Jak się sprawy mieć mogły

2010-05-07 05:09

 

/czyli: co by było, gdyby się nie zdarzyło/

 

Lektura nieobowiązkowa

/ale pomóc może/

Więcej wymiarów!

Bóg, Honor, Ojczyzna

Podbrzusze polityki

Polska wybiera?

Liczniki w ruch (5) – demokracja survivalowa?

Liczniki w ruch (4) – nie podpalić Polski!

Liczniki w ruch (3) - Wykluczenie

Liczniki w ruch (2) - indywidualiści

Liczniki wyborcze – w ruch! (1)

 

 

Szczerze mówiąc, targa mną zdziwienie i złość, że katastrofa smoleńska – jej techniczno-logistyczna strona – wciąż, w dodatku bezpodstawnie, chyba wyłącznie na potrzeby bieżącej polityki, urasta do wielkości Tajemniczego Politycznego Misterium, może Znamionującego Znaku Opatrzności, a może też Wrażego Zamachu. Że coraz mniej jest wątpliwości co do tego, że nie ludzkie zaniedbania, ale Mistyczny Spisek Zjednoczonych Sił Zła strącił z nieba – i do Nieba wyprawił – kwiaty z różnych grządek elitarnego ogrodu.

 

A może do sedna sprawy dotrzemy, kiedy spróbujemy sobie wyobrazić Polskę dziś bez tej katastrofy?

 

Co by było, gdyby się nie zdarzyło?

 

Znając czujność komentatorów podkreślam, podkreślam, podkreślam, że nie dokonuję pełnej analizy przedwyborczej, zajmuje mnie tu wyłącznie sprawa katyńska i jej użycie w wyborach zamierzone jeszcze przed katastrofą, choć zdaję sobie sprawę z tego, że zajmowałaby ona w kampanii prezydenckiej „bez katastrofy” zaledwie 10-15% przestrzeni medialnej.

 

Maj i następne miesiące wyglądałyby pod tym względem następująco:

 

  1. Drużyna Tuska prezentowałaby się jako stateczna, dojrzała, cywilizowana, europejska nawa państwowa, która wewnątrz kraju porządkuje sprawy zaczynając od gospodarczych, poprzez administrację i samorząd po sprawy socjalne (najsłabsza strona PO). W tle byłyby uwagi typu: żyjemy dobrze z sąsiadami, w tym z oboma mocarstwami, które między sobą ułożyły już stosunki i nie nam tu mieszać, lepiej się przyłączyć do wspólnych działań. Szkodziłyby temu wizerunkowi pojedyncze, acz liczne przykłady prywaty, kombinowania dla siebie na szkodę dobra publicznego;
  2. Hufce Kaczyńskiego prezentowałyby się jako patriotyczne zastępy sprawiedliwości dziejowej, domagające się na arenie międzynarodowej godnego miejsca dla Polski-Ojczyzny, a wewnątrz kraju dbające o Historyczną Pamięć i o należyte Wychowanie Młodzieży. Nieufne wobec sąsiadów i wobec Europy, dostrzegające przewagę światowego biznesu wykorzystywaną kosztem naszej substancji narodowej. Wizerunkowi temu szkodziłby radykalizm i zapiekłość, ustawiczne odnajdowanie przeciwników Polski, co to stoją nie tam gdzie trzeba było stanąć.

 

Skąd takie przypuszczenia?

