Kandydat czy Incitatus?

2014-08-03 12:25

 

Milion lat temu wygłosiłem taki oto pogląd na ordynację wyborczą (nie chce mi się szukać w archiwach, ale Czytelnik wie, że kłamię rzadko i zawsze w słusznej sprawie).

W społecznościach lokalnych, regionalnych, w organizacjach pozarządowych, w urzędach, organach, służbach – redagowane są „non-stop” (niezależnie od kampanii wyborczych) tak zwane POSTULATY. Właściwie każdy ma prawo je zgłaszać i poddawać weryfikacji społecznej.

Jakaś Wielka i Mądra Komisja ma obowiązek publikować te POSTULATY wedle ilości „kliknięć” (czyli pozycjonowanie tych Postulatów odbywałoby się co najmniej pół-automatycznie, z zabezpieczeniem przed specjalnymi „akcjami lewarującymi”. Istniałby zatem portal, dobrze zabezpieczony przed „klapnięciem” albo „hakerstwem” czy innymi katastrofami. W każdym zakątku kraju funkcjonowaliby łatwo dostępni, zaprzysiężeni delegaci tego portalu, mający adres (biuro), telefon, inne środki łączności z Ludnością. Być może również w każdym sąsiedztwie (np. w budynku wielorodzinnym, w sklepie osiedlowym, u fryzjera) powinny istnieć specjalne „obywatelskie skrzynki postulatów”. Wszystko to służyć ma temu, by każdy – od staruszka do podlotka – , a także każda organizacja, klub, niezarejestrowane towarzystwo, urząd, organ, służba – miał nieskrępowaną możliwość zgłoszenia postulatu dla sąsiedztwa, gminy, subregionu, regionu, kraju, skierowanego do konkretnego adresata (urzędu, ministerstwa, sądu, inspekcji). Oczywiście, to nie miejsce na skargi i donosy, tylko na postulaty, ale to już kwestia techniczna.

Jakiekolwiek ugrupowanie (komitet, partia, stowarzyszenie) chciałoby wystawić swoich kandydatów w jakichkolwiek wyborach (polecam zapoznanie się z mojego autorstwa „ordynacją sołtysowską” albo z konceptem „państwa równoległego”) – musiałoby wskazać – z listy POSTULATÓW – te, które kandydat weźmie sobie na ząb (np. nie więcej niż 5). Niech w kampanii przedwyborczej opowiada, jak sprawę załatwi. Niech potem, wygrawszy, co 6 miesięcy raportuje (na tym samym portalu, w jakiejś przejrzystej technicznie formie), co w sprawie zrobił.

A samo głosowanie – to głosowanie na POSTULATY. Wyjaśniam:

  1. Pierwszy kandydat bierze sobie na ząb – z 10 postulatów – postulat 1, 3, 4, 5, 9;
  2. Drugi kandydat bierze sobie na ząb – z 10 postulatów – postulat 1, 3, 7, 8, 10;
  3. Trzeci kandydat bierze sobie na ząb – z 10 postulatów – postulat 1, 3, 4;
  4. W głosowaniu postulaty uzyskały (przykładowo):
  • 1 = 500 głosów
  • 2 = 400 głosów
  • 3 = 700 głosów
  • 4 = 100 głosów
  • 5 = 900 głosów
  • 6 = 200 głosów
  • 7 = 500 głosów
  • 8 = 700 głosów
  • 9 = 100 głosów
  • 10 = 300 głosów
  1. Zatem kandydat pierwszy reprezentuje 2300 głosów, kandydat drugi reprezentuje 2700 głosów, kandydat trzeci reprezentuje 1300 głosów;
  2. Wybory wygrał kandydat drugi;
  3. Jeśli powstanie sytuacja „remisowa” albo inna „nie-rozstrzygająca” – powinny się znaleźć jakieś procedury, ale ostatecznym decydentem jest społeczność, w której dokonywane sa wybory (bo ta społeczność jest konstytucyjnie suwerenem);
  4. Teraz przed kandydatem drugim, który zwyciężył – nie apanaże i honory, tylko obowiązek wywiązania się z umowy wyborczej;

Oczywiście, takie rozwiązanie „w pojedynkę” jest kontrowersyjne, powinno być elementem szerszego rozwiązania systemowo-ustrojowego. Jak zawsze (Polak potrafi), wokół takiego rozwiązania znajdzie się mnóstwo „sposobów” na to, by wielkie ugrupowania mimo wszystko podporządkowały wybory swoim interesom.

