Jak zabić przedsiębiorczość

2015-09-21 12:29

 

W 1989 roku, kiedy – w powszechnym wyobrażeniu – odsuwano „stary układ” od wpływu na codzienność zakładów pracy, uczelni, szkół, społeczności lokalnych, ośrodków zdrowia, sportu i wielu innych dziedzin – miałem 32 lata, mieszkanie spółdzielcze, młodą żonę, małe dziecko i byłem ekonomistą. Byłem więc naturalnym „budowniczym” klasy średniej i społeczeństwa obywatelskiego.

Kto dziś pamięta, że te dwa koncepty były flagowcami debaty publicznej?

  1. Klasa średnia – to była europejska, trochę amerykańska odpowiedź teoretyczna na marksowski podział społeczeństwa na przeciwstawne wobec siebie proletariat i burżuazję. Nieprawda – ogłosili teoretycy i politycy: są przedsiębiorcy i są kompetentni, nie anonimowi urzędnicy, oraz jest inteligencja[1], wszystko to ludzie zarządzający żywotnością ekonomiczną tą najbardziej namacalną, związaną z masami zatrudnionych i kupujących, z planami gospodarstw domowych, sami zaś mają dochody większe niż średnie i takąż orientację w sprawach publicznych;
  2. Społeczeństwo obywatelskie – to był koncept społeczno-polityczny, który klasę średnią ustawiał w roli „generatora” i nosiciela tego co zwiemy obywatelstwem, czyli niezależnym, podmiotowym, autonomicznym, kompetentnym „drygiem” do brania spraw w swoje zbiorowe ręce, to zaś wykuwa samorządność terytorialną, środowiskową, branżową. Społeczeństwo obywatelskie to wciąż odradzająca się kula śniegowa inicjatyw publicznych, odsuwająca Państwo (urzędy, organy, służby, prawa-przepisy) do roli „obsługi” tego, co społeczeństwo oznajmia jako „sprawa do załatwienia”;

O klasie średniej zaczęto mówić w czasach rewolucyjnego cztero-zrywu francuskiego, przypisując tej klasie takie „przymioty” jak wykształcenie więcej niż średnie, fachowość (użytkową o teoretyczną) w różnych dziedzinach, więcej niż godne, ale nie rentierskie dochody, swoisty tryb życia osnuty na ciągle żywej debacie społecznej, dyspozycję „kapitałem kulturowym” społeczeństwa. Niekiedy używano sformułowania „drobna burżuazja”, „habitanci” (majętni), „postępowcy”.

Niezliczona jest lista autorów (począwszy od Arystotelesa), którym przypisuje się rozważania o społeczeństwie obywatelskim. Polska debata na ten temat została (i w tym trwa) zdominowana przez wątek rywalizacji, wzajemnego znoszenia się Społeczeństwa i Państwa: jak na razie praktycznym skutkiem tej debaty jest takie rozwiązanie konstytucyjne (i wyborcze), które wszelką samorządność podporządkowuje Państwu, czyni samorządy „własnowolnymi” wykonawcami zadań państwowych.

Podejmując na przełomie lat 1989/199o działalność gospodarczą (biznesową), miałem za sobą przywództwo i liczne inicjatywy w studenckim-akademickim ruchu naukowym i wydawniczym, miałem też doświadczenia dyrektorskie. Miałem więc – tak sądzę – dość dobre rozeznanie w tym, co się działo „na rynku”. A działo się następująco:

  1. Zew biznesowy poczuły rzesze ludzi, z których wielu psychomentalnie nie było przedsiębiorcami, nie miało instynktów niezbędnych w biznesie: liczebność tych rzesz przekraczała „statystyczną” normę kreatywności i przedsiębiorczości, jaka cechuje dowolne zbiorowości (populacje);
  2. W środowiskach biznesowych pojawiły się rozmaite „wrzutki”, z których połowa to były fantazje i mrzonki, a druga połowa to były „okazje” niezbyt zgodne z etyką biznesu, a często też niezgodne z prawem: zajmowały one wiele czasu i energii, nawet jeśli ktoś się w to nie wdawał;
  3. Przy powszechnym nieobyciu biznesowym (może „deficycie kultury przedsiębiorczości”?) – co oznaczało przysłowiową „mętną wodę” – w przestrzeni biznesowej dobrze się miało mnóstwo geszefciarzy, oszustów, naiwniaków, cwaniaków zachodnich odrzuconych w rodzimym kraju, samozwańczych ekspertów, aktywnych lub niezweryfikowanych tajniaków;
  4. Administracja państwowa i samorządowa przypominała „cyrk w przebudowie”: trwał w najlepsze tygiel pozycjonowania, trwał tygiel urzędniczych koncepcji i pomysłów, trwała infiltracja korupcyjna i tajniacka. A wiedzę o nowej rzeczywistości urzędnicy mieli tę samą co przedsiębiorcy, czyli mikrą;
  5. Pojawiło się mnóstwo nowości gospodarczych i społecznych: bankowość komercyjna, ubezpieczenia, spory sądowe i pozasądowe, gwałtowne zadłużenia i windykacje, niepraktykowane wcześniej formuły prawne, totalna prywatyzacja, wspomniane „okazje-wrzutki”, porzucone sektory gospodarcze i zbiorowości;
  6. Pojawiły się problemy społeczne (przede wszystkim wykluczenia), dotąd właściwie nieznane nawet w środowiskach naukowych: zmowy gospodarcze, bezrobocie, bankructwa, bariery „wejścia”, feeria dostatku „za szybą” (nie każdemu dostępnego);
  7. Pojawiła się giełda i w ogóle „rynek kapitałowy”, który absorbował wiele z tej geszefciarskiej przedsiębiorczości, która zalewała gospodarkę: efekt nowości był taki, że w dobrym tonie było brać kredyty na zakup akcji i podobnych tytułów, bo „wszystko rosło” na giełdzie i łatwo się takie kredyty spłacało;

Mam wrażenie, że się w tym wszystkim orientowałem, ale nie ogłoszę nigdy, że rozumiałem to wszystko „z lotu ptaka”: po prostu, kiedy dokonywałem wyborów, starałem się być przyzwoity – i nie zawsze to wychodziło.

Po 5-6 latach Transformacji było już jasne: powstały trzy rodzaje fortun (okazyjna, nomenklaturowa i oszukańcza), wielu z tych pierwszych przedsiębiorców dokonało biznesowego żywota publicznego w sądach (połowa – to niewinni, biorę odpowiedzialność za te słowa), poukładały się niezdrowe relacje, później nazwane przeze mnie Pentagramem). Był taki moment, że czułem się jak w połowie lat 80-tych: dużo w biznesie było ruchu, ale większość – to było przebieranie nogami na bezdurno. Wszystko co fajne wpadało w sieci „układu”, a pozostali mogli się „rynkowo pozycjonować” na zapleczu.

Może apologeci Transformacji odbiorą to jako „dyżurną krytykę”, ale „style biznesu” nazwane przeze mnie nomenklaturowym i oszukańczym zdecydowanie przeważały w tym czasie nad „okazyjnym”, a wszystkie trzy porzuciły gospodarską formułę cierpliwego kumulowania dorobku, tylko nastawiły się na „strzały”. W takiej kulturze przedsiębiorczości Rwactwo Dojutrkowe musiało zdominować rzeczywistą Przedsiębiorczość. Najboleśniejsze dla mnie jest w tym to, że Państwo (pisałem wyżej o słabościach urzędniczych) jawnie, otwarcie wspiera Rwactwo i postponuje Przedsiębiorczość. W kraju, gdzie powstają liczne stowarzyszenia pokrzywdzonych przez urzędników, przez system bankowy, przez system sądowniczy, przez służbę zdrowia, w kraju, gdzie przemysł preparowania długów i windykacji rozkwita lepiej niż gdziekolwiek, w kraju, gdzie afera polityczno-gospodarcza goni  jedna drugą, a sądy i trybunały chętnie korzystają bez tłumaczenia się z formuły „sąd-urząd-organ miał prawo tak postanowić”– chyba nie trzeba się nad tym rozwodzić.

Czy można się dziwić, że w Polsce nie ma „klasy średniej”, a „społeczeństwo obywatelskie” nie jest w stanie „podskoczyć” Państwu.