 

Polska Liberalna:

 

To miał być hit wizerunkowy Platformy - pisze na swoim blogu europoseł PiS Janusz Wojciechowski w kontekście ocieplenia stosunków z Rosją podczas uroczystości 7 kwietnia w Katyniu. W niewątpliwej, widocznej gołym okiem komitywie z Putinem, Tusk zawiózł – jako jedyny zaproszony przywódca z Polski – bizantyńską delegację do Katynia, stanął tam ramię w ramię z premierem Rosji, ugadał z nim w namiocie (sam na sam) jakieś sprawy, które zawsze spotykający się premierzy ugadują, nie ma co dywagować. Ważne tu jest, że delegacja 7-go kwietnia była bizantyńska, czego nie zauważyły media: w samolocie Premiera znalazło się 49 osób, w tym dziewięciu ministrów, 11 posłów i senatorów (najwięcej - pięcioro - z PO), wysocy urzędnicy KPRM. Wśród gości Premiera (19) byli m.in. hierarchowie głównych wyznań oraz Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki, Andrzej Wajda i Norman Davies (patrz: artykuł). Cóż mógł więcej wywieźć Premier z Katynia, niż widoczną poprawę relacji międzypaństwowych z Rosją i wewnątrz-krajową poprawność polityczną? Wyprawa niewątpliwie udała mu się, zwłaszcza (przyszłość pokaże) narada w namiocie.

 

Na potrzeby kampanii wyborczej opisanej jak powyżej – relacje z tego pobytu musiały idealnie wpasowywać się w model poważnego, dostojnego ugrupowania rządowego. Kto nie wierzy – niech poczyta prasę i obejrzy pliki wideo z dni 7,8,9 kwietnia. Już widzę dalsze państwowotwórcze spoty, udające zwykłe relacje: PO okazywałaby się "architektem polsko-rosyjskiego ocieplenia", a "czarny PR” Lecha Kaczyńskiego umacniałby wizerunek niepoprawnego rusofoba.

 

Polska Solidarna:

 

Brak zaproszenia od Miedwiediewa, zrazu będący powodem niemiłego zaskoczenia (słynne słowa Lecha Kaczyńskiego, że i tak będzie w Katyniu, liczy na to że wizę dostanie), postanowiono zamienić w sukces. Kancelaria Prezydenta w porozumieniu z Radą Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa organizuje „polskie” obchody, niezależne, bez łaski Rosjan „knujących” z Tuskiem. Prezydent 10 kwietnia ma również lecieć Tu-154 M. Na pokładzie 96 osób, z załogą i BOR. Dzień wcześniej 460 osób (Rodziny Katyńskie i osoby towarzyszące) wyrusza pociągiem. W skład delegacji - oprócz przedstawicieli środowisk katyńskich, związanych z nimi księży, kapelanów armii i dowódców Wojska Polskiego - wchodzi 18 parlamentarzystów (najwięcej z PiS - siedmioro). Wicemarszałek Sejmu, Prezydent na Uchodźctwie. Do tego Rzecznik Praw Obywatelskich oraz szefowie IPN i NBP - wybrani na te stanowiska za rządów PiS. Na liście rządowej i prezydenckiej powtarzają się trzy nazwiska urzędników: Andrzeja Przewoźnika (sekretarza ROPWiM), Andrzeja Kremera (podsekretarza w KPRM) i Mariusza Kazany (dyrektora protokołu dyplomatycznego MSZ). W obu lotach brali też udział Andrzej Sariusz-Skąpski (Rodziny Katyńskie) i ppłk Jarosław Florczak (BOR). Źródło: jak wyżej.


Na potrzeby kampanii wyborczej opisanej jak powyżej – relacje z tego pobytu przyćmiłyby uroczystość z 7 kwietnia, nawet zakładając nieprzychylność mediów. Nie da się przemilczeć takiej manifestacji patriotyzmu, w dodatku ukazującej poparcie licznie przybyłego Ludu dla Prezydenta, nie da się udać, że nie było podszytej historią i nabożeństwem manifestacji ustawiającej – niechcący? – Premiera w roli kosmopolity w pejoratywnym wymiarze tego pojęcia. Takie spoty również dość łatwo można sobie wyobrazić.

 

Zauważmy, że oba konkurujące obozy – jak to w Polsce w zwyczaju – wykorzystywały do partyjno-politycznych celów okazje (i materialne środki) państwowe, z założenia przecież mające być bezpartyjnymi.

