Jak wkurzyć szaraka – w trzech aktach

2013-09-16 16:34

 

Akt pierwszy

Na dziś mam wyznaczony termin w Urzędzie Pracy. Zgłosiłem się tam ponad rok temu, po rozwiązaniu umowy etatowej.

Pani nie była przygotowana do spotkania pod żadnym względem, choć wyznaczono mi termin, więc rozmowa powinna chyba być jakoś zindywidualizowana? Powtarza się to czwarty raz od chwili zarejestrowania.

Rejestrując się kiedyś, podałem wyłącznie świadectwo pracy z ostatniego miejsca zatrudnienia. Uznałem, że adnotacja tam dokonana, że przez kilka lat zajmowałem się pozyskiwaniem, zarządzaniem i rozliczaniem funduszy pomocowych/unijnych jest najlepszą wskazówką co do moich kwalifikacji (zważywszy, że zajmuje się tym od 20 lat). Nie przyniosłem natomiast (bo nie muszę) świadectw i dyplomów. Świadectwo maturalne z 1975 roku dowodzi tylko tego, że 38 lat temu umiałem nieco matematyki, polskiego, historii, języków, może fizyki i chemii oraz geografii. Po tych 38 latach moja matura ma już charakter wyłącznie symboliczny. Ewentualny dyplom z ekonometrii, międzynarodowych stosunków gospodarczych czy logistyki albo teleinformatyki (to „moje” branże), datowany na co najmniej 15-20-30 lat temu – ma podobną wartość. Ale świadectwa pracy jawnie dowodzące, że całkiem niedawno uprawiałem skutecznie jakiś konkretny zawód – to jest prawda najprawdziwsza.

Pani próbowała mi wmówić, że mam wykształcenie podstawowe („bo u nas tak się kwalifikuje, jeśli nie ma dokumentów”). Poinformowałem panią, że właśnie poświadcza nieprawdę w dokumentach, czyli łamie prawo karne, bo nie złożyłem świadectwa ukończenia szkoły podstawowej, uprawniony jest co najwyżej zapis „brak danych”. Najgorsze, że przy każdej wizycie ta scena powtarza się, poprosiłem więc panią, by przed następną wizytą moją – wszak umówioną – miała przy sobie moje akta i proponowała mi robotę zgodną z aktami-kwalifikacjami, a nie formalnym wykształceniem lub jego brakiem. Przecież – tłumaczę – jeśli absolwent zasadniczej szkoły zawodowej z powodzeniem pełnił rolę Prezydenta RP, a inni podobni odnoszą sukcesy jako biznesmeni – to widzimy ich rzeczywiste kwalifikacje, umiejętności, predyspozycje. Dyplomy – zwłaszcza sprzed pokolenia albo dwóch – nic nie mówią o tym, co dziś potrafię! Zwłaszcza, że mam kilkanaście dość świeżych certyfikatów zawodowych uzyskanych w dziedzinie, która jest moim rzeczywistym zawodem.

Pani na to, że ma dziennie setkę takich interesantów, nie będzie uczyć się akt każdego (wcześniej długo wmawiała mi, że mam obowiązek pokazania świadectw i dyplomów, bo inaczej będzie mi proponować wyłącznie „łopatę”, ale jej to wybiłem z głowy przywołując paragrafy). Jeśli pani chce mnie traktować jak „sztukę do odhaczenia” – to niech mi to pani napisze, zajmę się tym. Ale jeśli pani ma szczery zamiar wykonywać swoje obowiązki, czyli wesprzeć mnie w poszukiwaniu zatrudnienia (nie mylić z pracą) – to czekam na ofertę zgodna z moimi aktualnymi kwalifikacjami.

Dostałem zaproszenie na następne spotkanie 22 stycznia 2014. Myślę sobie, że gdybym rzeczywiście wierzył, że te miliardy wydawane na „aktywizację zawodową” są wydawane uczciwie, rzetelnie i „na temat” – to już bym zdechł z głodu. Nie ogłoszę jednak w internecie, dlaczego jeszcze nie zdechłem.

Akt drugi

W sobotę, 14 września, w ramach dużej akcji protestacyjnej w Warszawie, współ-umieściłem foliową tablicę na trotuarze przy ławeczce, naprzeciw Kancelarii Premiera, z napisem upamiętniającym czerwcową tragedię, kiedy to pan Andrzej Filipiak, doprowadzony do ostateczności, wybrawszy to właśnie miejsce, czyli dokonując ważnego gestu – dokonał samopodpalenia i zmarł potem w męczarniach.

Tego samego dnia po południu sprawdziłem – tablica tkwi, ludzie czytają, fotografują, pamiętają. W niedzielę sprawdziłem – jak wyżej. Dziś z przyjacielem udałem się w to samo miejsce – tablica zniknęła. Komu ona przeszkadzała? Chyba nie przechodniom, turystom, warszawiakom?

Ja nie mam zbyt długiego kometarza, wole odesłać do notki internetowej MÓJ OPTYMIZM (https://publications.webnode.com/news/moj-optymizm/ ), a może nawet następnej WYSTARCZY BYĆ PRZYZWOITYM (https://publications.webnode.com/news/wystarczy-być-przyzwoitym/ ). W tej ostatniej napisałem:

Z budynku Kancelarii Premiera zieje napis „Honor i Ojczyzna” zieje, bo tam nie uświadczysz ani honoru, ani ojczyzny. Przegrały te wartości z tzw. Pragmatyzmem, zimną kalkulacją polityczną. Foliowa tablica upamiętniająca Andrzeja Filipiaka ma o tym przypominać.

Znam osobiście – jak każdy – setki ludzi zajmujących się tysiącami swoich spraw. Miliony Polaków zajmują się codziennie miliardami spraw. Ważnych i miałkich, dużych i drobnych, szlachetnych i szemranych, egoistycznych i „dla ludzi”.

Niektóre sprawy „idą jak z płatka”, inne nie chcą ruszyć. Człowiek je sobie po swojemu rozstawia i gospodaruje nimi. Ale co wtedy, kiedy nic nie idzie? Czegokolwiek się tkniesz – nie wychodzi? Stajesz się sam dla siebie ciężarem, inni zaczynają cichnąć przy tobie, odwracać wzrok, coraz bardziej rozpaczliwie i pośpiesznie szukasz jakiejś przyczyny. I niemal zawsze dochodzisz do konkluzji: może i coś we mnie siedzi złego i słabego, ale od tego jest przecież Kultura i Cywilizacja, by moje słabości mnie nie doprowadziły do ostateczności!

Gdzież ta Kultura i Cywilizacja była, kiedy załamał się pan Andrzej?

Właśnie media obiega od kilku dni wieść o tym, że schizofrenik, ubezwłasnowolniony, z całą surowością prawa został skazany na więzienie za kradzież batonika wartego 99 groszy. I siedział, niczym rozbójnik, zanim jakiś normalny funkcjonariusz nie zorientował się, że to nieprzyzwoicie okrutny idiotyzm w glorii prawa, wyjął z kieszeni 40 złotych i uciął tę farsę.

Tak trzymać, Premierze!

Akt trzeci

Nie dziwota, że z zamiarem ochłonięcia podeszliśmy z kolegą do pobliskiej kawiarni „Na Rozdrożu”. To jest kawiarnia z wielką historią, uwielbiana niegdyś przez warszawską i przyjezdną inteligencję (tak jak Czytelnik, SPATiF czy Kameralna). Ulubione miejsce Stefana Kisielewskiego-Kisiela, na przykład.

Zamówiliśmy dwa napoje. Pani nam poleciła, żebyśmy zapłacili z góry.

?!?!?!?

Bar mleczny to jest, czy kawiarnia z tradycją (pomyślałem)?

W międzyczasie kolega postanowił zmienić napój. Na to pani pokazuje paragon i oznajmiła „ja już nabiłam”. I co, pytam, nie da się zmienić, przecież ten inny napój kosztuje tyle samo. Nie, ja już nabiłam.

Niechże pani nie robi obowiązującego prawa z nabitego paragonu, a nas niech pani nie czyni niewolnikami tegoż paragonu – proszę.

Nabiłam, podam to co nabite.

No, to my dziękujemy, proszę nam oddać pieniądze.

Obyło się bez scen, pieniądze zwrócono.

Co to za firma, w której można anulować zamówienie, a nie można go lekko zmienić?

Na szczęście, 62 kroki dalej, po drugiej stronie mostku nad Trasą Łazienkowską, jest estetyczna budka z ogródkiem, gdzie obsługuje konsumentów dziewczyna uśmiechnięta, oczytana (sprawdziliśmy) i naprawdę rozumiejąca słowo „obsługa”. Tam do napoju skonsumowaliśmy kiełbaski. Stać nas było, bo napój tam tańszy niż „Na rozdrożu”.

 

*             *             *

Panie Tusku! Doceniam, że masz pan dzielnego i utalentowanego obrońcę wierszowanego, który pastiszem „Wina Tuska” okpił tych, co wszystkie nieprawidłowości przypisują Panu Premierowi. Ale tak szczerze, bogiem a prawdą, czy nie masz pan żadnego nadzoru nad robotą urzędów pracy? Czy na pewno prawda o Filipiaku naklejona na trotuar tak dla Pana potworną jest? Czyż nie daje Pan przykładu zblazowanym przedsiębiorcom, jak mają traktować klienta, który – choć płaci bufetowi jak podatnik budżetowi – ma się podporządkować woli tego, kto pobrał jego pieniądze, bo inaczej – won?