Kiedy powstaje miejsce pracy

2010-11-24 07:50

 

Ekonomiści „robinsonadą” nazywają taką sztuczkę myślową, na mocy której jakieś zjawisko gospodarcze badają z punktu widzenia pojedynczego człowieka, jakby nikogo innego na świecie nie było (np. tak się rozważa elastyczność popytowo-cenową albo preferencje wyboru towaru).

 

Proponuję podobną sztuczkę, ale zamiast pojedynczego Robinsona wyizolujmy od świata jakąś mikro-społeczność (grupę, wspólnotę, większą rodzinę).

 

Trudno sobie wyobrazić, by ktoś w takiej mikro-społeczności „nic nie robił” pożytecznego dla tzw. dobra wspólnego (nazywam to skutecznym wkładem do społecznej puli dobrobytu). Oczywiście, w zależności od wieku, umiejętności, sprawności, stanu zdrowia i innych czynników, wszystko w tle środowiskowym (inaczej wszak jest u Buszmenów, inaczej u Eskimowsów) – każdy wkłada tyle ile może i ile się od niego wymaga, przy czym raczej nie zdarza się w mikro-społeczności, by wymagano ponad możliwości, chyba że mamy do czynienia z kataklizmem, katastrofą, tragedią.

 

Generalnie jest tak, że mikro-społeczność naszą można podzielić na trzy „oddziały”: tych, którzy JESZCZE są infantylni ekonomicznie (więcej biorą niż dają: niemowlęta, małe dzieci, ranni, chorzy), tych którzy JUŻ są infantylni (starcy, inwalidzi) oraz tych, których wkład bilansuje się proporcjonalnie z czerpanymi korzyściami (MATURALNI).

 

Kiedy Natura i Los sprzyjają – mikrospołeczność dopuszcza większy udział infantylizmu w mikro-gospodarce, kiedy jednak jest ciężko – inwalidzi, starcy, nawet chorzy – są porzucani albo traktowani surowo, więcej też obciąża się dzieci. Nazywamy to nie-humanitaryzmem, barbarzyństwem.

 

Wyobraźmy sobie teraz, że z jakichś powodów jakaś jednostka-osoba nie daje wkładu do społecznej puli dobrobytu, choć może. Na przykład wielce szanowany nie-wiadomo-kto, albo gość skądsiś. Oznacza to, że mikro-społeczność „zrzuca się” na jego życie, każdy troszeczkę swojego ustępuje. Społeczność ta ma jakieś racje, które ją do tego skłaniają. Które skłaniają wspólnotę do odstąpienia od ekonomicznie racjonalnych wymagań wobec konkretnego osobnika, który mógłby robić cokolwiek, ale ma przyzwolenie na nie robienie niczego – jednakże z nienaruszonym prawem do czerpania ze społecznej puli dobrobytu.

 

 

*             *             *

Od czasu, kiedy po bezkresach naszej planety buszowały niewielkie, wyizolowane wspólnoty, minęły tysiące pracowitych lat, a Ludzkość doszła do takiego rozwiązania ekonomicznego, które albo jest barbarzyństwem, albo gospodarczym imbecylizmem. Rozwiązanie to nazywa się BEZROBOCIE.

 

Cokolwiek i jakkolwiek byśmy objaśniali – bezrobotny to jest człowiek, który nie świadczy wspólnocie swoich możliwości, choć mógłby. Oznacza to, że albo każdy z nas – pracujących – zrzuca się na bezrobotnych, oddając część swojego dochodu, albo pozostawiamy ich samym sobie, porzucamy (wykluczamy).

 

Pośród nowych 21 postulatów „mojej redakcji” (patrz: tutaj) jest postulat nr 2 ustanawiający bezwzględne prawo do zatrudnienia (patrz: tutaj). Jeśli „osiągnięcia cywilizacyjne” powodują, że nieopłacalne jest zatrudnianie sprawnych i chętnych osób, a jednocześnie mnóstwo rzeczy i spraw jest „do zrobienia” – to takie osiągnięcie nazywam „cywilizacyjnym barbarzyństwem”. Bo albo zatrudnieni są zmuszeni utrzymywać na bezdurno tych, którzy mogą sami zasłużyć na swój dochód, albo bezrobotni są zmuszani do rozpaczliwej przestępczości, szkodnictwa – ostatecznie znów ogół „zrzuca się” na pokrycie szkód powstających w ten sposób. O barbarzyńskiej degeneracji i demoralizacji, nawet zmeneleniu – nie wspominam, mamy wszak XXI wiek. A dotyczy to w Polsce około 2 mln ludzi (zostawmy statystyki, tam wiadomo najmniej).

 

Pośród „moich” 21 postulatów jest też Powszechne Minimum Budżetowe (zwane w polskiej dyspucie pod nazwą Minimalnego Dochodu Gwarantowanego – tutaj): każdy członek społeczności ma prawo żyć godnie (co nie oznacza zamożnie i bogato). Dając każdemu będącemu poza „normalnym” procesem zatrudnienia możliwość zakupienia posiłku, gazety, biletu, odziania się i przenocowania – czynimy go człowiekiem zdolnym do poszukiwania swojego miejsca w społecznym podziale pracy (mam nadzieję, że nie tylko marksizm w tym postulacie dostrzegamy, a jeśli, to ten z Das Kapital arcybiskupa Reinharda Marx-a).

 

Pluskając się w osiągnięciach cywilizacyjnych (bez przesady, większość z nas ledwo trzyma się współczesnej cywilizacyjnej „normy” – przetrzyjmy czasem cywilizacyjną szybę i spójrzmy na to wszystko, na sprawę bezrobocia i miejsc pracy, z punktu widzenia „robinsonującej” mikro-społeczności: ekonomicznie bez sensu i zbyt po barbarzyńsku jest trzymać zdrowych, sprawnych osobników MATURALNYCH poza możliwością dokładania do społecznej puli dobrobytu, niech robią cokolwiek pożytecznego. A jeszcze bardziej po barbarzyńsku jest pławienie się w cywilizacji z zamkniętymi oczami, byle nie widzieć opisanego tu problemu.

 

A najbardziej po barbarzyńsku jest rządzić 40-milionowym krajem w taki sposób, że połowa ludności obcuje cieleśnie z Nędzą – i tłumaczenie wszystkim, że taka jest Racja Gospodarcza naszego społeczeństwa i kraju.

 

Powiedzcie mi: skąd mam przekonanie, że warto tę sprawę zostawić w pełni samorządom, począwszy od sołectw, skończywszy na powiatach?

 

 

Kontakty

Publications

miejsce pracy

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz