Jak przygoda to tylko...

2015-05-03 19:46

 

Napatrzywszy się na Krosino i okolice, nasyciwszy się w gronie dalszym i bliższym, porozmawiawszy i pośpiewawszy z towarzyszeniem strun sześciorga – dałem sie wywieźć do miasta powiatowego. Maj akurat jest trzeci, ceniony ostatnio w Polsce bardziej niż inne maje.

Wiosna się wprasza do duszy, kiedy mijamy kolejne wioski i zagajniczki, pola zielone rozmaicie (ileż kolorów zielonych jest na świecie!).

Szczecinek to nie jest miasto z tych ostatnich. Wielkością równe Lęborkowi, gdzie pobierałem nauki podstawowe i średnie. Zabytek na zabytku, bo choć blisko Wału Pomorskiego, to jednak „armia okupacyjna”, która przegoniła przyjaźnie nastawioną armię hitlerowską, nie pogruchotała starym budowlom wszystkich kości. Jest więc cegła krwistoczerwona, są wykusze i dobudówki, jest mur zwany pruskim. Jest pięknie i małomiasteczkowo, w tym najlepszym, pieszczotliwym sensie słowa „mały”. I jest wielkie jezioro, czyniące z miasteczka dobry punkt docelowy dla wczasowiczów różnej maści.

Dlaczego nazwano tę piękną miejscowość Szczecinkiem, a nie Nowym Szczecinem (Neustettin, a w bliskiej mi mowie kaszubskiej Nuewe Sztetno) – radziecki czort raczy wiedzieć.

/ryneczek/

O tym, jak to się w majowym tygodniu wystawia turystę do zefirka pisze mój Przyjaciel i Gospodarz TUTAJ. Ja jestem nastawiony familiarnie do wszystkiego, nawet do odwiedzenia muzeum, na które, znużony łazikowaniem i syty posiłkiem W Piwnicy – nie mam już ochoty najmniejszej. Okazuje się, że akurat muzeum jest otwarte.

/w Piwnicy, waza/

Pan o nazwisku Siegfried Barz (Zygfryd Barcz), urodzony w Sianowie (tym od zapałek), dzieckiem będąc został wysiedlony do Dolnej Saksonii. W latach 1964-67 pobierał nauki w Amsterdamie, które wzmocniły jego talenty rzemiosłem graficzno-malarskim. Potem jeszcze uczył się technik artystycznych w różnych ośrodkach.

Muzeum w Słupsku jako pierwsze – a teraz muzeum w Szczecinku – wystawiają jego rysunki i obrazki (brzmi to infantylnie, ale uwierzcie, to są cudeńka, perełki!), których treścią są zameczki, dworki i pałace Pomorza od Helu po Szczecin. Stałem przed każdym z mikro-dzieł z otwarta gębą. Bo się należało. Nie będąc znawcą, doceniam mistrzostwo imć Zygfryda, który mnie wciągnął w swoje zachwyty i urzeczenia.

Spotkała mnie zresztą nagroda na koniec. Zwiedziwszy – poza wystawą, o której mowa – rozmaite przykłady oręża i dokumenty odwiecznego cywilizowania się Pomorza – zwróciłem uwagę na różne różności na stoliczku przy recepcji. Pocztówki, broszurki, i tak dalej. Trzymam w ręku – położony tam niedbale, jakby od niechcenia – Władysława Orkana „Wybór pism”, wydany w Krakowie (Wydawnictwo Literackie) w roku 1953. I w tym momencie dobiega mnie miły głos: wszystko co leży na tym stoliku, goście mogą wziąć nieodpłatnie. A właśnie wczytałem się w jedną z krótkich, mistrzowskich form Pana Władysława. Odwróciłem się ku miłemu głosowi, a widząc jeszcze bardziej miłą osobę płci przeciwnej zawołałem: nie wierzę! Osoba konsekwentnie, kilka razy zapewniła mnie, że oto ta książka Orkana, warta „rynkowo” więcej niż bilet wstępu do muzeum, jest właśnie moja, jeśli tylko zechcę.

Zechciałem.

O, Opatrzności! Tylkoś Ty świadkiem, jak mi się nie chciało do tego muzeum! A tu nie dość, że uczta przyrządzona mistrzowsko przez Herr Siegfrieda, to jeszcze podarunek na odchodne, łakomy kąsek wydawniczy, biały kruk prawie!

/Adam Giedrys/

Ludzie, zaglądajcie do muzeów, nawet tych niewielkich, tak niewielkich, jak miasteczka, w których one powstają.

Wracając – kilka grafik Pana Zygfryda z katalogu mogliśmy porównać z oryginałami. To też, odrębna, przygoda duchowa.

Podwójnie warto!