Jedna mnie – jedna tobie

2013-06-29 07:52

 

Nie mogę sobie przypomnieć włoskiego filmu, sprzed lat, z którego zapamiętałem sobie powtarzającą się scenę. Bohaterami byli osobnicy o takim samym statusie, co CK-Dezerterzy: wałęsali się po kraju, udając, że wojują z jakimś bliżej nieokreślonym wrogiem, a w rzeczywistości „yumali” różne dobra, korzystając z bardziej lub mniej śmieszących widza okazji. Po czym siadali w cieniu drzewa, albo w piwnicy budynku, i kapral, ich dowódca (cwaniaczek podobny do Franciszka Dolasa, co to wojnę rozpętał), dzielił łupy. Sprawiedliwie – za każdym razem zaznaczał.

Zwracał się do jednego z podwładnych i zaczynał: jedna mnie – jedna tobie. Po czym zwracał się do drugiego i znów: jedna mnie – jedna tobie. W ten sposób „sprawiedliwie” dzielił się z każdym. Scena powtarzana była kilka razy, więc o coś chyba reżyserowi chodziło. Czytelnikom o różnych dziwnych nickach, którzy czasem komentują to, czego się domyślają, a nie to, co napisałem, objaśniam: cwany kapral w taki „sprawiedliwy” sposób zgarniał zawsze połowę „yumanego” łupu, a pozostali dostawali „po równo” drugą połowę.

Otóż, kiedy obserwuję medialny spór między wybitnym rzecznikiem międzynarodowych beneficjentów polskiej transformacji, nazwiskiem Leszek B., a równie wybitnym księgowym Janem Vincentem R., na temat sposobu liczenia słupków, to powraca do mnie jak sen ćpuna ta scena z kapralem dzielącym sprawiedliwie, nie swoje.

Panowie najprawdopodobniej szczerze się nie znoszą. W każdym razie tak rozumiem inwektywę Vincenta: "to iż się ma tytuł profesorski nie zawsze oznacza, że ma się giętki umysł i giętki charakter, który pozwala przyznać się do popełnienia błędu", albo "on nie rozumie własnej reformy". Ten zaś, z pozycji mengelistycznych, z trudem powstrzymuje się przed zapytaniem byłego współpracownika, na którym londyńskim bazarze wręczono mu dyplom.

Zacznę od tego, co sam uważam.

Budżet, niezależnie od przemądrych definicji – to kolekcja złożona ze złotówek oddanych przez Ludność, podzielona między zadania zwane publicznymi, z których każde ma zgodnie z Konstytucją służyć tej Ludności i jej Krajowi. Złotówki te są najczęściej siłą i podstępem wydzierane Ludności w postaci kaskadowego grilla podatkowego, a dodatkowo w postaci akcyz, ceł, grzywien, mandatów, opłat skarbowych i kilkudziesięciu innych sztuczek, w których nie rozeznają się w pełni nawet programiści ministerialnych baz danych. Jest w Polsce kilkadziesiąt „poważnych” podmiotów uprawnionych do zdzierania z obywateli różnych „pozycji budżetowych”, oraz około miliona punktów zdzierczych, w których za każdy swój ruch zakupowy płacimy fiskusowi przynajmniej VAT i akcyzę. Na 99% urządzeń z „kaskadowego grilla” nigdy nie wydawaliśmy – jako płatnicy – zgody, nikt nas o nią nie pytał. Na 50% kierunków wydatkowania Budżetu płacimy nawet nie mając o tym pojęcia, a gdybyśmy takie pojęcie mieli – zdobylibyśmy w gniewie Ministerstwo Finansów niczym Pałac Zimowy.

UWAGA: nie ma żadnej technicznej przeszkody w tym, aby każdy, nawet najbardziej niekumaty obywatel był poinformowany co miesiąc, iż „w poprzednim miesiącu do Budżetu Państwa wpłynęła taka suma pieniędzy, a do budżetu samorządów zawiadujących Twoim, obywatelu, terenem (gmina, powiat, województwo) wpłynęło tyle to a tyle grosza od ludzi i firm oraz od funduszy pomocowych z zagranicy”. Podkreślam, nie ma żadnej technicznej przeszkody. W dodatku co roku taka informacja wydawana byłaby w formie książkowej, na potrzeby studentów, aktywistów i wybrańców wszelkiej maści.

