I tak trzeba podróżować

2015-05-19 09:20

 

Najłatwiej to jest zlecić sekretarce samolot i wylądować w Odessie po kilku godzinach. Trzeba w tym celu pozyskać sekretarkę, eciu-peciu na samolot oraz wyzbyć sie instynktów podróżniczych.

Ja poszedłem drogą globtroterską.

Najpierw rutyna: nocą do do Lwowa (ostatnio często w nim jestem). Od razu w kasie, świtem bladym, zaklepuję miejsce w autobusie do Kiszyniowa. I mam cały dzień przed sobą, więc odwiedzam znajomych w Izbie Gospodarczej i w Uniwersytecie. Bez specjalnych zadęć, jestem wszak w podróży nie-służbowej. Po raz kolejny konstatuję, że najważniejszą właściwością Lwowa jest niemal brak prostych ulic, prostych przejść, zwłaszcza w Śródmieściu: z dowolnego punktu A do dowolnego punktu B idzie się zawijasami, meandrami, do tego góra-dół, co oznacza wielką przewagę „miejscowych” nad „przyjezdnymi: zorientować się we Lwowie topograficznie – to jak wygrac w totolotka.

I po południu – jazda. Ku mojemu zdumieniu (śledzę na mapie) – autobus nie jedzie „prostą drogą”, np. przez Ivano-Frankovsk albo Tarnopol, tylko zmierza na Stryj może szuka lepszej drogi, bo nie zawsze w tej części Ukrainy droga zasługuje na swoją nazwę. Ale przed Stryjem odbija w prawo i lądujemy w Truskawcu! Piękne miejsce. Uciąłem sobie pogawędkę z „miejscowymi”, ale pora była odjeżdżać, szkoda.

Potem Stryj i drogą przez Morszczyn i Dolinę (łojezu, muszę tam wrócić) – rzeczony Ivano-Frankivsk. Cały czas mamy po prawej stronie Karpaty Wschodnie. Tu równina, ewentualnie wzgórki – a tam pasmo górskie, jak w elementarzu Falskiego. Cerkiewki przeplatają się z kościołami, a i unici zaznaczają swoją obecność. Czuje się pogranicze. Wszyscy wiedzą, ale warto wspomnieć: w odległości nie większej niż 150 km jest Polska, Słowacja, Węgry, Rumunia, Mołdawia. Tygiel. Widać jego „echo” na ludzkich twarzach: niemal rozpoznaję narodowość po wyglądzie, a kiedy się ktoś odezwie – to akcent zdradza wiele. Przydaje się słuch muzyczny.

W okolicach Kołomyji przysypiam, bo już zmierzcha. Jedno oko otwieram w Czerniowcach, drugie pomaga mi otworzyć na granicy ciemnooka, czarnowłosa, smagła dziewczyna w mundurze. Jestem w Mołdawii.

Jako stary wyga autobusowy zająłem uprzednio miejsce z tyłu, więc śpię wyciągnięty na 5 siedzeniach. Droga nieco lepsza od ukraińskich, tyle że zakręcona jak Prut, oddzielający Mołdawię od Rumunii.

Około 5-tej rano już mogę się przyglądać drodze. Falista równina, żyzna i turystycznie pociągająca, rozszerza się w miare pokonywania kilometrów. Wiosna, więc – tak jak w Ukrainie – ludzie krzątają się od rana w polu, tyle że roślinność „użytkowa” jest w Mołdawii nieco inna. Na Ukrainie – dziesiątki i setki hektarów zbóż i rzepaku, a w wioskach – domy z sadami. W Mołdawii falujące winnice i sprawy owocowo-warzywne, a „obejścia” pilnie ogrodzone wysokimi płotami. Niemal każdy dom – to też róznica – ma rozmaite podcienie i zadaszenia. Ma się wrażenie, że klimat jest tu bardziej przyjazny człowiekowi.

Wbiło mi się w głowę słowo „alimentaria” (spożywczaki) oraz „gara” (dworzec-stacja). W ogóle język Mołdawian, przeplatany rusczyzną, zawiera wiele słów kojarzących mi się z Włochami, Francją i Hiszpanią.

Mam świadomość, że równolegle, wzdłuż Dniestru (po mołdawsku Dniestr: Nistru) – przyklejona jest „uszczelka” między Mołdawią i Ukrainą, czyli Kraj Naddniestrzański. Ale autobus nie zbliża się zbytnio do tej rzeki. Może jutro, z Kiszyniowa do Odessy, zahaczymy Tiraspol.

W Kiszyniowie kwitnie „rwactwo dojutrkowe”, zwłaszcza w miejscach, które pełne są obcokrajowców. Kurs walutowy „lei” nie do zniesienia, na szczęście pani w kasie (oczywiście, tylko na Zachodnim w Warszawie sprawdzają nazwisko przy kupnie biletu) przyjęła hryvny i poradziła, jak jechać „marszrutką” do miasta, nie płacąc haraczu taksiarzom. W mieście kurs „lei” skacze o kilkadziesiąt procent. Z korzyścią dla turysty. Ale i tak widać, że ceny „alimentaria” są tu większe niż w Ukrainie.

Zainstalowałem się w hotelu, gdzie przy dużo większej cenie ma się dwa razy mniej wygody niż, na przykład, we lwowskim Delice (Park Stryjski). Ale cóż, przyjmują mnie od razu (dziewiąta rano), jutro po 11-tej mam bilet do Odessy, więc spędzę tu dobę.

Liczę na wrażenia turystyczne, zwłaszcza że w autobusie znalazłem zagubioną mapkę „ksero” z zaznaczonymi atrakcjami. Kąpiel (pierwsza od dwóch dób) – i w drogę.

Ciąg dalszy nastąpi