Ja to nigdy nie mam racji

2015-10-27 13:31

 

…choć coraz częściej „wychodzi na moje”. Pochwalę się kilkoma swoimi „setami”, czyli trafieniami moich prognoz:

1.       Januszowi Piechocińskiemu pisałem odpowiednio wcześnie, że powinien – zostawszy Prezesem PSL – odpuścić sobie stanowisko w rządzie, wysłać tam ludzi doświadczonych w rządzeniu (upilnować Pawlaka, ewentualnie wysłać J.W. Pietrewicza do roli wicepremiera), wziąć na siebie odpowiedzialność za „pilnowanie redakcji” najważniejszych pojęć ludowych, uprzeć się przy „trójpolówce” (drużyna rządowa, drużyna parlamentarna, drużyna partyjna), poważnie potraktować koncept Instytutu im. M. Rataja. Janusz „nie posłuchał”: został wicepremierem (zmarginalizowanym poprzez powołanie na podobne stanowiska Bieńkowskiej i Siemoniaka), pociągnął za sobą dzieciaka noszącego teczki, dając mu stanowisko w URM (czy jak to zwą), a potem wiceszefostwo sportu, wdał się jako strona w PSL-owskie boje dolnośląskie, Instytut powierzył osobie leniwej, jako wicepremier robił „ogony”, które nie  stawały „na rząd”, jako człowiek zyskał opinię gawędziarza-grzybiarza. Skutek: PSL zgubiło dziesiątki możliwości, setki stanowisk nomenklaturowych, a przede wszystkim „spaliło” Waldemara Pawlaka, który po odejściu z rządu budował sobie świetną pozycję w świecie międzynarodowym i „senatorowanie” przypieczętowałoby jego pozycję jako dużej klasy działacza globalnego. Janusz zostanie przez zwolenników Pawlaka zjedzony z kośćmi i chrząstkami;

2.       Kukizowi, po efektownym wejściu majowym w politykę, doradzałem, by zaczął się uczyć różnicy między wrażliwością polityczną a pragmatyzmem politycznym, by nie opierał swojej działalności wyłącznie na JOW, by uruchomił własną, niezależną od mainstreamu debatę o najważniejszych zagadnieniach ideowych i politycznych. Paweł „nie posłuchał”: od maja do sierpnia przez „izbę zmian systemowych” przewinęło się chyba kilkanaście „marek i znaków towarowych”, wobec których Paweł znajdował dobre powody, by się od nich odciąć, a zdarzało się, że to owe „marki i znaki” ostatecznie rezygnowały z antyszambrowania, zirytowane „pracą polityczną” Pawła. Zawołanie JOW niepostrzeżenie z jednoosobowych okręgów wyborczych przeistoczyło się w j…ć obecną władzę, a „korpus poselski” Pawła (pół setki ludzi!) – to osoby pozbawione „etosu indignados”, co nie wróży najlepiej dla przyszłości tego klubu, zwłaszcza że ruch nie dostanie z kasy państwowej żadnych pieniędzy, co oznacza, że nadal formuła wiecowo-koncertowa będzie dominować w pracy politycznej: mam być szczery, to nie wierzę w antysystemową niezłomność większości posłów Kukiz-15, co w moim przekonaniu oznacza rosnącą frustrację i ostatecznie izolację Kukiza w Parlamencie, chyba że zdoła on wreszcie zredagować projekt czytelny i zarazem będący „indignados”, dla którego przekona „ulicę”;

3.       Od niepamiętnych czasów powtarzam, że lewicowość to nie są – jako główne – sprawy poszukiwań genderowych, szacunku dla kombatantów spod Lenino, feminizmu, antyklerykalizmu, ekologii i innych „duszystych” wrażliwości inteligenckich. Lewicowość to trzy najważniejsze postulaty ideowe: to praca własna podstawowym źródłem dochodu osobistego, to postulat powiązania dochodu z rzeczywistym wkładem do społecznej puli, to zasada ustawicznego przywracania równych szans każdemu, a zwłaszcza „przegrywającym” pojedyncze rozgrywki rynkowe (zasada ta wymaga oczywistej korekty: starcy, dzieci i chorzy powinni doświadczać realnej, nie fasadowej opieki). W obszarze pragmatyki politycznej lewicowość to obywatelska samorządność (tu: przeciwstawna Państwu, czyli urzędom, organom, służbom) i gospodarcza spółdzielczość (tu: przeciwstawna „świętemu prawu władności – najczęściej korporacyjnej). Wszystko to oznacza anatemę dla „kapitalizmu” rozumianego jako gra monopoli o „kiście” jedzące monopolom z ręki. Lewica „nie posłuchała”: ta parlamentarna stała się betonowo-kawiorowa (wliczając w to centrale związkowe), ta pozostała albo dziadzieje, jak PPS czy Unia Pracy, Racja – albo egzaltuje się w stylu Krytyki Politycznej czy Razem. Skutek – brak „nalepki” lewicowej w Parlamencie i aberracyjne poszukiwanie odruchów lewicowych w PiS czy pośród skrzydeł PO;

4.       Na temat Transformacji mam od jej zarania zdanie takie, że szkoda gadać: jeśli jakakolwiek reforma (czyli leczenie wad ustroju) wiąże się nieuchronnie w generowaniem i uruchamianiem innych rozwiązań wyposażonych w nowe, czyli straszniejsze, bo nie znane patologie – to taka reforma jest sama z siebie przestępstwem czynionym na żywym ciele Kraju i Ludności. „Transformatorzy” nie posłuchali: historycy podyskutują o przyczynach, dla których centrale związkowe poparły Transformację, odpuściły Samorządną Rzeczpospolitą, pozwoliły na sprowadzenie „ludu pracującego” do roli „kapitału-czynnika”. Z powodów jeszcze bardziej mi nieznanych „elektorat” ugrupowań etatystycznych (geszefciarsko-nomenklaturowych) wciąż od nowa dawał wiarę politykom transformacyjnym, choć z roku na rok – od 1990 roku – kondycja polskich gospodarstw domowych słabnie tak jak kondycja samorządów (i administracji lokalnej): pomyślność ograniczyła się do „żelaznego elektoratu”, czyli kilkaset tysięcy Nomenklatury oraz kilka milionów „kiści” prywatno-publicznych. Nawet dziś, dwa dni po wyborach negujących poczynania „wybitnych”, słychać wciąż ględzenie o wielkim sukcesie transformacyjnym, cynicznie wliczając w ten sukces to, co WBREW Transformacji wniosła do puli naturalna żywotność ekonomiczna i przedsiębiorczość;

Nie mam lekarstwa proceduralnego na taką sytuację, w której „liderzy win społecznych” z powrotem pojawiają się w Parlamencie (i w Radach Samorządowych), a ich opozycjoniści są wypychani poza miejsca „biorące” na listach wyborczych. Innymi słowy: ci co koncertowo spieprzyli, nadal pozostają w Parlamencie i w Radach, deklarując, że „teraz już na pewno będzie pan zadowolony”, a ci co mieli rację – odpadają. Jak nazwać ten paradoks?

Ja akurat nie mam temperamentu bycia wodzem albo „prawodawcą”, raczej wolę szperać w zakamarkach rzeczywistości i wyłapywać jej paradoksy i zaczyny patologii. Ale szlag mnie trafia, że wielu kompetentnych ludzi odsuwanych jest od wpływu na rzeczywistość, a kiedy kobyła historii przyznaje im rację – nadal odmawia się im kierowania procesami, bo „nie maja doświadczenia”. No, paranoja.