Od kilku lat promuję pojęcie Mega-Neo-Totalitaryzmu (np. TUTAJ) i rozpościeram je między pojęciami Zatrzasku Lokalnego (TUTAJ) i Pentagramu (TUTAJ). Apologeci Transformacji pukają się w czoło: rynek, demokracja, europa, swobody obywatelskie – a ty tu chrzanisz banialuki. No, to w skrócie: Polska została podzielona wyraźnie na trzy obszary (samonoszący, dławiący i eksterminujący - TUTAJ), a powiązania – wobec „podsłuchów” już chyba bezdyskusyjne – między biznesem, nomenklaturą, służbami, mediami i gangami, powodują zamykanie możliwości przechodzenia pomiędzy tymi trzema obszarami. W obszarze samonoszącym skupieni są wszyscy „pentagramowcy”, więc dowolnie sobie kształtują, lepią, rozstawiają rozwiązania systemowo-ustrojowe (Twierdza Konstytucyjna): rozwiązania te ekonomicznie i politycznie są wrogie wobec tych, którzy „zamieszkują” obszar dławiący, a wobec wykluczonych – nakręcają, multiplikulą te wykluczenia, czynią je nieodwracalnymi.

To, co opisuję w powyższym akapicie – to jest totalitaryzm w czystej postaci, zwłaszcza jeśli uwzględnić mainstreamowy „obowiązek jedynomyślności” (a opozycyjne racje są równie skutecznie koncentrowane, co wcale nie wspomaga wolności wypowiedzi). Przedrostek „neo” wskazuje na zaawansowanie jakościowe tego totalitaryzmu, a przedrostek „mega” wskazuje na potęgę, skuteczność tego totalitaryzmu w obezwładnianiu Ludności koszarowanej poza obszarem samonoszącym.

W takiej „kulturze gospodarczo-politycznej”, w takim systemie-ustroju nie tylko narasta poczucie niesprawiedliwości (dziejowej, bo nie tego chciała Solidarność, i społecznej, bo rozwarstwiane są możliwości społeczne, szanse, nie ma resetu), a w ślad za tym – pęcznieje „indignados” (TUTAJ). Ale nie to najbardziej dojmuje: do kilkunastu rozmaitych znaczących społecznie wykluczeń dochodzi coś, co można nazwać „zieloną trawką”, „odesłaniem na ławkę rezerwowych”, „wypchnięciem poza obieg” wielkiej, wielomilionowej społeczności, która w normalnych, oczekiwanych warunkach stanowiłaby fundament klasy średniej. Nasza niedoszła klasa średnia błąka się na zapleczu w poszukiwaniu zleceń albo wyjeżdża na saksy, a co najbardziej boli – duża jej część wchłaniana jest przez „formuły korporacyjne”, które zabijają samorządność obywatelską pozorując coś wręcz odwrotnego.

Jakoś nie doczytuję w powyższej sprawie konkretnych i oczywistych punktów programowych w kampanii wyborczej. A przecież świadomość, że bliżej jest tego, co opisuję, niż zielonej wyspy – podobno jest powszechna…



[1] Pojęcie „inteligencji” w rozumieniu „warstwy umysłowej”, nosiciela etosów i duchowego przewodnika – dobrze jest znane w Europie Środkowej i w Rosji, w językach europejskich jest nazywana „po słowiańsku”: intelligentsia (ang., fr., hiszp..), intelligenzija (niem), intelligencija (wł.): jest to w tych językach słowo „obce”, czasem zastępowane przez mało przylegające słowo „intellectualists”. W Polsce pojęcie „inteligencja” (warstwa społeczna) obejmuje dziennikarzy, nauczycieli, naukowców, menedżerów, oficerów, polityków, urzędników, artystów, prawników, ekspertów, inżynierów, aktywistów społecznych. Moja „prywatna” definicja inteligenta to trzy kryteria: otarcie się o proces akademicki (niekoniecznie z ukończeniem uczelni), poczucie misji społecznej (mam cos do zrobienia dla ogółu) oraz kompetencyjne przywództwo (jeśli czegoś nie wiemy czy nie umiemy – szukamy znawcy);