Józef smoleniem zwany

2014-05-01 09:29

 

Nie było do śmiechu w czasach, kiedy ceremoniom pochodowym mającym coraz bardziej mglisty związek z chicagowską tragedią ustrojowo stratowanych związkowców przeciwstawiano Józefa-robotnika i w ten sposób grano na nosie „komunie”, która obok komunizmu nawet nie stała. Tym bardziej nie jest do śmiechu, kiedy próbuje się obie tradycje zastąpić nową, świętowania „W-Unię-Wstąpienia” sprzed kilku zaledwie lat.

Józef w przekazie ewangelicznym był prezentowany jako „niezrównany”, odpowiednik „maestro” w sztuce, przewodnika w obszarze nieznanym, mistrza w rozmaitych dziedzinach wiedzy, sportu, artyzmu, talentu-samorodka, dysponenta jakiejś super-kompetencji, biegłego w jakiejś profesji. Tłumacze ułatwili sobie zadanie i nazwali go „cieślą”: był to zawód ówcześnie ceniony na Bliskim Wschodzie, ale chyba Józef cieślą nie był.

Biblia stawia Józefa w szczególnej roli: z jednej strony sytuacja obyczajowo dwuznaczna (wybranka brzemienna zanim skonsumowano małżeństwo), z drugiej strony rodzic-wychowawca, któremu syn czmychnął z domu na kilka ładnych lat, by powrócić do społeczności jako „mistrz wędrowny”. Zniósł to wszystko z pokorą.

Dziś mamy do czynienia z poważnym ruchem „józefologicznym”, który zbiera się na seminariach co kilka lat: Roma (1970), Toledo (1976), Montréal (1980), Kalisz (1985), Mexico-City (1989), Roma (1993), San Salvador (1998), Kevelaer (2005). Bibliografia obejmuje kilkaset pozycji „tłustych” i kto wie ile pomniejszych. Józef – człowiek wplątany w Historię i Religię jakby bez udziału własnej woli – jawi się w tych publikacjach jako mąż święty nie swoją świętością. Miota nim zarówno owa Historia, jaki i Religia. A on pragnął tylko dobrze przeżyć swoje…

Najlepiej będzie potraktować Józefa jako symbol cierpliwości i pokory, bo ta doprowadzi cię na piedestał, choć życie przeżyjesz w znoju. Hmmm, ależ plan…!

Może jednak najlepiej oddaje nastroje 1-majowe – z przekąsem – człowiek o imieniu Bogdan? Utwór „Pospolity polski święty”:

O świcie do pracy,

 Jak inni rodacy,

 W pociągu cuchnącym od brudu;

 O czwartej nad ranem

 W deszczowy poranek

 Do fabryk, warsztatów i budów...

 

 Dwie pajdy w gazecie,

 Zmęczony, bo przecie

 Do późna dzieciaki nie spały

 I kleją się oczy

 I żal mu tej nocy

 I świata, co miał być wspaniały.

 

 Polski święty, polski święty

 Nie przywdzieje aureoli,

 Nie przystroi mirtem głowy

- polski święty...

 Polski święty, Polski święty

Z codziennością się mozoli -

 - Pospolity szary człowiek, polski święty...

 

 

 

Spóźniona od rana,

 Bez przerwy zaspana,

 A malec w wózeczku wciąż płacze,

 Więc szepce do ucha:

 Maleńki, posłuchaj,

 W niedzielę pójdziemy na spacer...

 

 Po pracy znów biega,

 Bo coś kupić trzeba

 I dziecko odebrać z przedszkola;

 Tak piątki i świątki,

 Rachunki, porządki,

 Codzienna ech, dola, niedola.

 

 Polski święty, polski święty... etc.

 

 Jak wierzba i sosna

 W krajobraz tu wrosła

 Codzienna kolejka po życie.

 W niej wszyscy jednacy,

 Po prostu - rodacy,

 Przed każdym to samo nakrycie.

 

 Spokojnie i godnie,

 Miesiące, tygodnie

 Na swoją kolejkę czekają,

 A Ziemia się kręci

 A oni - wyklęci -

 - Nie trafią stąd nigdy do raju...

 

 Polski święty, polski święty...

 

A nikt nie pamięta piosenki o rodakach, co to szaro i smutno podążają do pracy świtem bladym (Smutasy-mazgaje, TUTAJ)? Albo o śledziu, opisanym w piosence z dwuwierszem: „a gdy tchu już śledziowi brakuje, życie w sieci się normalizuje”? Kto chce, niech też pamięta, że sam pan Bogdan, niegdyś idol, ostatecznie cienko przędzie, kiepsko mu idzie…

A dorośli niech sobie posłuchają TUTAJ pewnego utworu słowno-muzycznego, z refrenem (całość tekstu mało salonowa…):

  • Gdy masz plan, w jednej chwili może obrócić się w pył,
  • jeden ma ten fart, drugiemu marzenia zmył,
  • to nie film, to samo życie scenariusze pisze,
  • kołowroty raz do przodu, raz w tył zapełniasz kliszę.