Ja wam pokażę...!

2010-11-06 07:16

 

To nie jest groźba – póki co – tylko skrócona rekonstrukcja dla tych, którzy nie śledzą systematycznie moich postulatów ustrojowych zmierzających do odzyskania Polski dla Obywateli i ich Samorządów.

 

W moim przekonaniu – jeśli rajcuje nas Demokracja, co wcale nie jest takie oczywiste – początkiem owej Demokracji jest wspólnota sąsiedzko-lokalna. Tam, gdzie wszystko co dzieje się publicznie jest „namacalnie zrozumiałe”, a to co się dzieje za progiem domostwa jest całkowicie prywatne, choć – obcujący co dzień ze sobą niemal cieleśnie współ-sąsiedzi praktycznie wiedzą, co się u kogo gotuje, kto z kim kiedy i w jaki sposób.

 

Zaczynamy od instytucji Swojszczyzny. To jest stara, dobra demokratyczna instytucja (czasem to słowo oznacza tu-swojskość, np. ludowo-artystyczną). Jej najważniejsze znaczenie publiczne jest takie, że każdy członek wspólnoty sąsiedzkiej MUSI mieć przyzwolenie społeczności na zamieszkiwanie pośród niej, zawiera z nią (niekoniecznie zaraz formalnie) umowę: oczekuję tego i tego, mam takie i takie możliwości, deklaruję to i to. Jeśli nie ma akceptacji albo ja utraci – wynosi się i tyle. Jasne, panowie krytycy, nie zawsze się da bez szkody. Aaaa, to trzeba nie robić szkód. Jeśli jest wola – znajdzie się sprawiedliwy sposób rozstania.

 

Taka wspólnota dla celów politycznych, czyli szerszych niż te prywatno-osobiste, samoorganizuje się ustanawiając swojego Sołtysa, zarówno w miastach (np. duże wielopiętrowce-wieloklatkowce, kwartały domów albo odpowiedniki Wspólnot Mieszkaniowych), jak też na wsiach (tu instytucja Sołtysa jest znana i oswojona). Jeśli komuś nazwa Sołtys wydaje się przaśna i buraczana, niech sobie wymyśli inną. Istotne jest, że ludzie obierają sobie kogoś z sąsiedztwa, a nie z bilboardu czy z telewizora albo z ulotki.

 

Każdy ze wspólnoty „zrzuca się” na utrzymanie takiego Sołtysa, tak żeby zarabiał nie mniej niż średnia zarobków w tej społeczności. To jest sprawiedliwe: on jest ich utrzymankiem i zarazem reprezentantem-przedstawicielem. Mogą go jutro odwołać, jeśli sprzeniewierzy się racjom wspólnoty. I nie jest niesprawiedliwe, że każdy sołtys zarabia inaczej: jak się nie podoba, to nie musi być sołtysem, nie musi zresztą tu mieszkać.

 

Taki Sołtys jest „z urzędu” radnym. Jedna gmina może liczyć 20 sołectw, inna 100. Nie ma problemu, podstawowe koszty ponoszą wszak rodzime społeczności radnych-sołtysów. Te same społeczności robią „ściepę narodową” (uczenie: public collection) na urząd (administrację Rady).

 

Zatem Rada też jest wprost – a nie okrężną drogą poprzez Państwo – na utrzymaniu Gminy. Czyli czuje się zobowiązana wobec wyborców, a nie czuje się ich panem i władcą: arogancja, woluntaryzm, szkodnictwo gminne zostanie natychmiast ukarane odwołaniem radnych-sołtysów, którzy zawinili. To wcale nie jest takie rewolucyjne, nie należy się spodziewać, że co chwilę będzie się zmieniał skład Rady.

 

Sołtysi-radni są też dodatkowo elektorami przy wyborach do „wyższych szczebli” (powiat, województwo): po co tzw. szary człowiek ma udawać, że zna kandydatów do Sejmiku wojewódzkiego czy do Parlamentu, wszak ogląda ich praktycznie przez szkło albo na łamach gazet. Lepiej niech wybiera radny, który na co dzień styka się z kandydatami, zna ich, zmaga się ze sprawami wojewódzkimi i państwowymi w codziennej pracy swojej Rady.

