Inteligencja dziadziejąca contra inteligencja służebna
/notka dla wyborców – do sztambucha z datą 20 czerwca/
Czasem warto wyjść poza wciskane nam przez media schematy klasyfikujące kandydatów według nie-wiadomo-czego i spojrzeć na to wszystko (dziś wybory to wszystko) cudzym okiem.
Dziś używam oka, które rozróżnia inteligentów[1] na służebnych i dziadziejących. Oto oni:
INTELIGENT SŁUŻEBNY wie, że jest niezastąpioną podporą każdego potencjalnego zleceniodawcy. Nie ma jednak w sobie tyle pychy, aby narzucać mu swoje poglądy (choć z góry wie, że jego poglądy przerastają możliwości percepcyjne zleceniodawcy). Woli – jak Obywatel Piszczyk – odgadywać oczekiwania pryncypała co do jego (inteligenta) badań, poszukiwań, pracy intelektualnej. Dlatego – ojejku – tak się składa, że choćby nie wiem jaka była rzeczywistość, zawsze w ich sprawozdaniach, raportach, wnioskach i innych wiekopomnych dziełach będzie ona pasowała do wyobrażeń tego, kto płaci. Już bardzo dawno temu wyłożył ten proceder w swoim wierszu „Malarze” Ignacy Krasicki:
Dwaj portretów malarze słynęli przed laty:
Piotr dobry, a ubogi; Jan zły, a bogaty.
Piotr malował wybornie, a głód go uciskał,
Jan mało i źle robił, więcej jednak zyskał.
Dlaczegoż los tak różni mieli ci malarze?
Piotr malował podobnie, Jan piękniejsze twarze.
Przykład współczesny: Nikas Safronow - portrecista z Kremla
INTELIGENT DZIADZIEJĄCY natomiast jest wyznawcą jednego samobójczego w skutkach, principium: nie dość, że ludzi doskonałych i doskonałych dzieł ludzkich jest niewiele, to obowiązkiem tego, kto o tym wie, jest bezustannie wskazywać na wszelkie zauważone niedoskonałości, najlepiej z wyżyn Rozumu, Moralności oraz Elegancji. Taki inteligent już wkrótce zapadnie się w siebie z braku dochodów, a tym samym braku drobnych na książki, gazety, komputer z Internetem. Stanie się niemieszczańskim mieszczaninem, jak w wierszyku Juliana Tuwima „Mieszkańcy” (znacie film „Dzień świra”?):
Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach
Strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach
Zgroza zimowa, ciemne konanie.
Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,
Że deszcz, że drogo, że to, że tamto.
Trochę pochodzą, trochę posiedzą,
I wszystko widmo. I wszystko fantom.
Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie,
Krawacik musną, klapy obciągną
I godnym krokiem z mieszkań - na ziemię,
Taką wiadomą, taką okrągłą.
I oto idą, zapięci szczelnie,
Patrzą na prawo, patrzą na lewo.
A patrząc - widzą wszystko oddzielnie
Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo...
Jak ciasto biorą gazety w palce
I żują, żują na papkę pulchną,
Aż papierowym wzdęte zakalcem,
Wypchane głowy grubo im puchną.
I znowu mówią, że Ford... że kino...
Że Bóg... że Rosja... radio, sport, wojna...
Warstwami rośnie brednia potworna,
I w dżungli zdarzeń widmami płyną.
Głowę rozdętą i coraz cięższą
Ku wieczorowi ślepo zwieszają.
Pod łóżka włażą, złodzieja węszą,
Łbem o nocniki chłodne trącając.
I znowu sprawdzą kieszonki, kwitki,
Spodnie na tyłkach zacerowane,
Własność wielebną, święte nabytki,
Swoje, wyłączne, zapracowane.
Potem się modlą: "od nagłej śmierci...
...od wojny... głodu... odpoczywanie"
I zasypiają z mordą na piersi
W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie.
Dobra analiza tego wiersza – tu.
Inteligent bywa – w przekonaniu ogółu i we własnym przekonaniu – „redaktorem” i zarazem „nosicielem” etosów (wszelkich, np. górniczego, rolniczego, wielkomiejskiego, również inteligenckiego), jest też tym, który ustawicznie kontroluje i dopytuje się o własną tożsamość (kategoria ta spędza mu sen z powiek), jest też bezkompromisowym poszukiwaczem najwyższych racji, o których wokół wciąż mowa. Wypisz-wymaluj – oto nasz kandydat do zdziadzienia.
Bywa jednak, że mamy do czynienia z „inteligencją na kartki”: komuś zależy na statusie inteligenta, zatem kolekcjonuje papierowe, opieczętowane, oprawione, inkrustowane dowody na swój upragniony status, ale im więcej tego ma – tym mniej inteligentem, zdaje się, jest. Wypisz-wymaluj – uda się w kierunku świata polityki, robiąc tam swoje plugawe kariery, albo przynajmniej za podnóżek komuś znaczniejszemu.
Chciałoby się zatem powiedzieć: spotkajmy się przy urnie! Ale – obserwując to, co współcześnie mamona i masowy przekaz robią z inteligentami, boję się by nie było jak w innym wierszyku niezawodnego Tuwima. Oto „Karta z dziejów ludzkości” (słowo „kino” w domyśle zamień na „urna”, a słowo „kretyn” zastąp słowem „dureń” – i będzie prawie jak trzeba):
Spotkali się w święto o piątej przed kinem
Miejscowa idiotka z tutejszym kretynem.
Tutejsza idiotko! - rzekł kretyn miejscowy -
Czy pragniesz pójść ze mną na film przebojowy?
Miejscowa kretynka odrzekła - Z ochotą,
Albowiem cię kocham, tutejszy idioto.
Więc kretyn miejscowy uśmiechnął się słodko
I poszedł do kina z tutejsza idiotką.
Na miłym macaniu spłynęła godzinka
I była szczęśliwa miejscowa kretynka.
Aż wreszcie szepnęła: - kretynie tutejszy!
Ten film, mam wrażenie, jest coraz nudniejszy.
Więc poszli na sznycel, na melbę, na winko,
Miejscowy idiota z tutejszą kretynką.
Następnie się zwarli w uścisku zmysłowym
Tutejsza idiotka z kretynem miejscowym.
W ten sposób dorobią się córki lub syna:
Idioty, idiotki, kretynki, kretyna.
By znowu się mogli spotykać przed kinem
Tutejsza idiotka z miejscowym kretynem.
Skąd mam tę niemal-pewność, że połowa „salonowych” inteligentów za chwilę mnie rozszarpie?
[1] Zwykłem inteligentem nazywać kogoś, kto spełnia trzy warunki społeczne: otarł się o proces akademicki, ma poczucie misji społecznej oraz jest „odruchowym” albo „wyuczonym” humanistą, „wrażliwcem” na punkcie doli Człowieka;