Jak dopiec juryście – załącznik

2014-08-07 07:31

 

Ktokolwiek był choć raz na sali sądowej – w dowolnym charakterze – zna to uczucie dezorientacji: prawnicy wymieniają między sobą jakieś uwagi, padają pytania, których nie rozumiemy, dokonują się czynności teatralne niemal. O co chodzi?

Ano, o to co napisano w notce „Jak dopiec juryście” (TUTAJ). Jest na sądowej sali ktoś, kogo można i trzeba uznać za gospodarza ceremonii: to sędzia-referent, przewodniczący składu sędziowskiego (czasem jednoosobowego). Wbrew wyobrażeniom, rzadko kiedy jest on otwarty na to, co się będzie działo podczas procesu, prędzej wiarygodne jest to, że ma ukształtowany pogląd na temat finału postępowania i tylko „odbębnia” wymagane przepisami procedury, a kiedy coś nie idzie płynnie – piekli się i kąsa. Wokanda wszak – to terminarz, trzeba lecieć równo według grafika, a nawet oszczędzić trochę czasu, na kanapkę, na siusiu, na przypomnienie sobie, o czym będzie mowa na następnej rozprawie. Po co się męczyć i przygotowywać wcześniej? Niedawno jeden sędzia (SSO Tomasz Pronobis) kilkakrotnie podczas rozprawy podkreślał, że ma już napisane gotowe postanowienie.

No, czasem jest tak, że któraś strona postępowania (tzw. powód – czyli atakujący, albo tzw. pozwany, czyli broniący się) pisze pisma, zgłasza wnioski, próbuje działać. Przed rozprawą i w czasie jej trwania. No, przeszkadza.

W sądownictwie, tak jak w polityce, w dyplomacji, w wojskowości czy w praktykach religijnych, wielkie znaczenie ma ceremoniał, „protokół”: na sali sądowej każdy ma ściśle przypisane miejsce, prawnicy odziewają się w togi (a kolory i kształty są jak znaki na mundurach armijnych), sędziowie używają insygniów, jest też „agenda”: każdy zabiera głos w określonym porządku, w określonej formie (np. nawet wtedy, kiedy odpowiada się na pytanie zadawane z boku – trzeba zwracać się z odpowiedzią do sędziego, zwracając się do „sądu”). W ostatnich latach niektórzy sędziowie (gospodarze teatrum) nie są aż tak pryncypialni w przestrzeganiu ceremoniału, ale po pierwsze nie wolno przesadzać w „luziku”, po drugie zaś – nie daj boże podpadnie się sędziemu (znaczy: sądowi)!

To wszystko powoduje, że szarak, który pierwszy czy drugi raz znajdzie się w takim miejscu, którym targają emocje związane z doznaną niesprawiedliwością albo związane z zaskoczeniem „czego to ode mnie mogą chcieć” - jest pogrzebany, zanim sie zaczęło.

Żeby osiągnąć uprzednio zamierzony cel postępowania, sędziowie (skupimy się na ich robocie) mają w zanadrzu rozmaite „techniki osiągania celu”. Niektóre – poniżej.

