Jurek nie spocznie

2014-09-12 08:59

 

Ze wzruszeniem czytam, że po raz kolejny nasz Jedyny Prawy Witrażysta zabiera głos w sprawach najwyższej wagi. Dla mnie jest pajacem (patrz: TUTAJ).

Był czas, że Jerzy Owsiak usadził się wysoko w punktowej skali notowań obywatelskich. Przełamał nieufność władz do swojej(?) inicjatywy, przebił popularnością Marka Kotańskiego, połączył jakąś paradoksalną klamrą zimową akcję zbiórkową z letnią pohulanką a’la Woodstock. W tym czasie powiedzieć złe słowo o Jerzym – było równoznaczne z samobójstwem publicznym: kochała go nieletnia młodzież, kochały media, politycy udawali, że go podziwiają. Sformułował dwa bon-moty, które symbolizują dwa przedsięwzięcia Owsiakowe: na zimę „światełko do nieba”, które będzie świecić „do końca świata i jeden dzień dłużej”, a na lato „róbta co chceta”, hasło dla młodzieży o zabarwieniu anarchistycznym, obecne podczas letniego taplania się błocku i muzyce wszelakiej.

Niepostrzeżenie owa bi-polarna działalność zbiórkowo-festiwalowa nabrała powagi, tej charakterystycznej dla inicjatyw, które przestają być spontaniczne a stają się:

  1. Biznesami: rosnące w dziesiątki milionów złotych efekty zbiórek oraz ugruntowane „nazwisko” Jerzego Owsiaka uczyniło jego „pozarządową” działalność tym, co nazywam „społecznikostwem koncesjonowanym”, a co w rzeczywistości jest samograjem biznesowym, mającym bezpośredni lub mniej dosłowny wpływ na zamożność samego Jerzego oraz jego „konkurencyjność” w innych ulubionych dziedzinach: dziennikarstwo muzyczne, produkcje medialne, świat przetargów;
  2. Wehikułami politycznymi: Owsiak zimą stał się obiektem adoracji (niekiedy szczerej) polityków różnej maści, a przy okazji odniesieniem dla konkurencyjnych „zbiórkowań” i „obiektem stygmatyzowanym” jako nosiciel wartości niechrześcijańskich – jednocześnie zaczął być elementem „przetargowym” rozwiązań budżetowych w obszarze ochrony zdrowia. Dziś Owsiak – trochę na wyrost – przenosi swoją ideę poza granice Polski;

Jednym słowem, Jerzy Owsiak stał się rozpoznawalną i zakotwiczoną w rzeczywistości polityczno-medialnej osobą publiczną, której zawodem wykonywanym jest społecznikostwo, a misją – zbawianie świata w sposób, którego „patent” Jerzy zazdrośnie trzyma dla siebie na wyłączność, zdając się mówić: w taki sposób tylko ja mam prawo uszczęśliwiać ludzi.

Szajba odbiłaby każdemu.

Zaczął od nie dającego się inaczej wytłumaczyć, niż „rekietem”, rozwalenia stoisk drobnych geszefciarzy, którzy w pobliżu „przystanku” letniego rozstawili swoje stoiska, nie uiściwszy stosownych opłat na rzecz Owsiaka (trzeba wiedzieć, że letni Przystanek finansowo jest tak ustawiony, że „gminy-gospodarze” ponoszą wszelkie koszty infrastrukturalne, organizacją i zabezpieczeniem zajmują się wolontariusze, Pi-aR-em zajmuje się sam Owsiak, a wyłączność na towarzyszące wpływy pieniężne ma któryś z podmiotów zarządzanych przez Jerzego).

Nie w smak były mu też „jezusy”, czyli organizowane w pobliżu „przystanków” akcje duchownych oficjalnie przesycone misją alternatywy dla „róbta co chceta”. Zadzierając z Kościołem Owsiak doświadczył, że nie jest to organizacja miłująca konkurencję w obszarze „rządu dusz”. Siniaki – jeszcze leczy, jeszcze pudruje.

Utyskiwał też na „nagonkę”, czyli kontrole dokonywane w biurach i finansach podmiotów pozostających pod jego zarządem. Po czym z dumą raportował ludzkości, że kontrole nie wykazują nieprawidłowości (bo nie jest formalno-prawną nieprawidłowością komercjalizowanie popularności osobistej i marketingowego sukcesu własnych idei, przy czym – zważywszy nazwę i konkurencyjny dla Jarocina charakter „owsiakowego lata” – z ta własnością idei nie przesadzałbym).

