Jak Noe zostawił Matuzalema na deszczu

2013-08-31 18:05

 

Wetknąłem rano w Internet notkę zatytułowaną „O pięknej Solidarności i okropieństwach” (https://publications.webnode.com/news/o-pięknej-solidarności-i-okropnościach/ ). Zwykłem swoje notki umieszczać równolegle w kilku miejscach internetowych, widzę więc różnice w reakcjach różnych środowisk.

Zanim powiem, jak zareagowano na „całodobowym salonie”, wygłoszę kilka zastrzeżeń:

  1. Nigdy w internecie nie podjąłem działań wrogich wobec kogokolwiek i czegokolwiek, nawet przeciw ludziom, którym ewidentnie”należałoby się”: uważam bowiem, że każdy sam o sobie zaświadcza (ja też);
  2. Nigdy (tak myślę) nie skłamałem w Internecie, choć zdarzyło mi się kilkanaście błędów, za które „nie zaliczyłbym” przedmiotu podopiecznemu uczniowi-studentowi: na szczęście zawsze w sieci znajdzie się kompetentny życzliwy, kto zauważy, podpowie, skrzyczy, zażartuje, poprawi;
  3. Mój życiorys – nie matuzalemowy może, ale też nie najkrótszy – upoważnia mnie do popisywania się swoją niezależnością w „myśleniu i robieniu”, przy czym (naprawdopodobniej) udało mi się nie pomylić zbytnio niezależności z „róbta co chceta”;
  4. W roku 1980 miałem 23 lata, za sobą pierwsze poważne „przejście” życiowe (musiałem przestawić poważnie swoje życie), na świat patrzyłem okiem „badacza uczestniczącego (w Sierpniu akurat wiceszefowałem dużej „Studenckiej Akcji Naukowej Łomża’80”);
  5. Jestem ekonomistą, z dużą wprawą (tak myślę) operującym w innych naukach społecznych;
  6. I tak dalej;

Dziś jest święto. Na pewno święto tych, którzy z niemałym ryzykiem osobistym doprowadzili do ugięcia się „komuny”. Mogło się dla nich skończyć różnie, w tym tragicznie, a skończyło się głośnym na cały świat Porozumieniem i wielkim, emocjonującym do granic, otwarciem na Przyszłość. Ale jest to też święto wszystkich, którzy w sercu noszą buławę rewolucyjną, niezgodę na systemowo-ustrojową niesprawiedliwość. Oraz tych, którzy szczerze nienawidzą „komuny” i „Rosji”, mając na to argumenty, z których nie wszystkie do mnie docierają. Szanuję wszelkie racje, uzasadniające dzisiejsze święto, choć nie wszystkie z nich są moimi racjami.

W kilku punktach pozbawionych poczucia humoru spróbuję też scharakteryzować 33-letni życiorys Panny Solidarności:

  1. Polityczny wymiar Solidarności (tej zwanej „pierwszą”) polegał na czynnym i zauważalnym na świat przeciwstawieniu się przemożnemu Systemowi zwanemu dziś „komuną”, który deklarował iż działa w interesie Ludu (klasy robotniczej, ludzi pracy miast i wsi, inteligencji pracującej) – a oszukiwał cały Naród u nas i w tzw. „obozie”, oskubywał i zniewalał oraz ciemieżył;
  2. Siłę Solidarności stanowiło członkowskie wsparcie około 10 milionów ludzi, pokładających w tym Ruchu życiowe nadzieje, często bardzo osobiste, oraz konwencja wielkiego braterstwa między ludźmi, mającego naturę wiecowo-chrześcijańską: ufano sobie, współpracowano bezinteresownie, poniechano polskiego piekiełka zawartego w powiedzonku „nie wychylaj się, bo cię wciągniemy z powrotem”;
  3. Słabością Solidarności było dość szybkie wykrystalizowanie się „politycznych beneficjentów festiwalu” (ludzi i rozmaitych grup-klubów-drużyn) oraz lekkomyślne porzucenie politycznej roboty edukacyjnej pośród „mas”, przez co Stan Wojenny miał ułatwiony sukces, nie mówiąc już o balcerowiczowskiej Transformacji;
  4. Polityczni beneficjenci Solidarności zabrali się za grę polityczno-ustrojową, w której przez ładnych kilka lat byli ogrywani jak dzieci, ostatecznie i Solidarność utraciła ogromne zaufanie społeczne, roztrwoniła ludzkie nadzieje – i oni sami utracili twarze ludzi szczerych, bezinteresownych, ogarniających procesy, w których uczestniczą, niezłomnych w sprawie robotniczej;
  5. Dziś Solidarność jest jedną z dwóch wielkich, zbiurokratyzowanych central związkowych rywalizujących o pozycję lidera z centralą „postkomunistyczną”, okastrowaną z całej tej „kultury solidarnościowej”, która ją zdobiła i czyniła ruchem społecznego zaangażowania, przegrywająca wiele politycznych potyczek z „solidarnościowymi” rządami działającymi na szkodę środowisk pracowniczych;