 

Zauważmy-podkreślmy też jeszcze jedno: wyprawa 10 kwietnia, mająca pozory oficjalnej, była w rzeczywistości nieoficjalną, niepaństwową wizytą, ze wszystkimi tego konsekwencjami w zakresie logistyki, bezpieczeństwa i protokołu międzynarodowego. Była (miała być) jak najbardziej uroczystością, i to podniosłą, ale wewnętrzną, polską. I jej grafik – z punktu widzenia kampanii wyborczej – musiał być zrealizowany co do przecinka, bo tylko wtedy efekt byłby murowany, opóźnienia związane z lądowaniem w Mińsku czy Moskwie były nie do pomyślenia z organizacyjnego, politycznego, wyborczo-kampanijnego punktu widzenia!

 

*          *          *

 

I stała się rzecz nieprzewidziana, dramatyczna, wcale jednak nie pogrążyła ona politycznych koncepcji wyborczo-prezydenckich…

 

Teraz inaczej zabrzmią pytania zadane przeze mnie 21 kwietnia, na Salonie24:  

  1. Jaki bałwan i jego przyboczni dopuścił, by przez tyle lat – mimo ewidentnych podpowiedzi od Losu i Fachowców oraz Dziennikarzy – luminarze polskiej polityki latali na spróchniałych „drzwiach od stodoły”?
  2. Kto bez reakcji proceduralnych przyglądał się, jak kondukt złożony z co najmniej 50 luminarzy polskiej polityki, a i pozostałym niczego nie ujmując, wchodzą razem w czeluść wraku, który po konserwacji udawał samolot?
  3. Co się działo z pilotem, który najpierw tylu oficjeli zamustrował na pokład, choć mógł odmówić nawet szantażując, a potem koniecznie chciał z całym tym ekipażem wylądować we mgle z fantazją jak na zawodach survivalowych?

Z punktu widzenia tych pytań i ich opisanego kontekstu niczym są manewry wokół współpracy rosyjsko-polskiej przy badaniu przyczyn katastrofy, różne pretensje, sekrety, pozorne czy rzeczywiste zawiłości proceduralne i techniczne.

 

Powtórzmy: rzecz nieprzewidziana, dramatyczna, wcale jednak nie pogrążyła ona politycznych koncepcji wyborczo-prezydenckich. Jeden z kandydatów do funkcji Prezydenta stał się Prezydentem P-O (ależ paronomazyjny kalambur!), drugi z kandydatów, poprzez swoją śmierć w chwale (o którą to chwałę zadbano), wzmocnił ideowo-polityczną argumentację na rzecz swojego następcy, zwłaszcza jeśli ma być nim Brat.

 

Minął miesiąc niecały, a drużyna T i hufce K powróciły do uprzednio przygotowanych planów kampanijnych.

 

*          *          *

 

Mieliśmy do czynienia z Magicznym Przeistoczeniem. Na pokład samolotu lecącego do Smoleńska wsiadł człowiek określany w mediach jako "mały", kłótliwy, przeciętny prezydent, polityk mierny, zaściankowy i ksenofobiczny. Autor niemal kultowych słów: "spieprzaj dziadu", "małpa w czerwonym", "ja panią załatwię", „Irasiad”, nieznający za to zbyt dobrze refrenu hymnu, chichrający się na oficjalnej konferencji z premiera odzywającego się do Amerykanki po angielsku. Robiono z „kaczora” (co, nie pamiętamy już tego przydomka?) pośmiewisko nie tylko bezgustownych w swych żartach satyryków, ale całej Europy (wojna krzesełkowa, niemieckie kartofle). Miał Lech Kaczyński rekordowo niskie poparcie społeczne (sondażowe). Jeden z dwóch „chomików” internetowych. Ale w trumnie ze Smoleńska przywieziono "wybitnego męża stanu", "patriotę", "bohatera narodowego", "ojca narodu", "największego Polaka", "równego królom". Nikt nie podmienił zwłok. Lech Kaczyński swoją śmiercią po prostu pokonał media, zamknął usta szydercom daleko skuteczniej, niż tego wymagała poprawność i ogłada stosowna do okoliczności. Nikt nie chce tego skomentować! Taka przewrotka medialna!

