Jakem krótkouchy

2013-02-17 14:02

 

Ryjoskoczek krótkouchy – (Macroscelides proboscideus) – to najmniejszy przedstawiciel ryjkonosów. Występuje w Namibii, Botswanie, RPA. Gatunek umieszczony w „czerwonej księdze” jako zagrożony (patrz: IUCN Red List of Threatened Species).

Wilczek krótkouchy – (Atelocynus microtis) – to gatunek drapieżnego ssaka z rodziny psowatych, występujący na terenie Amazonii i dorzeczu Orinoko. Jego nazwa oznacza „wadliwego psa o krótkich uszach”.

Syczek krótkouchy – (Otus rutiluscapnodes) – to ptak z rodziny puszczykowatych, występujący w Euracji i Afryce. Wszędzie go pełno.

Jednak nie o drapieżnikach myślę, kiedy mówię o sobie jak o „krótkouchym”.

Wyspa Wielkanocna (dwa poniższe akapity – to niemal dosłowne cytaty) – to najbardziej na wschód wysunięta wyspa Polinezji: leży w centralnej części tzw. Wzniesienia Wschodniopacyficznego, pomiędzy zachodnim wybrzeżem Ameryki Południowej (w odległości ok. 3600 km od kontynentu) a maleńkim archipelagiem Pitcairn (ok. 2000 km, dokładnie na antypodach Polski). Mieszkańcy to w większości rdzenna ludność pochodzenia polinezyjskiego Rapa Nui (60%), pozostali to Chilijczycy i Europejczycy (właśnie ich liczba rośnie w ostatnich latach najbardziej dynamicznie). Językiem urzędowym jest hiszpański, ale ludność posługuje się także lokalnym językiem „rapa nui” należącym do grupy języków polinezyjskich. Choć klimat Rapa Nui jest zwrotnikowy i wilgotny, to wyspę pokrywa prawie wyłącznie trawa. W wyniku złożonej historii tego zagubionego na oceanie skrawka lądu prawie nie ma tu drzew, tylko gdzieniegdzie można napotkać gaje palmowe i skarłowaciałe drzewa morwowe oraz zasadzone w ostatnich dziesięcioleciach, szybko rosnące eukaliptusy.

Na kamiennych platformach (np. Ahu Nau Nau na plaży Anakena) – stoją dziesiątkami olbrzymie rzeźby, z których słynie Wyspa Wielkanocna. Skąd się wzięły? Badacze legend i uczeni przytaczają rozmaite koncepcje. Jedna z nich mówi, że wyspą rządzili niegdyś „długousi” (charakterystycznie przekłute uszy obciążone ozdobami), którzy zmuszali przybyłych „krótkouchych” do ciężkich prac, m.in. do budowy platform ceremonialnych z kamiennymi posągami moai. Około 1680 roku wybuchła wojna domowa – powstanie wyzyskiwanych „krótkouchych”. Społecznie dominujący, pochodzący prawdopodobnie z Ameryki Południowej „długousi” oraz podlegli im „krótkousi” z Polinezji zaczęli ze sobą walczyć. Niepokoje rozpoczęły się, kiedy na wyspie zaczęło… brakować drzew! Jak przyjmuje większość badaczy, drzewa wycinano, aby transportować kamienne figury z kamieniołomów (gdzie je rzeźbiono) na wybrzeże (gdzie je ustawiano). Uważa się więc, że to ambicja wykonywania owych wielkich figur, z których dziś znana jest wyspa, przyśpieszyła upadek tej kultury… Gdy zabrakło drzew, nie można było wykonywać nowych łodzi rybackich, zniszczenie drzewostanu spowodowało również przyspieszoną erozję, wyjałowienie gleby i co za tym idzie zmniejszenie się zasobów żywności. Zaczął się głód, a z nim przyszła wojna. Z tego okresu pochodzą liczne odnalezione na wyspie ostrza z obsydianu i szkielety ze śladami pobicia na śmierć. Tradycja ustna przekazała podania o kanibalizmie. Z raju wyspa przekształciła się w piekło, z którego nie było jak uciec…

Niezależnie od tego, na ile prawdziwa jest legenda, jej symboliczny przekaz jest jednoznaczny: arystokracja-oligarchia polityczno-duchowa, dla swojej chwały i swoich snów o potędze, dla swoich niesprawdzonych wyobrażeń o rzeczach ostatecznych (Uniwersum, Kosmos) – gotowa jest zrujnować swój Kraj i ciemiężyć Ludność, bez najmniejszej refleksji co do skutków swojej lekkomyślności. I kiedy doprowadzi do ruiny – nadal nie pojmuje, dlaczego „krótkousi” mają do nich pretensje.

Nie twierdzę, że buntownicy Rapa Nui byli bardziej przenikliwi od swoich ciemięzców. Na pewno jednak to oni ponieśli koszt dewastacji Wyspy. Władza – jak wiadomo – „sama się wyżywi”, niezależnie od okoliczności.

Kiedy żyłem w czarodziejskiej krainie zwanej „zieloną wyspą”, która – to niesamowite! – potrafiła gospodarować swoimi zasobami lepiej niż Niemcy, Brytyjczycy, Skandynawowie (!!!???!!!) – pisałem o tym, że ktoś bezmyślny albo cyniczny robi sobie z nas „lud ciemny”. Można sprawdzić, internet jest pełen moich „kassandrariów”.

Dziś publicyści, czasem luminarze pisarstwa i dziennikarstwa, którzy wtedy mieli mnie za upierdliwca – odkrywają nieznany im wcześniej świat zagrożeń gospodarczych, kulturowych, a nawet niebezpieczeństw dla substancji zwanej narodową. Gratulacje!

Coś mi się widzi, że w Polsce nie dojdzie do ludożerstwa, „krótkousi” nie ugotują sobie na drugie danie „długouchych”. A to oznacza, że ci, którzy wykazali się skrajną nieodpowiedzialnością i zwyczajnym bandytyzmem politycznym i gospodarczym – zajmą się teraz, jako najbardziej kompetentni, przywracaniem Polsce dobrej kondycji.

Może jednak warto było ich pożreć?