Nie ma też żadnej przeszkody w tym, aby raz na jakiś czas (np. raz na kwartał) budżet centralny i budżety lokalne ogłaszały swoje najważniejsze wydatki, uporządkowane według wielkości lub według społecznej wagi. Na przykład:

  1. Na Administrację (pomijając świat polityki) poszło 1000,-, z tego 500,- na wypłaty, 300 na premie i nagrody, a reszta na długopisy, podróże, ciasteczka, remonty, itd., itp.;
  2. Na Infrastrukturę poszło 5000,-, z tego 900,- na wypłaty, a reszta na drogi, mosty, kanały antypowodziowe, linie energetyczne, sieć ciepłowiniczą, itd., itp.;
  3. Na szkolnictwo poszło 500,-, z tego 400,- na wynagrodzenia, a reszta na rozmaite łatanie deficytów, itd., itp.;
  4. Na rozmaite wydatki sportowe XXX, z tego tyle na obiekty, tyle na diety i wypłaty, tyle na powszechny rozwój sportowy dzieci i młodzieży, itd., itp.;
  5. Na sprawy związane z kulturą XXX, z tego na wynagrodzenia tyle, na konserwację tyle, na ochronę tyle, itd., itp.;
  6. Na ochronę zdrowia XXX, z tego na wynagrodzenia tyle, na inwestycje i remonty tyle, na nadzwyczajne zdarzenia tyle,
  7. Na służby mundurowe i te bardziej sekretne poszło XXX, z tego na wypłaty tyle, na akcje dyskretne tyle, na operacje specjalne tyle, na utrzymanie codzienne tyle, itd., itp.;
  8. Na Rząd, Prezydenta, Wojewodów, Urzędy Centralne, Dyplomację, itd., itp. poszło XXX, z tego tyle na wynagrodzenia, nagrody i dodatki, tyle na długopisy, tyle na podróże, tyle zaś w tajemnicy, cicho-sza!;
  9. Na sądownictwo, prokuraturę, więzienia i podobne sprawy wydano XXX, z tego tyle na wypłaty, tyle na wyżywienie i odzianie osadzonych, tyle na remonty, tyle na pozostałe, itd., itp.;
  10. Na emerytury, na chorobowe, na zasiłki dla biedoty, na urzędy pośrednictwa pracy poszło w sumie XXX, z tego na wypłaty dla urzędników tyle, na konkretną pomoc tyle, na remonty i długopisy, itd., itp.;
  11. …, itd., itp.;
  12. Na świat Polityki poszło XXX, z tego tyle przekazano partiom, tyle na uposażenia posłów i radnych, tyle na podróże i reprezentację, tyle na ekspertyzy, tyle na …, itd., itp.;

Wiem, wiem, każdy może sobie pójść do urzędu i ministerstwa i pobrać te dane, a co bardziej wnikliwi mogą sobie szperać w statystykach. Otóż uważam za uzasadnione, by każdy obywatel z adresem dostał uproszczony (ale oparty na prawdzie) zestaw podobny do powyższego, listownie, aby prasa codzienna w ramach obowiązku wobec Państwa raz na kwartał (miesiąc) poświęcała szpaltę na takie dane (na kolumny giełdowe jakoś znajdują miejsce), zaś ludzie „bez adresu” powinno te informację otrzymywać na tablicach w urzędach i ośrodkach pomocy. Kosztowałoby to nie więcej niż ułamek jednego promille’a (1/1000) Budżetu, a dawałoby podstawy do przypuszczenia, że Naród, czyli konstytucyjny Suweren polityczny, jest faktycznie dobrze poinformowany, że jego konstytucyjne uprawnienia władcze i kontrolne choćby w namiastce są zaspokojone.

Zresztą, śmiem twierdzić, że taka informacja pozwoliłaby się wreszcie zorientować tym 80% posłów i radnych, którzy kompletnie nie rozumieją budżetów, o co w tym wszystkim chodzi.

Dobrze byłoby, gdyby przy comiesięcznym, cokwartalnym układaniu takiej informacji obecny był tzw. czynnik społeczny, nie w postaci stałego przedstawiciela, tylko zmieniający się. Że lud bywa ciemny jak tabaka w rogu?!?  Spróbujmy!

Do Polski powoli dociera moda na tzw. partycypację budżetową: z całości budżetu (lokalnego i tylko lokalnego, najczęściej municypalnego) wskazuje się kilka pozycji, co do których Lud może się jakoś wypowiedzieć. Czary mary. Jedna mnie, jedna tobie.

Partycypacja może mieć miejsce wyłącznie wtedy, kiedy mamy orientację co do całości wpływów i wydatków (orientację, niekoniecznie szczegółową i pełną, ale dającą obraz struktury budżetu).

Jest jeszcze taka kategoria budżetowa, która nazywa się „wydatki specjalne” albo wcale się nie nazywa, bo jest ukryta pod rozmaitymi pozycjami niewiele mówiącymi nawet specjalistom. Sam fakt, że ukrywa się nawet przez parlamentarzystami tego rodzaju wydatki – jest skandalem, naruszeniem konstytucji i wielu dóbr uznanych za oczywiste w tej części świata, w XXI wieku.

Folklor, w postaci prześmiesznych sporów Vincenta z Leszkiem (obaj warci siebie), przestaje być zabawny, kiedy zrozumiemy, że ich występy i działania są od początku finansowane – przymusowo – przez nas samych. I kiedy sobie uświadomimy, że Budżet (czyli to co skubniemy) liczy się dla nich bardziej niż Gospodarka (czyli Kraj i Ludność). I kiedy zapamiętamy, że za każdym słowem jednego z drugim stoi jakiś interes typu „jedna mnie, jedna tobie”.