  1. Protokołowanie nie tego, co się mówi i czyni, tylko tego, co sędzia uważa za godne protokołowania (potem trudno jest udokumentować, co się działo na sali);
  2. Odmowa zgody na nagrywanie rozprawy, zarówno urzędowe (oficjalne, sądowe), jak też własnoręczne (przez stronę procesową, publiczność, dziennikarzy);
  3. Oddalanie wniosków procesowych (dowodowych), najczęściej z uzasadnieniem „nieistotne”;
  4. Niedopuszczanie stron lub świadków do pełnej, rozwiniętej wypowiedzi, ucinania wyjaśnień wpół zdania;
  5. Przyjmowanie, że strona lub świadek zostali prawidłowo powiadomieni (korespondencja), bez sprawdzenia tego;
  6. Wezwanie strony do wytłumaczenia tytułu (istoty prawnej) pisma procesowego;
  7. Wezwanie do wyjaśnienia treści pisma procesowego;
  8. Niedopuszczanie strony do głosu (bo jest pełnomocnik, bo za często się wypowiada);
  9. Kolejkowanie wniosków (najpierw odnosimy się do jednego, czekamy na ewentualne zażalenie i jego wynik, potem zabieramy się do następnego: w ten sposób jedno pismo wałkujemy miesiącami);
  10. Odrzucanie wniosków formalnych (o wyłączenie sędziego, o powtórzenie rozprawy, o uzupełnienie protokołu, o przyznanie pełnomocnika, o zwolnienie z kosztów);
  11. Sąd miał prawo – najczęstsza formuła sankcjonowania idiotyzmów sądowych;
  12. Oczywista pomyłka sądowa (kiedy sąd popełni coś poważnego: w drugą stronę nie ma prawa do pomyłki, nawet drobnej, zwłaszcza strona „wytypowana” do przegrania);
  13. Odbieranie stronie procesowej elementarnych praw procesowych (np. do zabierania głosu, do składania wniosku, do porozumienia się z pełnomocnikiem, do zadawania pytań);
  14. Tolerowanie wniosków strony „wytypowanej” jako wygrana, nawet jeśli nie spełniają kodeksowych wymogów formalnych (powinny być odrzucane lub cofane do uzupełnienia);
  15. Zastraszanie strony (np. karą porządkową lub samym zamiarem jej udzielenia);
  16. Przerośnięte środki zapobiegawcze (areszt zamiast dozoru, zaporowa kaucja);
  17. Manipulowanie terminami sądowymi (w ten sposób jako „nieterminowe” eliminuje się apelacje, wnioski dowodowe – choć te ostatnie wolno składać zawsze);
  18. Wielokrotne dopominanie się o wyjaśnienia w sprawach dobrze opisanych;
  19. Stawianie nowych, zaskakujących problemów (np.: „solidarnie” czy „in solidum”);
  20. Ograniczanie wątków (chociaż jest obowiązek rozpatrzenia wszystkich okoliczności);
  21. Nie egzekwowanie własnych postanowień sądu wobec strony faworyzowanej (np. komornik nie zawiesza egzekucji mimo postanowienia sądu);
  22. Lekceważenie i arogancja wobec osób, które nie są prawnikami (nawet jeśli jest to strona procesowa);
  23. Przy uwzględnieniu pkt 22 – jednoczesne wymaganie od nie-prawników biegłości w znajomości i interpretacji prawa, procedur, itd., itp.;
  24. Nieznajomość akt ze strony sędziego (zwłaszcza jeśli sprawa została „wytypowana” w trybie cichej „instrukcji” lub „zapisu”);
  25. Dochodzenie sądowe zastępujące dochodzenie policji lub prokuratury;
  26. Kwerendy (np. dokumentacji, postepowań dawnych) podejmowane przez sąd, choć powinny być czynione przez stronę;
  27. Odmowa ustnego, „od ręki” uzasadnienia czynności lub postanowienia dokonanego przez sąd – i procedowanie dalej, jakby wszystko było jasne;
  28. Odsyłanie rozmaitych uwag strony (wytypowanej jako przegrana) do formuły: można to wszystko napisać później i złożyć w dokumentacji (czyli: pisz pan na Berdyczów);
  29. Pół-słówka i pół-zdania, zawierające nieprawdę, ale zaprotokołowane, mające potem skutki formalne;
  30. Zniechęcanie strony do takiej a nie innej formy procedowania czy w ogóle formuły prawnej;
  31. Przyjmowanie przez sędziego – poza protokołem – postawy „doradcy” strony procesowej (co innego pouczenie, co innego doradztwo);
  32. Zamierzone luki w protokołowaniu, których nie uzupełnia się nawet wtedy, kiedy strona tego żąda (np. zapytano protokolanta, czy protokołował rzetelnie, i on potwierdził, co zamyka sprawę);
  33. Nieuzasadniona zmiana sędziego-referenta (najczęściej jeśli dotychczasowy nie realizuje „instrukcji” czy „zapisu”);
  34. Oszukańcze omijanie wniosków „wytykowych” (np. na wniosek o wyłączenie sędziego, choć są po temu oczywiste racje, odpowiedź brzmi: oddelegowano go do instancji wyższej, sprawa wnioskowana jest bezprzedmiotowa – po czym na kolejnej rozprawie po kilku miesiącach ów sędzia pojawia się, bo już „wrócił z oddelegowania”);
  35. Masowe, odruchowe „krycie” prawników, na których są skargi, zażalenia, doniesienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, itd., itp.;
  36. Odmawianie stronie prawa do korzystania z notatek podczas zeznawania;
  37. Kwalifikowanie (arbitralne, „sąd ma prawo”) zeznań jako wiarygodne lub niewiarygodne, niezależnie od tego, jakie są w rzeczywistości;

Czytelniku!

Ja to się nawet zgodzę z tym, że to są działania wyjątkowe, więcej, wiem, że są prawnicy, którzy starają się dociec istoty sprawy i wspierają stronę słabszą procesowo nie dlatego, że są stronniczy, tylko dla zasady sprawiedliwego procesu. Wiem też jednak, że rzadkością są procesy, w których strony nie czują się zagubione proceduralnie, zdezorientowane, w których strony nie doświadczają zwyczajnej opresji ze strony prawników. Człowiek przychodzi na rozprawę i przygląda się teatrowi, którego nie rozumie, a kiedy zacznie coś „kumać” – już zapadły rozmaite klamki, nie ma odwrotu, przecież był, widział, mógł zareagować.

Fenomen „wziętych adwokatów” bierze się stąd, że są tacy, którzy znają i rozumieją połać prawa, w której się obracają (prawo karne, prawo handlowe, prawo administracyjne), znają „na odwyrtkę” kodeksy postępowania odpowiednie dla tej połaci prawa. Ale też nawet to nie zawsze wystarcza: trzeba jeszcze mieć tzw. pozycję w środowisku. I niektórzy ją mają. Na koniec trzeba sprawę, w której się jest pełnomocnikiem – traktować jak swoją, myśleć tak jak strona, reagować na szczegóły i sytuacje, jakby to była życiowa sprawa adwokata. Nie każdy to potrafi, nie każdemu się chce.

Napisałem wcześniej: Twoja sprawa, obywatelu, jemioło, menelu, jest akurat wyłącznie pretekstem do działań. Nie ty jesteś gospodarzem sprawy, którą wniosłeś. Wzięli się za nią „fachowcy”. Każdy z nich ma swoją rutynę, sztuczki, sposoby, aby doprowadzić sprawy do takiego końca, jaki „wytypowano”. Co tam racje, co tam argumenty, co tam świadkowie, co tam dowody!

Chcesz dopiec sędziemu, prokuratorowi, adwokatowi, inspektorowi, policjantowi, kontrolerowi, komornikowi? Nie spieraj się z nim merytorycznie (choć punktuj, punktuj wszelkie nielogiczności), nie wymyślaj paragrafów, nie mądruj bez sensu, tylko naucz się na pamięć powyższych 7 punktów, na których im rzeczywiście zależy w karierze. Nie daje to gwarancji, że ugrasz swoje, ale napsujesz im nerwów, cofając pełnomocnictwa, wnioskując o wyłączenie ze sprawy, wskazując na błąd proceduralny, wytykając łamanie prawa, udowadniając że nie znają akt, obnażając stronniczą zapiekłość, udowadniając lekceważenie prawa, procedur, zasad, żądając przeniesienia postępowania gdzieś „za horyzont”. Nie daj im „robić swojego” twoim kosztem. Wtedy spotkasz się z reakcją środowiska, które „swojego” będzie bronić niczym Częstochowy, wyprawiając cuda, uprawiając gimnastykę, popełniając kolejne przestępstwa na twoją szkodę. Zostaw racje merytoryczne, przecież widzisz, że mają je głęboko w tyle, w ogóle nie zawracają sobie nimi głowy. Wyciągają jakieś przepisy, procedury, które niczego nie czynią poza zamieszaniem, popełniają „błędy”, które – nawet jeśli zauważysz – musisz odkręcać miesiącami, idą na „przedawnienia”, robią tobie „zgaduj-zgadule”, w których nie masz szans znaleźć prawidłowej odpowiedzi (nawet jeśli ją znasz – to tak zakręcą, że nie znasz).

Jeśli nie wylądujesz u czubków – wygrałeś w tym sensie, że udowodniłeś, że to mafia. Sitwa. Układ. I nie daj się zwieść politykom, że oni akurat to zmienią. He, he.

Miałem taki przypadek, że strażak zaparł się, ugodzony w ambicję (do dymiącej doniczki przyjechał pełnowartościowym wozem z załogą i spotkał się z moją reprymendą, zwłaszcza że od razu wszczął akcję, zamiast zadzwonić do drzwi) i wspólnie z policjantem doprowadził do procesu. Wezwano mnie na przesłuchanie policyjne, ale tak chytrze, że gdybym odebrał korespondencję w ostatniej chwili, choć terminowo – byłoby już po terminie wyznaczonym, a robiono to – uwierz, Czytelniku – by sprowokować „doprowadzenie” (bo się nie stawił), co stawiałoby mnie w durnej trochę sytuacji. Więcej: na wezwaniu było napisane „sprawca” (już byłem zatem winien). Stawiłem się na komendę z pełnomocnikiem. Zdziwiona policjantka pyta, po co on. No, mówię, jestem „sprawcą”, mam prawo do pełnomocnika. Nie, nie, jako podejrzany – ona poprawia. Wtedy ja: a kiedy pani postawiła mi zarzuty? I dopiero wtedy wymówiła magiczne słowo „świadek”. Czytelnik rozumie? Jeszcze mnie tryby nie zaczęły grillować, a ja już chodziłem za „winnego”. Tak to się robi. Trafiło na kogoś z refleksem, a ile razy trafia na szaraka, który takich rzeczy nie rozumie?

Miałem taki przypadek, że policjant w Notatce Urzędowej (podstawa policyjnego Wniosku o ukaranie) kilka razy napisał, że jestem niegrzeczny (niegrzeczność nie jest jeszcze w Polsce karalna), ale ani razu nie wskazał czynu, jaki popełniłem, dla którego w ogóle tę notatkę sporządził. Przed sądem proszę go, by wskazał czyn w notatce. Nie wskazuje. Proszę, by z pamięci taki czyn wskazał – nie wskazuje. Ale w uzasadnieniu wyroku (zostałem skazany) sędzina pisze, że oskarżające mnie zeznania policjanta są wiarygodne! Rozumiemy: sąd jest niezawisły do tego stopnia, że coś owalnego może nazwać kwadratowym – i stronie nic do tego.

Zaprawdę, wielka jest liczba, dłuuuuuuga jest lista sztuczek proceduralnych i formalnych, które w swej istocie są narzędziem do grillowania i poniewierania szaraka, jeśli jego jedynym zadaniem procesowym jest przegrać sprawę. Niech Czytelnik nie wyobraża sobie, że jestem wielokrotnym przestępcą, ale wystarczająco często Państwo i jego „Wymiar” pukały do moich drzwi, żebym – przegrawszy potyczki – zrozumiał choćby małą cząstkę tego glizdowiska. Ktoś, kto doprowadził moją firmę do bankructwa (kradnąc „proceduralnie” towar za ponad 2 mln $) – stawał potem przed sądem przeciw mnie wymachując sfałszowanymi papierami. Dostałem wyrok w zawieszeniu i grzywnę (za brak nadzoru), choć to ja byłem ofiarą knowań. Jeszcze dwa-trzy takie doświadczenia – i już byłem w miarę „obeznany”. Rzecz w tym, że tak nie wolno proszę Wszelkiej Sprawiedliwości! Człowiek nie może przegrywać, kiedy ma oczywistą rację, tylko dlatego, że pogubił się i zgłupiał pośród procedur, formułek, sztuczek. Tylko dlatego, że po drugiej stronie jest firma albo osobnik „powszechnie szanowany”.

Dziś jestem cwaniak. Oczywiście, że mnie prawnicy przerastają o kilka głów, ale przynajmniej rozumiem, kiedy zaczyna się „robienie w konia”. I reaguję, co przydaje mi kolejnych zgryzot, bo „jak on śmie”.

Powyższy katalog sztuczek – to (tak szacuję) nie więcej jak 10% tego, co mają prawnicy w zanadrzu. Każdy z nich ma swój własny repertuar, coś w rodzaju „patentu, sposobu, systemu”. Każda z nich – zastosowana świadomie na szkodę niezorientowanej strony postępowania – jest w swej istocie narzędziem przestępstwa lub wykroczenia.

Nie ma sensu uczyć się tego wszystkiego i opracowywać antidotum, odtrutkę. Bo to nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwym procesem. Trzeba zaorać to glizdowisko. Począwszy od etapu kwalifikowania na studia. I od uporządkowania prawa, by było do ogarnięcia.