Jakbym czegoś nie rozumiał – to poprawcie, proszę

2018-06-28 07:56

 

Urodziłem się kilka teleinformatycznych generacji temu. Za mojego dzieciństwa zaczęliśmy się przerzucać z radia na telewizję, za mojej młodości z elektroniki na cybernetykę, za moich lat wczesno-dojrzałych z socjalizmu domniemanego (zwanego realnym) na kapitalizm bananowy (zwany rynkiem i demokracją). Podstawowym gadgetem mas była piłka do kopania, gitara do grania, bilet do skasowania – a dziś podstawowym gadgetem dla mas jest urządzenie trudne do precyzyjnego nazwania, łączące w sobie właściwości  powroza, telefonu, telewizji, komputera, pamiętnika, trąbki „tu jestem”, biblioteki, game-boy-a, podręcznika-manualu życiowego.  Popisową umiejętnością dodatkową było pisanie na maszynie (dziś każdy jest biegły w klawiaturze), a zamiast sztuki ukrywania się przed rodzicem czy nauczycielem – ważniejszą okazała się sztuka „ściemniania”, czyli marszu w zaparte (jak się okazało, wirtuozi zostają politykami, a wcześniejsze dekownictwo raczej dyskwalifikowało w polityce). Najbardziej machinalnym obowiązkiem był pacierz, dziś jego rolę przejęło curriculum vitae.

Kiedyś wizyta kogoś z innego miasta była rodzajem święta, wraz z zamieszaniem w stylu „zastaw się a postaw się”. Dziś prezydent globalnego mocarstwa wysyła mi kilka tłitów dziennie, równie rubasznych jak niegdysiejsze facecje wujka na przyjęciu komunijnym, a moi znajomi mieszkają wszędzie poza Antarktydą, chociaż i tego nie można być pewnym.

Kiedyś imprezowało się w stylu „starych nie ma chata wolna” przy adapterze „bambino”, chyba że ktoś przytargał – zamiast kolekcji płyt pocztówkowych – gitarę. Dziś imprezuje się w drinkodajniach z ekstra-dodatkami dla ćpunów, najlepiej w alejach mordowniczo-celebryckich w rodzaju ulicy Mazowieckiej (https://publications.webnode.com/news/ulica-m/ ).

Mówią, że w sklepach był wtedy jedynie ocet i nagie haki. Nie wierzcie: było tanio, siermiężnie i okresami kartkowo, ale obficie, przynajmniej w godzinach, kiedy coś „rzucili”, a pracującym ponad normę albo „zapobiegliwym” dawano dodatkowo talony i przepustki do rajów konsumpcyjnych, pół-obowiązkowo zresztą wysyłano na kolonie i wczasy. Kto się nie załapał – jadał za grosze, choć zdrowo w licznych barach mlecznych, a pił i szukał szczęścia w dansingowych przybytkach w wodzirejskim stylu „jesteśmy na wczasach, panie proszą panów”, które były w każdej dzielnicy i w każdym mieście gminnym-gromadzkim-powiatowym. Pijalnie piwa (nie mylić z piwiarniami) pełne były tych, którzy jeszcze nie mieli telewizorów. Głodu, braku odzienia, bezdomności, powszechnego chamstwa tramwajowo-ulicznego – nie było, daję słowo. Dziś jest obfito i kolorowo, ale trzeba spełnić jeden warunek: ma się choć trochę „drobnych”. A to jest dla wielu bariera nie do przejścia, nawet w dobie 500+. Po co by zresztą wprowadzano ten projekt, skoro wszystkiego jest w bród? Życie towarzyskie ustąpiło życiu z telewizorem, komputerem i tym wielofunkcyjnym urządzeniem, które trudno nazwać.

 

*             *             *

Kiedy zacząłem rozglądać się po świecie – do mój powiat, moje województwo i mój kraj jęczały pod butem totalitaryzmu, który objawiał się cenzurą, sobiepaństwem milicji, butą partyjniaków. Dziś żyję w świecie wolności zaludnionym przez ojczyźniane i globalne wywiadownie, które wiedzą o mnie więcej niż ja sam zdołam zapamiętać, które są w stanie – bez podstaw – zablokować mi dowolną szansę i w minutę uczynić mnie kryminalistą, terrorystą, zboczeńcem, pod-człowiekiem. Bezkarnie i bezapelacyjnie, a nawet „zza węgła”, tak że nawet nie wiem co i jak.

Mój wolny świat zagęszczony jest nieznaną nigdy wcześniej ilością urzędników i funkcjonariuszy mogących wobec mnie niemal wszystko, w dodatku „pod rygorem”. A mogą tyle, bo wcześniej natworzono setki obowiązujących mnie nakazów i zakazów, norm, standardów, regulacji, algorytmów, procedur, certyfikatów, przepisów głównych i powielaczowych, upoważnień, dopuszczeń, wtajemniczeń, wskazań i uchyleń.

I kiedy mówię czasem, że nasz „postęp” polega na gnaniu „z impetem wstecz” – to jedni się dziwią, inni pukają w czoło, a pozostali prześladują…

Odwrócić tego nie sposób, nie jestem rycerzem Dreptakiem czy nawet Don Kichotem, nie jestem nawet Zorro.

Ale życie tak poustawiane kierunkowo – uwiera…