 

Instytucja Elektora nie jest obca żadnej Demokracji, począwszy od Hellady i Imperium Romanum, , poprzez Kozaczyznę, skończywszy na kulawej, pół-demokratycznej ordynacji wyboru Prezydenta w Ameryce. Trzeba tylko tę instytucję oswoić, usynowić, dopasować do Ordynacji Sołtysowskiej.

 

Wszyscy Sołtysi Powiatu, Województwa lub Kraju, w zależności od potrzeby, stanowią odpowiednie Rady-Ławy dla kontrasygnaty działań rządowych, parlamentarnych, regionalnych, powiatowych. W ten sposób „wybieralni” luminarze sceny publicznej są nadal kontrolowani przez pierwotne wspólnoty sąsiedzko-lokalne.

 

Można sobie wyobrazić, w jaki sposób w proponowanym przeze mnie „SYSTEMIE” „leczonoby” problemy zapaści w Infrastrukturze, Administracji, Finansach, jak reagowanoby na kabaret polityczny, jak interweniowanoby w przypadku afer gospodarczych, politycznych, jak traktowanoby oszustów i nierzetelnych dostawców czegokolwiek, jak załatwianoby sprawy pomocy socjalnej, podziału funduszy unijnych, niekompetencji osób funkcyjnych, pułapek zastawianych na Obywateli, patologii społecznych, lokalizacji wielkich inwestycji, podlizywania się wielkim „inwestorom”, drenażu krajowej, ojczystej substancji przez „fachowców” z „bardziej rozwiniętych” krajów. Dziś przecież w tych sprawach rządzi Tajemnica państwowa i Immunitet oraz Światłość Wyżyn Politycznych, a za ich parawanem skrywa się Nomenklatura (kolesiostwo, kumoterstwo, łapówkarstwo, zwykłe przestępstwa) i Układ. Tak, Układ.

 

Wczoraj okazyjnie zakupiłem książkę Jane Hardy „Nowy polski kapitalizm”, opisującą „scenę i kulisy” polskiej Transformacji. Pochłonąłem ją za jednym „zasiadem”, i na pewno jeszcze wrócę do niej, taka to książka! Ponad 300 stron materiału dowodowego na to, że – wzorem uprzednio obalonego ustroju socjalizmu domniemanego (zwanego realnym) – Państwo lepiej wie czego trzeba ludziom, choć ci ludzie w 21 postulatach i w 10 milionach głosów wyraźnie się za czymś opowiedzieli. A potem mamy tę kaszanę, z którą mądrzejsze od narodu rządy nie umieją sobie poradzić.

 

Racja, bilboardowy Donaldzie, nie róbmy polityki, budujmy mosty i odbudowujmy lokalne społeczności obywatelskie. Ale żeby ta robota miała jakiekolwiek szanse powodzenia, to właśnie Ty, Donaldzie, wraz z Twoimi przeciwnikami i konkurentami politycznymi, powinieneś się od samorządów odczepić, dać im spokój święty, pogodzić się z myślą, że może nie najlepiej, ale po swojemu, samorządnie, oddolnie, suwerennie, podmiotowo, autonomicznie, niezależnie będą owe Samorządy załatwiać własnym sumptem i na własny rachunek swoje sprawy załatwiać metodą samoorganizacji i public collection.

 

Jedynym argumentem przeciwko mojemu SYSTEMOWI jest ten: naród jest przecież głupi, nie dorasta do Demokracji. Jest to argument na tyle poważny, że odpowiem innym, równie poważnym: kto chce rządzić głupim narodem, od którego jest oczywiście mądrzejszy, ten niechaj lepiej niczym nie rządzi. W trzeźwym społeczeństwie obowiązuje żelazna, choć niepisana zasada: jeśli jesteś w czymś dobry, lepszy, to najpierw zrób wszystko, aby w twoim otoczeniu wszyscy stali się co najmniej tak dobrzy jak ty. A potem ewentualnie staraj się o funkcje (nie stanowiska).