Ogólnie nie obnoszę się z tym konceptem, ale go zgłaszam, choć widzę jest „utopijność” (naszą, obywatelską, słabą gotowość do obalenia tego, co mamy dziś).

 

*             *             *

Koncept ten zalągł mi się, kiedy w pierwszych wyborach „wałęsowych” wystarczyło rozlepić plakaty ze swoim zdjęciem obok Lecha, by w cuglach ograć kontr-kandydatów. Od razu mi się skojarzyło z Kaligulą i jego koniem, Incitatusem, który to koń – gdyby tylko zechciał – mógł zostać senatorem (mędrcem) lub nawet konsulem (jednym z trzech najważniejszych urzędników w państwie).

Wałęsa, jeden z 12 Mędrców, człowiek swoim czynem zawsze o kilka kroków wyprzedzający pomyślunek, rozpoczął w Polsce proces „demokratyzacji a’rebours”. Dość powiedzieć, że nikt dziś nie głosuje na osoby, tylko na „zawołania drużynne”. I Konstytucja to zatwierdza, choćby w artykule 104, w którym rozwiązuje umowę kandydata z wyborcami natychmiast po wyborze, ale nie rozwiązuje umowy tegoż kandydata z liderem ugrupowania i rozmaitymi lobbystami, którzy go wspierali w kampanii wyborczej, przecież nie bezinteresownie.

Pedia powiada: O życiu Incitatusa na dworze Kaliguli pisze Swetoniusz w swoich Żywotach Cezarów. Według niego Incitatus, jako koń wyścigowy, miał prawo do spokoju i odpoczynku. Nad tym, by w noc przed wyścigami nikt mu nie przeszkadzał, czuwali pretorianie uciszając nocne hałasy. Poza tym rumak miał mieszkać w marmurowej stajni, chodzić okryty purpurą i w uprzęży ozdobionej drogimi kamieniami, jadać ze żłobu z kości słoniowej. W końcu koń dostał umeblowany dom i służbę, żeby zaproszeni w jego imieniu goście mogli wygodniej ucztować. Inny pisarz, Kasjusz Dion, dodaje, że konia karmiono "złotym jęczmieniem" (jęczmieniem wymieszanym z płatkami złota). Incitatus regularnie uczestniczył w ucztach wydawanych przez Kaligulę: przy tej okazji cesarz wznosił toasty za zdrowie rumaka.

W ogóle Kaligula zaczął nieźle: kazał umorzyć wszystkie procesy polityczne, odwołał osoby zesłane z przyczyn politycznych, rozkazał opublikować dzieła dawnych historyków opozycyjnych. Wprowadził ulgi podatkowe, ponowił publikowanie rachunków państwowych.

Potem dostał udaru. Medycznie i politycznie.

Znacznie pogorszyły się finanse państwa, ponieważ Kaligula lekkomyślnie roztrwonił pieniądze pozostawione przez gospodarnego Tyberiusza. Aby naprawić ten stan rzeczy, cesarz rozpoczął szeroko zakrojoną akcję konfiskat majątków. Dzięki fali procesów politycznych i konfiskat majątkowych władca miał środki na wszystkie swoje zachcianki i zabawy dworu.

W kontaktach rodzinno-przyjacielskich był człowiekiem niewiarygodnym i niebezpiecznym: zmuszał drużynników do samobójstw, brał z wesela cudze, nietknięte jeszcze żony, porzucał kogo chciał kiedy chciał (czytaj: rujnował losy ludzkie). W polityce też markował: wiosną 40 roku Kaligula poprowadził legiony ku północnym wybrzeżom Galii, udając, że przygotowuje wyprawę przeciwko Brytom, a ponieważ w obozie zjawił się zbiegły z wyspy książę, ową mistyfikację uznano za wielkie zwycięstwo. Zaraz potem pełen chwały Kaligula wrócił do Rzymu i odbył wjazd owacyjny. Dalsze rządy cesarza polegały na ciągłym ucztowaniu i organizacji igrzysk dla ludu.

Czytelniku, naprawdę nic Ci to wszystko nie przypomina?

A gdybyśmy tak, dla zabawy, podstawili – zamiast imienia „Kaligula” – inne dość dobrze znane w Polsce nazwiska? A gdybyśmy tak, dla zabawy, porównali do Incitatusa wszystkich, których te dość dobrze znane nazwiska wstawiają na rozmaite listy kandydatów?

Takich wyborów chcemy?