Jakem wyklęty

2016-03-02 09:30

 

Choćbym nie wiem jak się starał, nie naciągnę swojej biografii ani na czas II Wojny, ani na czas tych, którzy nie przestali być „leśnymi” po wojnie. Więc kiedy przyznaję się do statusu „wyklętego”, nie mam na myśli swoich wyczynów dokonywanych w leśnych ostępach i w parafiach gdzie diabeł mówi dobranoc. Już wyjaśniam.

Życie społeczne jest pełne takich sytuacji, w których zamiast kogoś przyzwoitego, kompetentnego i sympatycznego – zwycięża ktoś kto jest szalbierzem, durniem i przeciwieństwem elegancji. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, który pokonują podstępem albo „na rympał”. Na przykład po zwycięstwie nad hordami hitlerowskimi i zagwarantowaniu sobie monopolu na Polskę i całą Europę Środkową – siłą i podstępem zaprowadzano w Polsce rozwiązania systemowo-ustrojowe, nazywane dla zmyłki komunizmem, a polegające na podporządkowaniu wszystkiego Państwu, a samego Państwa – kamaryli czerpiącej moc z „układu” z podobną kamarylą rosyjską. To w wielkim skrócie.

Polska kamaryla – nie bez inspiracji zza Buga, ale też wiele dokładając od siebie – uznała za nieprawomyślnych wszystkich bojowników, którzy podczas wojny trzymali z rządem londyńskim, a także tych, którzy pod przykrywką walki z hitlerowcami dokonywali gangsterskich napadów na bogu ducha winną ludność. Wielu z nich po wojnie nie miało interesu podporządkować się kamaryli polsko-moskiewskiej: jedni z powodów ideologicznych, większość z powodów politycznych, a spora grupa z powodów jak najbardziej kryminalnych. Więc bierutowcy – tak w skrócie nazwijmy polską kamarylę przewodnią – mieli dużo roboty. Walczyli z „wrogiem klasowym” nie przebierając w słowach i w środkach, bo nie była wtedy w cenie ani przyzwoitość, ani przesadne przywiązanie do prawdy, ani salonowa elegancja. Liczyło się „zaangażowanie w słuszną Sprawę”.

Nie uwierzysz, Czytelniku: kiedy zakończono (najczęściej drogą eksterminacji) – walkę z „wrogiem klasowym” (wtedy nazywanym „reakcją”) – nie wymieniono całych kadr na przyzwoite, niedurne i eleganckie, nie zmieniono „paradygmatu”, który brzmiał w ustach Gomułki: władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy (przemówienie w czasie moskiewskich rozmów mających na celu utworzenie Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej).

Ten paradygmat trzeba było przeredagowywać wielokrotnie. Np. wtedy, kiedy kamaryla polska rozdwoiła się na „puławczyków” i „natolińczyków”, albo kiedy tetryczejącego Gomułkę zastąpił „nowoczesny” jak na tamte czasy Gierek. Najbardziej pokręcona redakcja gomułkowskiego paradygmatu została zastosowana w roku 1989, co oznaczało, że czasy jedynomyślności opartej na przewodniej roli Partii i niezłomnym sojuszu z ZSRR zastąpiono „żądzą pieniądza” – choć nadal wymiana kadr miała charakter pokoleniowy, a nadal dominowali ludzie czujący się spadkobiercami tej pierwszej kamaryli (mowa nie tylko o tzw. uwłaszczeniu nomenklatury, ale też o pajęczynie „rekomendacji” politycznych, urzędniczych, biznesowych, medialnych, itd., itp.).

To oznaczało, że nadal odsuwano na boczny tor albo jakoś inaczej eksterminowano „reakcję”. Tyle że to już inna „reakcja”, która inaczej niż pierwotna kamaryla podchodzi do zagadnienia niepodległości, demokracji, rynku, i do paradygmatu gomułkowskiego. W jednym się tylko zgodzono: komunizm (którego nigdy nie było w Polsce) – to współczesna „reakcja”.

Tu następuje zakręt historii. Jedną z racji politycznych – wpisanych w polską rację stanu – okazało się przywrócenie na karty historii tych, którzy przez „komunistów” ogarnięci byli wspólnym mianem „reakcji”. Przypomnijmy: to ci, którzy podczas wojny trzymali z rządem londyńskim, a także ci, którzy pod przykrywką walki z hitlerowcami dokonywali gangsterskich napadów na bogu ducha winną ludność. Dziś razem, ręka w rękę, mają wspólne miano „wyklętych”.

Może i żałuję, że nie jestem Prezydentem RP (chociaż niewątpliwie zasługuję), że nie jestem Premierem, a choćby właścicielem stacji telewizyjnej. W każdym razie gdybym był – dokonałbym rozróżnienia między „londyńczykami” a zwyrodniałymi zbirami. Nie da się nijak pogodzić zorganizowanej, parszywej gangsterki z przesłaniem patriotycznym, wolnościowym i podobnymi. Tylko ktoś nie rozumiejący – na przykład – sedna sportu, trzyma w klubie piłkarza najbardziej utalentowanego, ale też plującego i gryzącego oraz kopiącego rywali, prowadzącego się niemoralnie i niesportowo, sprzedającego mecze, unikającego podatków.

Chyba, że do szarego obywatela, i do młodzieży, ktoś chce skierować przesłanie: każdy, kogo tępiła „komuna” – bohaterem jest i basta. Każdy, komu „komuna wadziła w robocie” – godzien jest honorów najwyższych.

Aaaaa, w takim razie ja odmawiam kandydowania na Prezydenta, Premiera czy prezesa stacji telewizyjnej.