 

 

*             *             *

Skoro jest tak, że Samorząd i Państwo w Polsce akurat się wykluczają wzajemnie, bowiem Państwo jest w Polsce śmiertelnym wrogiem Samorządności i Obywatelskości – to trzeba tę uzależniającą pępowinę odciąć, a choćby odgryźć (piszę o tym choćby tutaj).

 

Dopóki będzie tak, że głosując w wyborach i płacąc podatki i rozmaite składki, myślimy naiwnie że jesteśmy konstytucyjnym suwerenem politycznym w kraju i w zarządzającym krajem Państwie, a w rzeczywistości to Państwo i jego janczarzy-władykowie włażą nam tuż po wyborach z butami we wszystko, za nic nie chcą brać odpowiedzialności, a za każdy ruch „na rzecz” żądają dodatkowych opłat (patrz: tutaj) – dopóty będziemy zniewoleni we własnym kraju, a nasi wybrańcy z naszych reprezentantów i przedstawicieli przeistaczać się będą w naszych uzurpatorskich jaśnie panów.

 

Oczywiście, wszystko to w ramach „demokratycznego państwa prawa”! Będącego w rzeczywistości animatorem mega-neo-totalitaryzmu i – na razie cichego terroru polityczno-ekonomiczno-ideologicznego, jakby żywcem z PRL, pokrytego propagandowo-marketingową, PR-owską bajką.

 

 

*             *             *

Nie mam złudzeń co do tego, że wszechwładne Państwo, jawnie znęcające się nad Demokracją, dobrowolnie odda swoje prerogatywy i monopole, podzielone „słusznie” między „swoich”. Nie odda.

 

Jedyne ewentualnie, co się da pokojowo zrobić w naszym kraju, to powołać parlamentarną Izbę Samorządową, kontrolowaną od początku do końca „oddolnie”.

 

Ale rzeczywistość jest bardziej brutalna. Państwo prędzej czy później z taką Izbą sobie „poradzi”, wkręci ją w swoje łupieskie tryby.

 

Mój postulat brzmi: zamiast solidarności mas pracujących (Solidarność roku 1980) – solidarność samorządów terytorialnych i wszelkich innych w interesie i na rzecz Obywateli (patrz: nowe 21 postulatów, tutaj).

 

Potrafię sobie wyobrazić świadome swych Racji i zorganizowane politycznie, zbuntowane samorządy szczebla podstawowego, które przechwytują wszelkie podatki i zagospodarowują je samorządnie we własnym zakresie, Państwu oddając tylko to co niezbędne, za zgodą wyrażoną przez wyborców. Dziś sytuacja jest odwrotna: to Państwo jak jedynowładca zarządza budżetem, w którym najpierw zaspokajany jest interes Państwa, potem Gospodarki, potem tych sił lobbystycznych, które coś uszarpią, na koniec to co zostanie idzie „na dół”. To nie jest ani sprawiedliwe, ani racjonalne, ani nawet konstytucyjne, choć sługusy Państwa udowodnią zawsze coś zupełnie odwrotnego.

 

Odcięcie Państwa od „zasilania” nie odbędzie się pokojowo, bo to jest dla Państwa „być albo nie być”. No, ale po co komu takie Państwo, które z niczym poważnym nie umie sobie poradzić, a jedyne co robi skutecznie, to własne zabawy kosztem Administracji, Infrastruktury, Budżetów, Samorządów, Obywateli? Po co komu takie Państwo, o którym zdecydowana większość Ludu (konstytucyjnego suwerena) ma przekonanie, że bez tego Państwa sprawy miałyby się lepiej niż pod jego rządami?

 

 

Polskę stać na Samorządność, szary Lud zaś stać na to, by był Społeczeństwem Obywateli!

 

 

Kontakty

Publications

Ja wam pokażę...!

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz