Jakem…ekonomista…?

2014-02-03 16:59

 

Ekonomista to taki ktoś, kto rozumie „statystyczne” procesy gospodarcze i równie „statystyczne” skutki decyzji gospodarczych. Słowo „statystyczne” przeciwstawiam tu słowu „potoczne” (powierzchowne), bo tym drugim słowem dobrze jest definiować „znawców” ekonomii jakich w Polsce mamy miliony.

Procesy a decyzje

Proces ma to do siebie, że „dzieje się sam”, jeśli wcześniej spełnione zostały warunki generujące go. Jeśli pojmować go jako ciąg zmian powiązanych wedle jakiejś zasady, to może on być nieuchronny (żywiołowy, niekontrolowany, np. zmiana pór roku wynikająca z krążenia Ziemi wokół Słońca), albo może zawierać dyskretne-punktowe miejsca, w których możliwa jest interwencja zmieniająca.

Decyzja najczęściej pojmowana jest jako akt woli wynikający z jakichś okoliczności (nie zawsze sa to okoliczności związane z wyborem) i mający w założeniu skutkować wedle tej woli. Może dotyczyć uruchomienia zatrzymania, zmiany procesu, sama decyzja też jest owocem jakiegoś procesu.

W powszechnym oczekiwaniu-domyśle decyzja ma sens tym bardziej, im bardziej jest optymalna wobec okoliczności i woli. Jednak zdarza się, że decyzja jest sensowna z punktu widzenia jakiegoś algorytmu(schematu, wzoru), ale nie „trafia” we właściwy punkt procesu, a nawet nie odzwierciedla woli decydującego.

Uwaga, lokowanie produktu: Jest taka książeczka Profesora Tomasza Szapiro „Co decyduje o decyzji” (pan Tomasz jest właśnie rektorem SGH). Choć Profesor jest mistrzem matematycznego myślenia o procesach decyzyjnych – ta akurat książeczka jest łatwa i poręczna.

Ekonomia

Polski język wyraźnie odróżnia gospodarkę (to co się realnie dzieje, praktykę) od ekonomii (refleksja o gospodarce).

Warto zauważyć, że tak zwana rentowność (przewaga kosztów, zobowiązań, uciążliwości nad przychodami i innymi korzyściami) jest przedmiotem zabiegów wyłącznie na tzw. Rynku, czyli w takiej przestrzeni, gdzie równe wobec siebie i do bólu rozmaite podmioty uczestniczą w permanentnej grze o klienta. Takiej sytuacji nigdzie dotąd w Historii nie było systemowo, natomiast zdarzają się nisze (np. bazarowe) lub szare strefy, gdzie rynek jest równie efemerydalny, jak w sytuacji, gdzie małe podmioty zabiegają gromadnie o względy monopolistów mega-biznesowych i administracyjno-politycznych.

Zatem opowieści o tym, że gospodarka to szukanie najbardziej rentownych rozwiązań – są zaledwie opowieściami.

Polityka decyzyjna, decyzje polityczne

Skoro nie ma mowy o rentowności, to o czym jest? Aaaa, to zależy, gdzie jest zakotwiczony decydent. Jeśli działa w administracji – jego drobne i wielkie decyzje będą służyły „korpusowi urzędniczemu”, a przynajmniej tej jego części, która go w tej administracji utrzymuje. Jeśli działa w infrastrukturze – będzie pilnował interesu dysponentów-zarządców  konkretnych sieci, struktur, systemów, linii, obiektów. Jeśli funkcjonuje w finansach, ubezpieczeniach, funduszach, budżetach – będzie dbał o mnożenie ich potęgi. A jeśli „robi w polityce” – będzie dbał o swoją klikę, koterię, kamarylę. I choćby obserwator „z zewnątrz” nazywał po imieniu liczne i wciąż pomnażające się bzdury, idiotyzmy i bezsensy – oni nie zmienią swojego zachowania, bo to oznaczałoby „wypadnięcie” z sieci monopoli, zwanej dla niepoznaki „rynkiem”. A gdzie znajdzie zajęcie „wypadnięty”? Przecież jest odtąd trędowaty w świecie monopoli.

Uwagi te dotyczą zarówno „decyzyjników” urzędowych, publicznych – jak też prywatnych. Mrzonką jest zakładanie, że „prywatne jest lepsze”. Tak mogą tylko twierdzić „eksperci” wmawiający ludziom, że w Polsce mamy – może i niedoskonałe – rynek z demokracją na deser.

Konkluzja

Ktokolwiek poszukuje – po amatorsku albo profesjonalnie – rozwiązań rynkowo-demokratyczno-efektywnościowych – niech uda się do biblioteki i czyta podręczniki, albo niech wsłuchuje się, wczytuje i wpatruje w medialne ściemy. W każdym innym miejscu ma do czynienia z czymś diametralnie innym.

Kiedy – w trybie indywidualnym – studiowałem pod okiem omnibusa ekonomii, Bronisława Minca, rozmaite teorie kapitału czy teorie rozwoju gospodarczego (a miałem doświadczenie studiów ekonomii matematycznej) – zaserwowałem mu pogląd, że nawet w rzeczywistości krańcowo zmonopolizowanej (np. socjalistycznej-PRL-owskiej) można doszukiwać się rynku w tym sensie, że każdy przecież ma w sobie potencjał decyzyjny, może ulec monopolom albo odwrócić się do nich plecami. Pan Profesor w swej przenikliwości i wielkiej mądrości nie wyrzucił mnie za drzwi, tylko poprosił o wykazanie tego poprzez adekwatne wyliczenia.

Nie było lepszego sposobu na to, bym wyleczył się z powierzchowności analiz ekonomicznych. Co prawda, często stawiano mi zarzut „psychologizowania”, a dziś jestem bardziej „filozofem ekonomii” niż ekonometrykiem – ale za to każdą analizę rozpoczynam od prostego wyzwania: wskaż elementy rynkowe w badanej rzeczywistości i wykaż ich przewagę nad kreacjami monopolistycznymi.

Może ze dwa razy udało się…