Iluminacja – efekt uboczny polityki

2012-09-15 11:44

 

/kiedy wreszcie mocne światło pada punktowo akurat tam gdzie chciałeś, ale okazuje się, że nie ma czego oświetlać, bo to nijakie i blade – trzeba pokryć to woalem i spod niego wyczarowywać wszystko, co działa na zmysły: wtedy karzeł okaże się gwiazdą/

Po raz kolejny – zdopingowany celnym komentarzem Czytelnika do spraw, które poruszam – sięgam do swoich tekstów sprzed lat.

Pisze oto pod moją notką bloger Osasunna: „Od zawsze się zastanawiałem co się takiego dzieje że normalny do wczoraj obywatel po wyborze do jakiejś władzy staje się mężem opatrznościowym, wiedzącym od zaraz więcej, lepiej od tych którzy go postawili na chwilę do kierowania. On teraz już prowadzi i rządzi wg siebie, tymi już teraz nie współobywatelami, tylko masą głupków, których zdanie jest nic nie warte”.

Ja sam kiedyś – w dobie tzw. festiwalu Solidarności (1980 rok) napisałem cykl tekstów pod wspólnym tytułem Upadek Samorządu (podkreślam, w dobie wybuchu feerii konceptów samorządnych, niezależnych bytów). Zastanawiałem się, dlaczego w chwili, kiedy wybieramy najlepszego z nas do jakiejś publicznej roli, w tej samej chwili coś nam się „przestawia” i odtąd mamy go za obcego, „kogoś z góry” – w końcu stajemy wobec niego kontestacyjnym okoniem.

Otóż trzeba sobie jasno powiedzieć: kiedy tylko człowiek skusi się na wabiki, których pełno na politycznych wodach – znikają mu z oczu wszelkie poważne „destinations”, staje się aborygenem społeczeństwa, wszelkie zaś swoje żeglarskie umiejętności kieruje ku kolorowym paciorkom, nazywanym uczenie prerogatywami. Im więcej ich nałowi – tym sam sobie wydaje się światlejszy, tym bardziej się czuje upoważniony do górowania nad innymi, zwłaszcza nad tymi, którym świat paciorków szklanych jest nieznany.

Co gorsza, normalni z pozoru ludzie zaczynają go postrzegać jako człowieka sukcesu i sami siebie wpędzają w „kompleks szarości”: zdaje się, jakoby nie mieli czym zaimponować nikomu, gdy tymczasem „ten-tu”, jeszcze niedawno byle kto może, a dziś, proszę, ma wszystko, czego i nam chciałoby się od święta.

Słowniki definiują iluminację jako rzęsiste oświetlenie. W przenośni: olśnienie, wyróżnienie, wtajemniczenie. Czyli to, czego doznaje przeciętny polityk, jakkolwiek rozumiemy słowo „przeciętny”.

Narysowałem kiedyś rysunek, na którym wyliczyłem elementy składowe takiej iluminacji: dysponowanie urzędowymi wykładniami różnych spraw, powołanie do stanowienia prawa, kompetencje sprawcze (magiczna różdżka skuteczności), ekstra pokusy dochodowe (nie zawsze legalne), specjalne dostępy do dóbr, usług i możliwości, kadukiem upoważnienia do lobbingu, prawna ochrona wizerunku, prawna ochrona przed krytyką, przywileje i ekskluzywia, specjalne upoważnienia i cesje, nominacje, certyfikacje, wtajemniczenia, dostęp do informacji wrażliwej o ludziach i sprawach, ułatwiony dostęp do „otwartej” informacji publicznej, celebrycka izolacja od pospólstwa, nadzwyczajne udogodnienia w pracy i w życiu codziennym, uposażenia daleko powyżej „normalnych”, immunitety, autorytaria (powierzone dobra cudze, materialne i niematerialne, z losem innych włącznie).

Mam wrażenie, że gdyby mnie uzbrojono w tyle narzędzi – sam bym popadł w iluminację. To jest silniejsze od człowieka. Jedyne, co możnaby zrobić dla ratunku – to odebrać te wszystkie iluminatory.

Bywało, że towarzyszyłem niektórym z nich w rutynowych „objazdach” (wizytach gospodarskich?) w ich okręgu wyborczym. Jakaś salka, czasem większy obiekt, tam zebrani ludzie, którzy przyszli do niego ze swoimi ludzkimi, sołtysowskimi, wójtowskimi sprawami. I klarują mu: jest tak, a powinno być tak. On zaś – już przecież iluminowany – odpowiada: rację macie, sąsiedzie i wyborco ty mój, ale powiem ci w zaufaniu, że inaczej byś myślał, gdybyś miał informacje i wiedzę, które ja mam, tyle że ja ci tego wyjawić nie mogę, rozumiesz, obowiązuje mnie nakaz milczenia, musisz mi uwierzyć na słowo, że to co mi tu przedstawiasz jako niedostatek, biedę i patologię – w rzeczywistości tak być musi.

Aż dziw, że tę technikę stosują wszyscy poszukiwacze iliminacji!

Całe życie polityczne – wydawa się mi – kręci się wokół gromadzenia jak najwięcej takich iluminatorów. W jaki sposób – ooooooo, nie zadawajcie takich pytań, kto wam, szaracy, dał prawo do konfudowania iluminatów?

Tu się już nic więcej powiedzieć nie da.