Jak to młyny mielą!

2013-09-03 19:15

Grodzisk, 3 września 2013 r.

Jan Herman    

            

GSM: 0.697685336

e-mail: jan_herman@vp.pl

 

 

PISMO ROZSYŁANE FAX-em

 

Sąd Rejonowy – Grodzisk Mazowiecki

(Sygn. akt.: Nr karty dł. 249/2013/K II W 613/11) – fax: (22) 77-09-258

Komornik Marek Bodecki

(KMS 127/13) – fax: (22) 72-41-273

KPP Grodzisk Mazowiecki

fax. (22) 755-60-14

 

W dniu dzisiejszym złożyłem na policji – na gorąco, emocjonalnie – zeznania przed st. asp. Krzysztofem Kowalczykiem, w sprawie naruszania moich dóbr osobistych, a w szczególności dobra polegającego na przyjaznych stosunkach z bliźnimi. Otóż doświadczam, że działania Marka Bodeckiego, pracującego jako Komornik przy Sądzie Rejonowym – arogancji znanej potocznie jako „arogancja władzy”, co skutkuje naruszeniem wspomnianego dobra osobistego. Arogancja ta prowadzi do konkretnych naruszeń prawa przez Andrzeja Bodeckiego, być może drobnych, ale dolegliwych dla mnie.

Podkreślam, że rozróżniam osobę/obywatela Marka Bodeckiego i funkcjonariusza/komornika Marka Bodeckiego. Będę stosował odpowiednio skróty „O” (obywatel) i „F” (funkcjonariusz).

Marek Bodecki F wykonuje zadanie państwowe w postaci egzekucji długu na zlecenie Sądu grodziskiego. To jego robota. Być może popełnia w tej robocie błędy, na co zwróciłem uwagę Sądowi i Markowi Bodeckiemu F w piśmie sprzed równo miesiąca (w dwóch pismach komorniczych w tej samej sprawie z tego samego dnia koszty egzekucji komorniczej wynoszą raz 308,08 PLN, raz 154,04 PLN). To poważna różnica, zwłaszcza że zasądzona grzywna wynosi 200,-PLN.

W następnym kroku już nie „być może”, tylko „na pewno” Marek Bodecki F narusza prawo: w piśmie z 3 sierpnia jasno i obszernie wyłożyłem, że adres, jakim dysponuje Sąd, był podany wyłącznie jako adres do korespondencji dla konkretnej sprawy (taki mus, nawet jeśli człowiek jest bezdomny, to przed sądem musi mieć adres albo idzie do aresztu, żeby był pod ręką). Nie jest to adres mojego zamieszkania, a skoro go zastrzegłem tylko dla konkretnej sprawy – Sąd nie miał prawa go „sprzedawać” Komornikowi. Powtórzymy: Sąd i Komornik dostali obszerne wyjaśnienie z niezgodą moją na używanie tego adresu, przy czym – już nie będę rozwijał tego wątku – nie ma podstaw do oskarżania mnie o unikanie egzekucji komorniczej.

Mimo to Marek Bodecki O używa tego adresu. Kilka tygodni po pierwszym piśmie – wysłał drugie na ten adres, czym naraził mnie na przykre uwagi bliskich tam zamieszkałych. Zaś w dniu dzisiejszym nasłał na to mieszkanie swoją – zapewne – pracownicę, podającą się za Annę Iżycką, która – kiedy odmówiono jej wpuszczenia – zaczęła straszyć policją. Ja bym się nie wystrachał, ale osoba mi bliska wpuściła Annę Iżycką, tylko po to, by jej wyjaśnić, że nie prowadzimy wspólnego gospodarstwa domowego i że nie będzie udzielać informacji o moich osobistych sprawach, bo i jak. Anna Iżycka, pełna niezmąconej ufności w swoją „władzę”, zanotowała to w protokole i odnotowała, że odmówiono podpisania protokołu. Czekamy teraz wszyscy, w jaki sposób osoba mi bliska odmawiająca współpracy z komornikiem zostanie za ten straszny czyn ukarana. Moje dobre stosunki – już dobre nie są.