 

Jakże tragicznie skończyła się ta katastrofa dla Lecha Wałęsy! Ojciec chrzestny rozpadu obozu państw „czerwonych”, który obalił pierwszą kostkę „komunistycznego” domina, noblista, pierwszy niekomunistyczny Prezydent, namaszczony przez Prezydenta na Uchodźctwie! Jeden z najbardziej rozpoznawalnych Polaków na świecie. Przerósł go wizerunkowo ktoś, kto w chwilach kluczowych – cytuję – więcej bywał niż ryzykował, a w nowych czasach psuł mu robotę i podkopywał!

 

Jakże blednie święta postać Karola Wojtyły wobec majestatu Zmarłego Prezydenta! Bez przesady i porównań, ale blednie! Na skutek nie uzgodnionych z Hierarchią ambitnych gestów papieskiego towarzysza Dziwisza – Lech Kaczyński ma sarkofag w krypcie na Wawelu, podczas gdy Papież, Patron Solidarności („niech zstąpi Duch Twój, i odmieni oblicze ziemi, Tej Ziemi”) leży daleko, kremówki zaś sprzedają się wciąż słabiej.

 

Piłsudski w wyniku katastrofy smoleńskiej stał się zaledwie starszym bratem, może nawet politycznym dziadkiem Lecha Kaczyńskiego, w dodatku z socjalistyczną plamą na życiorysie i nie do końca wyjaśnionymi relacjami z Niemcami oraz Austriakami. Jego II Rzeczpospolita i majowe uciszenie rozbrykanego parlamentu – to zaledwie preludium do IV Rzeczpospolitej. W udzielanych wywiadach Lech Kaczyński potwierdzał: w historycznym sensie jestem piłsudczykiem (zobacz też tutaj). W czynach zaś oznajmiał: wiem lepiej od Piłsudskiego, jaka ma być Ojczyzna moja.

 

Już tylko dla formalności wspomnę o katastrofie lotniczej w Gibraltarze: wielkość, na jaką Generał Sikorski został wyniesiony w wyniku tej śmierci, jest niczym w porównaniu z celebrą nad ciałem i Osobą Prezydenta Kaczyńskiego.

 

Miłosz, Kuroń, Kukliński, Kisiel, Kołakowski, nawet współpasażerowie Tu 154M (Anna Walentynowicz, Ryszard Kaczorowski, Arkadiusz Rybicki)? Szkoda gadać!

 

Wszyscy wielcy współcześnie, godni pamięci Polacy rozstąpili się w szpalerze przed Lechem Kaczyńskim i przepuścili go przodem! Jeśli oceniać po skutkach, jedynym zainteresowanym w katastrofie był sam Lech Kaczyński, ew. jego Brat. Piszę tę bzdurę w dedykacji wszystkim, którzy wietrzą tu zamach Sił Ciemnych.

 

*          *          *

 

Trwamy dalej przy odgadywaniu, jak wyglądałby kwiecień i maj 2010 r. bez katastrofy smoleńskiej. Nie sposób zapomnieć idei koalicji PiS i PO, zrodzonej w dziennikarskich głowach, a może nie tylko.

 

Jeśli był jakiś niepisany wspólny interes strategiczny niedoszłej formacji PO-PiS – to został on zrealizowany. W interesie PO leży odsunięcie na bok problemów historyczno-ideologicznych związanych z Kościołem, II Rzeczpospolitą, dysydencką opozycją antykomunistyczną: dla środowisk PO są to sprawy dzielenia włosa na czworo i przeszkoda w sprawnym załatwianiu państwowych i „tych drugich” interesów. W interesie PiS natomiast (Kaczyńskich) leży naświetlanie tych właśnie trzech problemów ale w takim kontekście, który z Kaczyńskich czyni Patronów Ojczyzny, Prawdy, Cnót Polskich. Odsunięcie w niepamięć lub w niebyt tamtych spraw – właśnie się urzeczywistnia niezależnie od katastrofy, a choć jeszcze potrwa, to skutek końcowy jest oczywisty.