Te trzy – nie pojedyncze przecież – wojenki zaczepne spowodowały, że Jerzy Owsiak nieco zbastował: dotarło do niego, że społecznikostwo, nawet wykonywane jako zawód, to nie jest dobry powód, by monopolizować idee społeczne, bo gdzieś i pra-podstaw społecznikowskich leży założenie „non-profit”. Społecznika widzimy – w powszechnej świadomości – bardziej jak Gandhiego, a nie jak tłustego filantropa (patrz: luksusowy 115-metrowy apartament Owsiaka, na nowym warszawskim osiedlu o nazwie Wzgórze Słowików, warty około miliona złotych). Publiczny wizerunek Owsiaka jako wesołego, szlachetnego wariatuńcia mocno ucierpiał, zwłaszcza wobec coraz bardziej niewygodnych pytań tych, którzy otrząsnęli się z czaru owsiakowego. Jerzy reaguje na nie – bądźmy szczerzy – jak psychol, któremu puściły nerwy.  Dziś Jerzy Owsiak nie jest już Arlekinem, nie jest Małym Księciem, nie jest Anią z Zielonego Wzgórza – tylko bezwzględnym i wyrachowanym człowiekiem biznesu, który to biznes ma akurat postać wzruszających akcji społecznych, bo każdy biznes odwołuje się od zawsze do racji bliskich sercom i duszom. Nikt, kto w biznesie jest poważny, nie ogłosi w przestrzeni „rynkowej” – chodźcie do mnie, pomnażajcie moje dobra i moją potęgę”.

A jeszcze niedawno wszyscy piali: "kilkaset tysięcy fanów, muzyka, przyjaźń i słońce", jest cudownie, wspaniali ludzie, ekstra atmosfera".

No, to trzeba się było przestawić, bo skoro jakaś forma kapitału wizerunkowego się zużywa – przywołuje się i przysposabia inną.

Jerzy Owsiak zatem zabiera głos w sprawach publicznych oraz celebruje. Instynkt każde mu trzymać się z daleka od jednoznaczności ideowych, choć jest on oczywistym nosicielem „wolnorynkowości” i „przedsiębiorczości”. No, więc trąca resort zdrowia, to znów Macierewicza, to temat eutanazji. Na Przystanku (trochę mniej widocznie podczas zimowej zbiórki) obecni są luminarze polityki, nauki, duchowni. "Dość tego szmaciarstwa" - mówił Jerzy Owsiak, zapewne słusznie podejrzewając szwindel, gdy IPN wydał książkę "SB a  Lech Wałęsa". No, rasowym politykiem to on raczej nie jest. Celebra: krzyże Orderu Odrodzenia Polski, doktorat honoris causa, honorowe obywatelstwo miasta, Wiktory, medal Św. Jerzego, Medal Szczytu Laureatów Pokojowej Nagrody Nobla – 2013. Jerzy Owsiak odebrał w Radomiu srebrny medal przyznawany za zasługi dla policji. Akademia Umiejętności odznacza Jerzego Owsiaka Nagrodą Jerzmanowskich za rok 2014. Jest ona przyznawana osobom, które przez „prace literackie, naukowe lub humanitarne dokonywane z pożytkiem dla ojczystego kraju, potrafią zająć wybitne stanowisko w społeczeństwie polskim”.

Brak pomysłu widać, ale widać też próbę przeniesienia swojego bi-pola ku przestrzeniom nowym jakościowo, nadania mu nowej pasjonarności. Jerzy wie, albo przynajmniej czuje, że kiedy ustanie w poszukiwaniach – jego obie wiodące inicjatywy zostaną pożarte przez inicjatywy ambitniejsze, młodsze, agresywniejsze, idące dalej. Stanie się szeregowym społecznikiem (na powrót), czerpiącym co najwyżej medialne i finansowe tantiemy z działalności minionej. Mało to takich?