Na tę notkę, o której tu mowa, zareagowano różnie. Np. dwóch „starszych panów” napisało do mnie:

... nawet gdybym wzrósł do roli człowieka obiektywnego nad obiektywnymi, nie udałoby mi się tak syntetycznie i trafnie podsumować skutków, dla kraju i Ludu pracującego miast i wsi oraz bezrobotnego i wykluczonego, urodzenia się "S", jej wieku dziecięcego i panieńskiego oraz 33-letniej już kobiety po przejściach, że hoho, hoho:))

Solidarność 30 lat temu była awangardą przemian w Polsce , oraz inspiracją dla innych narodów Europy '' .mogła i powinna być drogowskazem dla przyszłych pokoleń ...lecz '' dziś jest tylko ariergardą

A dwoje ludzi, o których wszelkie mam znaki, że znają Solidarność skądinąd, nie z życiorysu, napisało:

ZDENERWOWAŁ MNIE PAN, Lepiej byłoby dla Pana, gdyby Pan w ogóle tego nie napisał.  Niech się Pan sam nad tym głęboko zastanowi.  Byłoby lepiej, gdyby Pan podjął taki wdzięczny temat i napisał nam,  dlaczego NOE nie zabrał do Arki swojego dziadka MATUZALEMA,  TYLKO ZOSTAWIŁ GO NA TAK WIELKIM DESZCZU.

Mnie też. Też zdenerwował.  Nie będę pisać czym i dlaczego. Nie dziś.

Komplementy dwóch „staruchów” (niech mi wybaczą) mnie łechcą, ale bez przesady. Natomiast gorzkie uwagi dwojga ludzi młodszych bardzo mnie wzruszają, szczerze. Oni wszak albo już, albo za chwilę będą zarządzać moim kończącym się powoli życiem. Lepiej więc – póki mnie czytają – przestawić ich myślenie tak, żeby o mnie nie zapomnieli, kiedy ja będę głodny, a oni będą mieli prawo podpisu pod zasiłkiem dla mnie.

Więc – manipuluję. Wykorzystam fajną podpowiedź „biblijną” o Matuzalemie, Noe’m i Wielkim Deszczu, Apokalipsie oraz Arce.

 

*             *             *

NOE miał w zwyczaju pracować w Stoczni, jako robotnik dość nisko wykwalifikowany, za to niepokorny rozrabiaka. Krążą do dziś pogłoski, że miał konszachty z faryzeuszami, ale on zapewnia, że Matka Boska jedynie jest w stanie mu cokolwiek kazać. Zwyczaj pracowania w stoczni oznaczał, że raz w niej pracował, innym razem nie. Chuliganił, co tu kryć. Robotę szanował raczej umiarkowanie, jak słychać od jego kolegów ówczesnych.

I przyszedł czas, że Lud, pośród którego Noe mieszkał, zaczął szemrać przeciw faryzeuszom. Kilka lat wcześniej Lud poszedł na uliczne udry z mieście produkującym traktory i w mieście produkującym „coś specjalnego”, czym naraził się faryzeuszom do tego stopnia, że oficjalnie dostał przydomek „warchołów” i „elementu antysocjalistycznego”. Faryzeusze zaczęli urządzać „ścieżki zdrowia”, ale prawdziwi Przyjaciele Ludu w odpowiedzi zorganizowali samopomoc i dostarczali rodzinom uwięzionych pieniądze, żywność i usługi prawnicze.

Aż puściły nerwy Ludowi. Zaczęła się burza z piorunami, wichry i tornada, faryzeuszowskie budowle zaczęły trzeszczeć w szwach. Noe akurat znalazł się gdzie trzeba o właściwym czasie i stanął na czele spontanicznego komitetu budowy Arki. Faryzeusze czem prędzej rzucili jakieś ochłapy Komitetowi i już-już mieli Lud oszwabić, kiedy ktoś wrzasnął: nie, nie tratwę lichą mieliśmy budować, tylko Arkę mocarną, na którą zabierzemy wszystkich maluczkich, nie oglądając się na to, skąd są i jacy są. I Noe zobaczył, że dobry to pomysł, schował ochłapy pod sukno i dalej kierował komitetem, teraz już idąc z faryzeuszami na noże.

Faryzeusze znów się ugięli, ale teraz już nauczyli się: nie zawsze maluczkim wystarczą ochłapy, trzeba ich podejść czymś bardziej zmyślnym.

Co tu gadać: najpierw szło jak z płatka, ludzie Noego w całym kraju czynili rwetes, podstawiali nogę każdemu, kto się naraził, wicher i tumult od tego się wzmagał, stawał się nie do wytrzymania. A faryzeusze spokojnie na to patrzyli, aż w końcu huknęli pięścią w stół, od czego posypały się nieszczęścia. Lud zamarł w oczekiwaniu, co też zrobi komitet od Arki. Ale komitet został osadzony, przy czym Noemu zafundowano lepsze warunki i większe, w tym zakrapiane racje żywnościowe.

Kiedy już wszystko zacichło i już nic nie groziło wichrami – pojedynczo wypuszczano ludzi z komitetu, a i Noe zobaczył się z liczną rodziną. Faryzeusze umyślili zaś sobie: po co się z nimi użerać, niech spróbują, jak to jest w świątyniach władzy, to najlepszy sposób, by ich czymś zająć.

Komitet więc szybko i sprawnie dokończył wyposażenie Arki (wydział kadłubów już dawno ją zarejestrował) – i po kilku próbach powrotu do zamieszek sprzed huknięcia pięścią w stół – udał się na rokowania z faryzeuszami, pozwalając na to, by Magdalena zajęła się kuchnią.

Na to wszystko patrzył MATUZALEM oczami swoich 10 milionów potomnych. Żył wystarczająco długo, by pamiętać rozmaite, poważne i niepoważne inicjatywy na rzecz Ludu: różne Liberté, Égalité, Fraternité, ou la Mort, Falanstery, Utopie, Manifesty i Kapitały, Róże luksemburskie i Proletariaty, Kominterny, Aurory.

Patrzył Matuzalem na swego wnuka Noego. I widział, że nadchodzi Potop. Ale nie pan miłosierny zesłał na Lud tę katastrofę. Trzech synów miał NOE: Sema, Chama i Jafeta.

Sem był synem prawym i bogobojnym, choć mazowieckim, przez co wielkich łask dostąpił. Nie było takiej fuchy, której by ludzie Sema, rodzina i przyjaciele, nie objęli. Dobrze im się żyło, a i Abraham po dziadku z Werhrmachtu z rodu tego pochodził. Abraham gotów jest poświęcić swoich podopiecznych dla własnej kariery i gier niejasnych, Noe zaś mu sojusznikiem został z całym pozostałym swoim potomstwem, nie bez korzyści doczesnych.  Jafet zaś rozplenił się z potomnymi i drużynnikami po świecie biznesu i organizacji pozarządowych, przybierając symboliczne nazwiska znajdowane potem na listach Wprost i podobnych, ale w wielkiej komitywie z ludźmi Sema pozostawał, przez co wszystkim nieźle się żyło. Cham był bezwstydnikiem i szydercą, własnego ojca uszanować nie umiał, ujawnił jego nagość. Jak to cham. Karą za nieposłuszeństwa wobec Noego i podważanie jego autorytetu – było i jest wieczne ich poniżanie i ciąganie po sądach. Ludzie Chama stali się petentami u ludzi Sema.

Po latach jasnym się stało, że między potomstwo dobrego Sema wkradł się Mengele, z czego Lud cały doznać miał utrapień wielkich.

Widział Matuzalem w swej przenikliwości taką przyszłość swoich synów. I widział dwie sprawy: Solidarna Wieża Babel, za swoją arogancję i pychę, pomiesza ludziom języki i przestaną się dogadywać ze sobą i z kimkolwiek, każdy zacznie robić swoje, aż słowo „solidarność” zacznie znaczyć coś wręcz odwrotnego.

I stało się też: potomkowie Noego, zwłaszcza prawego Sema i rezolutnego Jafeta, sprowadzili na Lud wielki potop. Co ja mówię: Apokalipsę. Lud, który cierpiał niedolę, dla której wszczął ruchawki w Sierpniu – teraz ma o wiele gorzej, i nie rozumie, jak to się stać mogło. Obce plemiona łupiły i łupią ojczyznę Matuzalema, A Noe – już jako pasażer – żegluje sobie spokojnie pośród sztormów, przyjaźniąc się z ludem Sema i Jafeta, opowiadając po całym świecie swoje mądrości, plwając na synów Chama.

A Cham i jego potomni – jak zwykle, mają pod górkę.

Matuzalem – mimo deszczów i wichur – nie wsiadł do Arki. Sam anulował rezerwację. Nie takiego rejsu oczekiwał.