 

W ten oto sposób ostatecznie ginie też w zawiłościach problem „złego pochodzenia” takich ludzi „lewicy” jak Rosati, Balcerowicz, Borowski, Kik, Majchrowski, kilku innych, w tym gronie nawet młody Sierakowski. Liczy się – na „plus” – ich wstrzemięźliwa postawa w ostatnich tygodniach. Ostatecznym złem politycznym są już w Polsce wyłącznie ludzie z Ordynackiej i z Samoobrony: pierwsi, bo uwłaszczyli się nomenklaturowo, drudzy bo nie dorośli do salonów. Ten akapit jest nie na temat? Pożyjemy, zobaczymy…

 

Epilog – już za kilkadziesiąt miesięcy

 

Ten wątek uprzedzę deklaracją: nie jestem propagatorem ani agentem żadnego polityka. Dla świata polityki jestem zaledwie obserwatorem i – w miarę sił – komentatorem. Wolno mi spekulować na własny rachunek o sprawach kraju, w którym mieszkam.

 

W długiej perspektywie największym beneficjentem wydarzeń kwietniowych 2010 r. jest Włodzimierz Cimoszewicz, który od lat pozycjonuje się do roli męża opatrznościowego, potem męża stanu. Inna sprawa, czy robi to skutecznie.

 

Oparł się po raz kolejny pokusie wsparcia lewicy, romansuje ze środowiskami prawicowo-liberalnymi, zręcznie używa swojego doświadczenia w nawie państwowej do komentowania wiadomości bieżących. W ciągu 2-ch, może 3-ch lat wyrośnie na czołowego gracza ekstraklasy politycznej. Nauczył się trudnej sztuki, obcej wielu mężom: korzysta ze wsparcia sił politycznych, ale nie zadaje się z nimi na co dzień. Powiada: „Tu nie chodzi nawet o to, czy prezydent należy czy należał do jakiejś partii, czy nie, tylko na ile jest człowiekiem samodzielnym. Pełnienie takiego urzędu wymaga ogromnej samodzielności, odpowiedzialność przed konstytucją, nie partią” (wywiad dla Onet). Przebija w tym Andrzeja „Luzmena” Olechowskiego.

 

Tamże powiada: „Jarosław Kaczyński ma szansę na sukces, jeżeli wywoła korzystne dla siebie wahnięcia nastrojów. W debacie merytorycznej, odnoszącej się do konkretnych, wyobrażalnych problemów, zarówno wewnętrznych, jak i międzynarodowych, w perspektywie 10 najbliższych lat, musi przegrać. Chyba że nie byłby sobą, a to ludzie od razu wychwycą, bo każdy pamięta, co do tej pory mówił i robił. Jeśli będzie sobą, wyborcy tego nie kupią. Więc może wykorzystać wyłącznie świadomie wzmocnioną falę emocji, a w tym tragedia smoleńska musi odgrywać istotną rolę.” Wie co mówi: za 5 lat na tego rodzaju emocje, niekoniecznie smoleńskie, elektorat już będzie uodporniony, dojrzalszy.

 

Gdyby nie było katastrofy, trwanie Cimoszewicza w cieniu wymagałoby dużej energii wydatkowanej na rzecz powrotu do mediów za kilka lat w roli kandydata. Dziś jego trwanie w pozornym cieniu składa się na kapitał polityczny w postaci zasiewu: za kilka lat zbierze. Im więcej emocji w tej kampanii, im wymowniej powściągliwy Cimoszewicz – tym większy jego kapitał na przyszłość.

 

Cóż zatem, nie jedną, a trzy kampanie prezydenckie przeżywamy skumulowane w krótkim czasie:

 

  1. Pierwsza, już nieaktualna – to ta, która miała się zakończyć we wrześniu 2010 r., oparta na wzajemnych podtekstach i prowokacjach oraz na statecznym lub „na odlew” opędzaniu się od nich;
  2. Druga, rozpalona dramatycznym wydarzeniem – to ta, która właśnie trwa, z emocjami w zenicie, z rozmaitymi magicznymi przemianami, uduchowiona, odwołująca się do tego co Najwyższe i Najświętsze;
  3. Trzecia, podskórna – to ta przed następnymi wyborami, gdzie mąż stanu Cimoszewicz zmierzy się z wypalonym Tuskiem, a także z kimś z formacji solidarnościowo-narodowej oraz z „tym czwartym”, odwołującym się do sojuszu robotniczo-chłopskiego,  na nowo „zredagowanego”;

 

Zdajemy się zapominać, że przed nami – już jesienią – wybory samorządowe, a potem parlamentarne, że jeszcze niedawno postulowano szeptem, aby dla uratowania logistyki wybory prezydenckie przyspieszyć, mimo prawnych interpretacji PKW (patrz tu). Pośród argumentów padały nawet te o ewentualnym wyniesieniu na ołtarze Karola Wojtyły i te o mistrzostwach świata w piłce! Lech Kaczyński ogłosił 8 kwietnia (tuż po powrocie Tuska z Katynia), że wystartuje, wyraźnie łącząc kampanię prezydencką i samorządową.

 

Los przyśpieszył wybory prezydenckie, więc pomieszał szyki PiS-owi, ułatwił robotę PO. Dał czas na policzenie atutów mniejszym sondażowo ugrupowaniom. Mamy wszystko „po kolei”, bez kłopotliwych kumulacji (pozostaje jeszcze polska prezydencja europejska w lekkim konflikcie z wyborami parlamentarnymi).

 

23 maja – zgodnie z uprzednim planem – ruszy na dobre kampania prezydencka Jarosława Kaczyńskiego, sukcesora prezydentury, którą sam wykreował dla Brata. Kampania będzie przebiegała w duchu rodzinno-patriotycznym, rozliczeniowym, przeciw niegodnym elitom-uzurpatorom.

 

Kampania Bronisława Komorowskiego trwa, wspierana przez dobrze notowane w świecie polskie postacie polityczne w jego Komitecie Honorowym, przebiega w duchu państwowotwórczym i w duchu eleganckiego pragmatyzmu.

 

Obojętne kto wygra – polityczny kalendarz na kilkadziesiąt miesięcy jest zapełniony wyborami i „eventami” w rodzaju UEFA 2012. I co byśmy nie wymyślili – następne 3-4 lata pracują dla Włodzimierza Cimoszewicza.

 

*          *          *

 

Zatem – choć pozornie zaszły poważne zmiany – mamy do czynienia jedynie z przegrupowaniem logistyczno-organizacyjnym, a strona zwana merytoryczną – pozostaje bez zmian.

 

I szkoda tylko, że eskalacja wzajemnego przebijania się na „materiały do spotów” doprowadziła – w połączeniu ze zrządzeniem Losu – taką tragedię.

 

Czy to uspokoi zapiekłość kampanii?

 

PS:

Obywatelu! Czy dziś, kiedy kampania prezydencka wartko galopuje, potrafisz wskazać po trzy filary programowe kandydatów, choćby Tych Dwóch? I czy Ciebie, Obywatelu, nie zastanawia, dlaczego nikt spośród Tych Dwóch nie bąknie o tych programach, nikt nie cedzi, nikt nie sączy, nikt nie przekonuje? Kogo my wybieramy, Prezydenta czy Portret Medialny? Nie masz, Obywatelu, wrażenia, że ktoś nam po prostu sprzedaje towar metodą: „co pana interesuje zawartość, zobacz pan jakie zgrabne opakowanie!”?

 

//

Kontakty

Publications

Co by było

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz