Idea, biznes, polityka, zawody

2012-05-27 06:32

 

Z braku szans na polską Olimpiadę w najbliższym czasie – coś z okazji Euro 2012. Ale – błagam admina – nie kojarzcie tego z tekstem o sporcie.

 

Ekecheiria - pokój boży, sojusz zawarty pomiędzy królem Elidy - Ifitosem, Pisy - Klejstenesem i Sparty - Likurgiem. Treść porozumienia wyryto na spiżowym dysku, który złożony został w świątyni Hery w Olimpii. Porozumienie o pokoju bożym zobowiązywało wszystkich Greków do przerwania walk zbrojnych na czas przygotowań i trwania igrzysk. Ustanowiono jednocześnie czteroletni okres pomiędzy kolejnymi igrzyskami, nazywając go Olimpiadą oraz określano prawa i obowiązki zawodników.

 

Kalokagathia (kalos kai agathos - piękny i dobry). Określenie oznaczające w starożytnej Grecji ideał rozwoju człowieka, harmonijnie łączącego urodę ciała i piękno ducha. W określeniu tym słowo kalós (piękny) określało przymioty ciała osiągnięte dzięki ćwiczeniom cielesnym i treningowi sportowemu, zaś agathós (dobry) określało zalety duchowe - cnotę, szlachetność oraz osiągnięte siłą woli - umiarkowanie i powściągliwość.

 

Nie, nie, nie, aż tak naiwny to ja nie jestem, żeby sądzić, iż Hellada umyśliła sobie Igrzyska dlatego, by ukoronować powszechnie tam wtedy jakoby panujące obyczaje sportowe, związane z przyjacielską rywalizacją, szacunkiem dla mistrzów, estymą wobec rozmaitych sprawności. Szwindli było tam zapewne równie wiele, co dziś, tyle że dopiero potem z tych szalbierstw uczyniono „przemysł”.

 

Nie dlatego ustanawiano ścisłe regulaminy i procedury, nie dlatego proponowano dotkliwe kary, żeby dyscyplinować nielicznych zapominalskich, pomyłkowiczów i odstępców. Skłaniam się ku tym historykom, którzy dowodzą, że „sport” helleński całkiem niesportowy był raczej.

 

Na przykład: przewodnictwo nad igrzyskami w Olimpii sprawowało jedno z miast - Pisa lub Elida. Rywalizacja między nimi doprowadziła w końcu do starć zbrojnych, w wyniku których Pisa została zniszczona (572 p.n.e.), a przewodnictwo objęła Elida. W tym kontekście niech się Kraków cieszy, że go nie zburzono, tylko wciągnięto na listę miast rezerwowych dla mistrzostw piłki kopanej.

 

Przyszli mistrzowie olimpijscy Hellady na pewno zdobywali „imprimatur” dla swoich zwycięstw dużo wcześniej niż podczas samych zawodów. Komuś opłacało się (biznesowo, politycznie) dopieszczać utalentowanego siłacza, biegacza, boksera, jeźdźca, poetę (tak, tak!) czy trębacza. Nawet jeśli (cytuję) zawodnik, który dopuścił się oszustwa, zmuszony był postawić pomnik Zeusowi, na którym wyryto jego imię i nazwisko oraz występek, którego się dopuścił. Najbardziej znanym z oszustów jest Ateńczyk Kalliopos, który przekupił swoich niedoszłych przeciwników. Cała sprawa wyszła na jaw. Ateńczyk i inni nie dość, że w ramach kary postawili pomniki dla Zeusa, to jeszcze Ateńczycy przestali brać udział w igrzyskach, a Pytia Delficka zapowiedziała, że jeśli zaczną ponownie brać udział w olimpiadach, nie będzie im głosiła przepowiedni (korzystam tu z Pedii).

 

W okresie największego rozkwitu Igrzyska Olimpijskie oglądało około 40.000 widzów. Ponieważ nie było ani kart wstępu, ani rezerwowanych miejsc, na stadionie panował ogromny tłok. Na ogół widzowie tworzyli grupy gromadzące się według miast i regionów.

 

Cytuję Krzysztofa Batko. W sierpniu, kiedy to rozgrywano Igrzyska gorąc był nie do zniesienia. Pobliskie rzeki wysychały. Wysychało też częściowo jedyne źródło wody. Dopiero za czasów rzymskich Herodes Atticus wybudował wodociąg, który doprowadzał do Olimpii wodę z gór. Widzowie nie mieli możliwości kąpieli, łaźnie były tylko dla zawodników. Poza jedną gospodą dla wysoko postawionych osobistości nie było żadnych możliwości zakwaterowania. Przybyli widzowie nocowali więc w namiotach rozpiętych na równinie w prażącym słońcu.  Do upału dochodził straszny.......... fetor. Nie tylko z braku sanitariatów. Na około 70 ołtarzach składano ofiary ze zwierząt, których mięsa nie wolno była zjadać. Psuło się ono w upale i towarzyszyła temu plaga much. Wszystko to działo się na powierzchni nie większej niż 1000 m2. Zwłaszcza w czasie hekatomby, monotonna muzyka, śpiewy i ryk zarzynanych zwierząt, odór krwi, gryząca chmura dymu i opary potu, swąd łajna i palonej sierści wprawiały ludzi w ekstazę, ale powodowały też torsje i mdłości. No cóż, nie zachęcający to obraz warunków uczestnictwa w „sportowej imprezie masowej”.