Gdzie tu naruszenie prawa? Otóż komornik, któremu dłużnik podaje, iż we wskazanym przez wierzyciela miejscu nie zamieszkuje ścigany dłużnik – ma komorniczy obowiązek sprawdzić u wierzyciela, o co chodzi. Nie uczynił tego. Stąd będzie nękał bliskie mi osoby, ze szkodą dla naszej przyjaźni. Gdyby komornik wykonał co trzeba – dzielnicowy szybko wyjaśniłby, że taki-to-a-taki tu nie mieszka, choć bywa.

Powiadomiony przez bliską mi osobę, że dostała od Anny Iżyckiej wizytówkę Marka Bodeckiego F z adnotacją, „proszę o pilny kontakt w sprawie KMS 127/13, do 1615 dziś” – kupiłem za równowartość trzech bochenków chleba (w jedną stronę) bilet do Grodziska (z Warszawy) i biegiem podążyłem do biura komornika (wiedziałem gdzie to jest, bo wcześniej zanosiłem osobiście pismo).

Moje pierwsze słowa w biurze komornika: proszę o skontaktowanie mnie z osobą, która mnie szukała tam-i-tam. Odmowa. Również kontakt telefoniczny - „NIE”. Druga prośba: zapewne chciała ode mnie informacje na temat mojej wypłacalności, więc chętnie, skoro tu jestem – wypełnię co trzeba i za pokwitowaniem zostawię. Odpowiedź – NIE. Odtąd już nie prosiłem, tylko zażądałem: chcę się widzieć z komornikiem, który sobie robi ze mnie jaja i łamie prawo. NIE. Chyba byłem stanowczy, bo pojawił się człowiek, z wyglądu bardzo młody, który przedstawił się jako asystent i „na stojaka”, niczym pod budką z napojami, wysłuchał: macie tu pismo ode mnie, że tamten adres jest nie mój, narażacie mnie na utratę przyjaznych stosunków, sam dług – macie to w załączniku do pisma sprzed miesiąca – zasądzony został z kilkunastokrotnym złamaniem prawa przez Strażaka, Policjanta z wezwanego patrolu, Policjantów dochodzeniowców, kilkoro sędziów. Bo się ze zwykłej scysji balkonowej (do dymiącej doniczki przyjechał wóz z drużyną!) – zrobiła się gra o to, jak udupić obywatela i ochronić tyłki „swojakom”.

Małolat (to nie lekceważenie, wygląda na małolata) poprosił mnie o dowód osobisty. Chętnie, odpowiadam, więc rozumiem, że pan przystępuje do czynności egzekucyjnych, zatem proszę się wylegitymować i podać numer sprawy, w której pan działa – tak się do niego zwróciłem. Kipiał, coś tam szemrał – ale przyniósł jakąś legitymację i mi nią „flesznął” przed oczami. No, mówię, to proszę przystąpić, chętnie odpowiem na pytania, które chciała zadać kobieta nachodząca mieszkanie nie będące moim. NIE. To po co pan chce mój dowód? I tak dalej.

Ogólnie chodziło mi o to – powtarzam się – że równie dobrze mógłby komornik zajrzeć na adres tej oto, miłej pani, siedzącej za kontuarem, i szukać tam egzekucji długu. Albo na Inflanckiej, gdzie opiekuję się autystycznym Krzysiem, więc tam przebywam, a nawet czasem się stołuję. Albo u mojej byłej żony, bo tamten adres gdzieś jeszcze się pojawia w moich aktach, choć wymeldowano mnie 20 lat temu. „Ta oto pani” gorąco zaprotestowała, a małolat stwierdził, że ją straszę. Kilka razy też wystraszył się moich różnych zdań, np. takiego: „może się zdarzyć, że obywatel urażony bezprawnym traktowaniem go – może zachować się niekonwencjonalnie” (w domyśle: mówić podniesionym głosem, itd., itp.).

Najbardziej udało mu się stwierdzenie: będę pana ścigał, aż pan zapłaci. Nie przyjął do wiadomości, że popełnia w swej arogancji i zapiekłości błąd logiczny: jeśli zaraz padnę z nerwów trupem, albo sąd w swej łaskawości zamieni mi grzywnę na odsiadkę – to on z konieczności zakończy ściganie przed tym, jak zdoła ze mnie coś wycisnąć. Ale ogólnie nie zmienił takim stwierdzeniem mojej opinii o zawodzie komornika i ludziach go wykonujących.

Widząc, że celu wizyty nie osiągnę (złożenie zeznania majątkowego, wycofanie nieprawidłowego adresu) – postanowiłem zakończyć tę rozmowę. Usłyszałem na koniec, że cała rozmowa – z dźwiękiem – była nagrywana, że będę miał za to karę. Skąd wiedział, że Sąd przychyli się do jego wniosku o ukaranie? Czyżby wiedział, że w Grodzisku wystarczy wskazać palcem człowieka, a Sąd posłusznie, łamiąc prawo, „załatwi go”? Bo ja jakoś nie pamiętam, żebym w tej rozmowie popełnił czyn karalny (choć pokory w sobie nie znalazłem), podobnie jak nie pamiętam, bym podczas scysji ze strażakiem sprzed dwóch lat złamał prawo, choć wyrok-grzywna jest i basta (i w materiałach sądowych też tego nie ma, wyrok jest kuriozalny, nadaje się na pracę magisterską przyszłego prawnika). Ale cóż to za przeszkoda dla Sądu grodziskiego, w którym słowo zaprzyjaźnionego funkcjonariusza jest sugestią nie do odrzucenia!

 

*             *             *

Nie znający mnie Czytelnik zapyta: czemu nie zapłacisz 200 złotych i nie odpuścisz? Odpowiadam: przez długie lata byłem „państwowotwórczy”, choć Państwo porobiło ze mną rozmaite niegodne Państwa rzeczy, bez mojej w tym winy czy prowokacji albo kuszenia losu, po prostu pechowo się nawinąłem. I teraz już nie jestem miły dla Państwa, i tyle. Konstytucja nie nakłada na obywatela obowiązku miłowania Państwa, choć serdecznie zaleca, by nie łamać prawa.

Kiedy zaś Państwo popełnia taki idiotyzm i nielegalizm, jak w mojej sprawie „scysji balkonowej” – nie mam zamiaru ustąpić ani na krok, bo tym właśnie się karmią urzędy, organy, służby, że tak długo „grillują” człowieka, aż jego znajomi staną się pokorni i ulegli, nie chcąc podzielić jego losu. Wiem, że w tej sprawie wygram, i to w sposób, którego nawet nie oczekuje ów „logistyczny łańcuch bezprawia”, jaki mnie grilluje. Można to odebrać jako straszenie, proszę bardzo. Konstytucja nie zabrania straszyć, zaś kodeksy penalizują groźby, ale tylko te karalne. A moja groźba jest niekaralna i brzmi: kiedyś – prędzej niż emerytami – staniecie się byłymi policjantami, prokuratorami, sędziami, urzędnikami, funkcjonariuszami.

Dostałem grzywnę za to, że strażak, a potem policjant, a potem „łańcuch logistyczny” – złamali przepisy, procedury, zasady. Nie zapłacę tej grzywny, nie będę grabił liści w ramach prac, ciekaw tylko jestem, ile czasu odsiedzę za bezprawny wyrok. I to mnie bardziej nakręca, niż cokolwiek innego.

A że dodatkową karą ma być utrata przeze mnie przyjaźni z bliskimi – to już odrębna sprawa, do odrębnego rozliczenia.

Marek Bodecki O, zarabiający jako Komornik, wykorzystuje swoją rolę funkcjonariusza publicznego (wykorzystują ją też jego współpracownicy), aby lekceważyć obywatela, łamać wobec niego prawo, przy czym kierują nim-nimi niskie pobudki: wszak jest dodatkowo Marek Bodecki O zleceniobiorcą oraz przedsiębiorcą (ja to nazywam rwactwo dojutrkowe): i oto przedsiębiorca Marek Bodecki O, wraz ze zleceniodawcą Markiem Bodeckim O, dyktuje funkcjonariuszowi-komornikowi Markowi Bodeckiemu F, co ma robić! Czyż nie powinno być odwrotnie?

Kto zechce wysłuchać szczegółów tej opowieści – odsyłam do kilku notek internetowych mojego autorstwa (np. „Lista przestępców w togach i mundurach”, https://publications.webnode.com/news/lista-przestępcow-w-togach-i-mundurach/ ). W dniach 11-14 września jestem też dostępny na festiwalu dudziarskim w Warszawie.

 

Jan Herman