściąga na siebie całą machinę represyjną. Szkody stąd wynikające rosną geometrycznie, podobnie jak przyzwolenie prawodawcy (czyli Rządu, Parlamentu, urzędów i służb oraz tzw. wymiaru).

Przy takiej kulturze „przedsiębiorczości” – daleko nie zajedziemy. Zastanawiam się, czy kolegę Vincenta, kryjącego swoją naturę za brytyjskim szykiem melonikowo-szalowym, traktować jak narwanego, nawiedzonego księgowego-liczykrupę (ileż to już szkody wyrządził ludziom i Krajowi!), czy raczej jako cappo di tutti capi (padre capi), stojącego na samym szczycie hierarchii, u której podstaw grasują kanary i inne płotki, żołnierze czy jak ich zwał.