 

Ideę olimpijską (i w ogóle sportową) ostatecznie pogrzebali Rzymianie, budując specjalne amfiteatralne cyrki z przeznaczeniem na różne widowiska „artystyczne” i „sportowe” (najbardziej znamy rzymskie Colosseum). Co znaczniejsi i zmyślniejsi ludzie ówczesnego biznesu i nomenklatury (konsulowie albo tzw. edylowie) dysponowali zaprzyjaźnionymi „stajniami” gladiatorów, którym sport kojarzył się już zupełnie nie z rywalizacją dżentelmenów, tylko z „ratuj się kosztem nieszczęśnika wystawionego przeciw tobie”. Nagrodą było to, że przeżyłeś i ewentualna łaska pańska. Bezsprzecznym jest fakt, iż w czasie przerw pomiędzy walkami gladiatorów dokonywano egzekucji skazańców, nieraz w wymyślny i krwawy sposób.

 

Od zarania w zawodach „sportowych” chodziło o to, by jawni i zakulisowi mieszacze ściągali od żądnej dzikiego widowiska tłuszczy haracze (tu był biznes) albo zyskiwali ich sympatię (tu była polityka). Aby zawody nie kończyły się zbyt szybko, wprowadzano coraz to nowe reguły i zasady i w ten sposób wmówiono szaractwu, że w tym wszystkim chodzi o sport.

 

W czasach nowożytnych zaczęto „od tyłu”: najpierw sformułowano zasady olimpijskie, a potem zaczęto je poddawać naciskom komercji i polityki. Sport – jak w czasach starożytnych – przybrał z czasem formę dochodowego rzemiosła o brutalnej często formie. W czasach nam współczesnych, kiedy powszechnie akceptuje się numer zwany „faulem taktycznym”, kiedy sędziowie mają niemal zawsze pogląd co do tego, kto „powinien” wygrać, kiedy po arenach i boiskach krążą „nietykalne święte krowy”, kiedy szefowie związków „sportowych” są równi prezydentom i niezależni od nich, kiedy powszechne prawo państwowe nie sięga „w głąb” wydarzeń „sportowych”, kiedy kluby „sportowe” są niczym korporacje ustawiane w rankingach biznesowych, kiedy „sportowcy” nie ruszą palcem, zanim nie podpiszą intratnej umowy, kiedy „wiadomo” – że wygrają osobnicy i drużyny uzbrojone w kasę, doping, dziesiątki osób obsługi i „patenty” na obejście przepisów i konkurencji, kiedy każde większe zawody są w rzeczywistości manewrami wojskowo-policyjnymi poważniejszymi niż poligony, kiedy kibicowanie wiąże się przede wszystkim z hodowaniem tłuszczu przed telewizorem i z burdami oraz „ustawkami”, kiedy każde widowisko wiąże się z miliardami w dowolnej walucie przeznaczanymi na reklamowe wciskanie ludziom badziewia, a „dziennikarstwo sportowe” polega na nagonkach, chwalbach i ściemie – opowiadanie o sporcie wydaje się niesmaczne.

 

Ze względu na pogański charakter igrzyska olimpijskie zostały zniesione przez cesarza Teodozjusza I Wielkiego. Bo – jak wiadomo – bardziej „chrześcijańskie” były cyrkowe walki gladiatorów. Wielu bogatych Rzymian miało swoich gladiatorów i płaciło fortuny za ich szkolenie. Najlepsi z nich stawali się często celebrytami (podobnie jak dzisiaj "sportowcy").

 

Z przemówienia-odezwy do stowarzyszeń atletycznych i sportowych całego świata, zawartej w zaproszeniu do udziału w Kongresie dla wznowienia igrzysk olimpijskich, Paryż 1894, słanym 15 stycznia 1894 r. przez sekretarza generalnego Unii Francuskich Towarzystw Sportów Atletycznych (USFSA) barona Pierre'a de Coubertina: „Niedoskonałość ludzka skłania się zawsze w stronę przeobrażania atlety z Olimpii w gladiatora cyrku. Trzeba zatem dokonać wyboru między dwiema nie dającymi się pogodzić formułami atletyzmu. Dla obrony przeciwko duchowi zysku i profesjonalizmu oraz w poczuciu nadciągających stamtąd zagrożeń amatorzy większości krajów ustanowili skomplikowany, pełen kompromisów i sprzeczności system legislacji, Nazbyt często, poza tym, respektowana jest w nim litera aniżeli duch przepisu”.

 

Trzeba Rzymianom oddać, że na swój sposób organizowali turnieje uczciwie. Przed wejściem na arenę gladiatorzy składali przysięgę, że nie będą oszczędzali się w walce. Walki często toczyły się na śmierć i życie – pokonany przeciwnik mógł prosić o łaskę podnosząc do góry palec wskazujący, na co obserwujący walkę tłum podobno (turniejowy przepis prawa zwany „pollice verso”) odpowiadał wyciągnięciem w górę kciuka (co oznaczało darowanie życia), lub skierowaniem go w dół (śmierć).

 

Dziś prawo „pollice verso” zastępują dobrze opłacani „drukarze” zwani sędziami. Używają – zamiast kciuka – znanego powszechnie znaku „figi”. Choć nie wszyscy to chcą dostrzec.

 

I tego właśnie, przebierając nogami i ślinkę przełykając, oczekujemy, niezależnie od zaklęć. A prowidenci naszego kraju – zacierają ręce umęczone liczeniem grosza i głosowaniami nad sprawami niepojętymi dla kibica.