Fundacja „Złoty Melon” (cóż za nazwa, ileż ona mówi!), reklama piwa i reklama telekomunikatora, a także rodzinne nominacje wewnątrz owsiakowego multi-biznesu – to widome oznaki ostatecznej przegranej Jerzego jako społecznika-filantropa. Nawet jeśli się będzie zaklinał, że to ma wzmocnić potencjał orkiestrowy i przystankowy – prawdziwość tych ewentualnych zaklęć pokazuje proces wytoczony blogerowi Matka Kurka: bloger uderzył „tuż obok” splotu słonecznego”, zatem „jest mus”, by go zdeptać sądownie, aby za chwilę ktoś nie przyłożył bardziej celnie, w sedno (nota bene, Matka Kurka chyba rzeczywiście nie pojmuje, gdzie są rzeczywiste Owsiakowe frukta, stąd się podłożył jak niemowlę).

Determinacja Owsiaka każe mu – w ostatnich godzinach – ująć się za kibicami, którzy nie mogą w mediach dopingować na wizji najważniejszej imprezy mistrzowskiej od lat. „Mam do Pana jedno ważne pytanie. Dlaczego okradł Pan nas, Polaków, z ogromnych emocji, jakie niosą ze sobą mistrzostwa świata w siatkówce? [...] Przegrany mecz ze Stanami Zjednoczonymi pokazał klasę, szczytowe sportowe emocje, fantastyczne zachowanie kibiców, którzy szczelnie zapełniają wielkie hale sportowe. A Pan sobie to odpuścił! Mało tego, ukarał Pan nas, kibiców, serwując wiadomości o Mistrzostwach Świata w Siatkówce w szczątkowej, żenującej wersji w telewizyjnych newsach sportowych” – napisał Owsiak w liście otwartym do prezesa TVP SA (cytuję za Onetem).

Historia chichocze wrednie i celnie. Kulisy „utajnienia” mistrzostw siatkarskich są takie same, jak próby zmonopolizowania filantropii „orkiestrowej” i szaleństw „przystankowych”. Solorz tym się różni od Owsiaka, że zaczął od geszeftów i wszystko co robi „fundacyjnie” oraz „pro-bono” – traktuje jako witaminizujący, uszlachetniający dodatek marketingowy. Owsiak zaś zaczął od porywów spontaniczności i szlachetnych zawołań, które przepoczwarzył w biznes lukrowany jego wizerunkiem Tytusa i A’Tomka razem wziętych. Ale zarówno logistyka, jak i „wskaźniki biznesowe” – to sprawy biznesowe.

/Henryk Jerzy Chmielewski (papcio Chmiel). Okładka "Tytusa, Romka i A'Tomka" Księgi I. 1966. Imię środkowej zmienione, wizerunek środkowej postaci – to dzieło artysty z Lęborka (nieudane podejście do zainstalowania tam Przystanku) - graficiarza Patryka Łukaszuka/

Nie mógł Owsiak zaatakować Solorza, bo strzeliłby sobie samemu w stopę. Dlatego jego list otwarty czytany „między wierszami” brzmi: Telewizja Państwowa, nie bacząc na koszty, ma obowiązek odkupić od prywatnych organizatorów prawa do każdej transmisji, która relacjonuje zdarzenia i przedsięwzięcia ważkie społecznie, skupiające uwagę społeczeństwa. Czy na pewno Owsiak ma na myśli wyłącznie mistrzostwa siatkówkowe? Czy przypadkiem nie załatwia sobie legitymizacji „uhandlowienia” praw transmisyjnych do relacji z Orkiestry?

Prawdziwi nieprzyjaciele Jerzego Owsiaka – to setki, może tysiące społeczników, autentycznych, którzy przez rozmaite „instancje” oraz przez zdezorientowanych ludzi są odsyłani do przykładu orkiestrowego: co się szarpiesz, przecież Jurek już to robi. Oto skuteczne zmonopolizowanie „rządu dusz”. To jest owsiakowy kapitał (kapitał = tytuł do dochodu). Ci nieprzyjaciele najczęściej nie wiedzą, że nimi są: dla niektórych Jerzy jest wzorcem, dla innych legendą, jeszcze inni czują się przytłamszeni jego sukcesem i gasną. Kiedy w Polsce rządziła Jedynopartia – też wszelkie inicjatywy musiały się odwoływać do jej programu (bo Partia przewidziała już wszystko i najlepiej wie jak to się robi) i najlepiej podpiąć się pod partyjne pozycje budżetowo-grafikowe. A wódz partyjny – to była postać namaszczona, pełna serdeczności dla „wiernych”, bezwzględna dla konkurentów i dysydentów.

Może ta konwencja „obywatelstwa na opak” kiedyś wreszcie ustąpi temu, co poważne i rzeczywiste…