Kiedy przyjdą po Trynkiewicza...

2014-02-11 08:58

/notka nadzwyczajnie długa, ale potrzebna, fragment dłuuuuugiego eseju/

 

 

WYKLUCZENIE, ORPHANIZACJA

Nawet moim – znacznie bystrzejszym – przyjaciołom filozofującym o rozmaitych naukach społecznych zdarza się zgubić różnicę między dwoma agambenowskimi pojęciami: „homo sacer” oraz „l’uomo senza contenuto”.

Giorgio Agamben jest filozofem, który najprawdopodobniej napisze jeszcze swoje koronne dzieło. Wnioskuje o tym stąd, że jego prace nie otrzymały jeszcze odeń wspólnego klucza, takiego „matematycznego” mianownika.

Jedną z najważniejszych jego inspiracji na początku drogi intelektualnej był Heidegger[1]. Potem obcował z intelektualną twórczością Guy Deborda[2], Michela Foucaulta[3], Hanny Arendt[4]. Czyta też Carla Schmitta[5].

W roku 1970, w wieku 28 lat, Agamben wydaje w Mediolanie niezbyt obszerne dzieło „L'uomo senza contenuto”, (zawartość: «La cosa più inquietante», «Frenhofer e il suo doppio», «L'uomo di gusto e la dialettica della lacerazione», «La camera delle meraviglie», «Les jugements sur la poésie ont plus de valeur que la poésie», «Un nulla che annienta se stesso», «La privazione è come un volto», «Poiesis e praxis», «La struttura originale dell'opera d'arte», «L'angelo malinconico»). Zaś w roku 1995, 25 lat później, mając już pozycję w środowisku i 53 lata, wydaje w Turynie „Homo sacer. Il potere sovrano e la nuda vita”, (zawartość: «Introduzione», «Logica della sovranità», «Homo sacer», «Il campo come paradigma biopolitico del moderno», «Bibliografia»).

Tłumacząc na język polski mamy zatem dwa pojęcia: „człowiek zniewolony” oraz „człowiek bez zawartości”. To są różne pojęcia. Młody Agamben opisuje człowieka, który jest tak wyzuty z treści, że nie ma do powiedzenia nic ani otoczeniu, ani sobie samemu. Pustak. Oferma do kwadratu. Wimp. Natomiast dojrzały Agamben opisuje człowieka zniewolonego, czyli zakutego w jarzmo, pozbawianego podmiotowości. To jest człowiek dużo bogatszy niż ten wyzuty z wszelkiej zawartości. Ale, skoro jest wyzuty z podmiotowości, nie da się go „zamordować” albo „poświęcić”, można go po prostu „zabić” (C. Schmitt).

Przypadki

Pokażmy kilka przypadków wykluczenia, znanych każdemu z autopsji, ale wcale nie postrzeganych jako wykluczenie.

Przypadek pierwszy: skradziona uwaga

Współczujemy, ale też szanujemy przypadek ludzi, którzy zjeżdżają się z całego Mazowsza, a nawet dale, aby w Warszawie pracować na budowach. Niektórzy co dzień dojeżdżają (co oznacza, że wstają 0 3-4 rano, zasypiają po 22-giej), inni dają się zakwaterować w powszechnie znanych, wieloosobowych  barakach robotniczych (najczęściej kontenerach), ulokowanych na placu budowy, albo w specjalnie wynajmowanych „pokojach pracowniczych”, jakich mnóstwo oferują właściciele nieremontowanych, „pod-standardowych” kwater.

Mniej współczujemy pracownikom wziętych korporacji, nierzadko wykształconym, utalentowanym i sprawnym w najnowocześniejszych technikach komputerowych, którzy spędzają w pracy po kilkanaście godzin (bo roboty jest wciąż więcej niż czasu), zarabiają niechude pieniądze, być może spędzają na Bali wczasy finansowane przez pracodawcę.

W obu przypadkach mamy do czynienia z brakiem możliwości samorozwoju: czas i uwaga poświęcona zadaniom-obowiązkom narzuconym przez pracodawcę oraz inne konieczności powodują, że zarówno robotnik budowlany, jak też specjalista korporacyjny żyją wyłącznie sprawami firmy. Jeśli jutro stracą pracę – wylądują w świecie sobie obcym, przez jakiś czas lub na zawsze będą bezradni.

Przypadek drugi, sobiepańska poczta

Niezależnie od tego, że w ostatnim czasie tańsza oferta konkurencji odebrała Poczcie Polskiej duży kontrakt – obie firmy działają podobnie wobec obywateli. Przypomnijmy, że w powszechnym odczuciu i oczekiwaniu poczta zajmuje się dostarczaniem przesyłek.

Nadawca (obywatel, firma), aby wysłać coś od siebie, musi dotrzeć do punktu pocztowego, tam odczekać w kolejkach, które stoją tam o każdej porze dnia, dokonać wyboru rodzaju usługi, wypełnić druki, opłacić przesyłkę.

Odbiorca teoretycznie może odebrać przesyłkę od listonosza. Ale najczęściej listonosz ogranicza się do pozostawienia tzw. awizo. Powodów tej „niedoróbki”  jest mnóstwo, niemal wszystkie wrosły w pocztę jako obyczaj nie do wzruszenia. To oznacza, że odbiorca musi znaleźć czas, by pofatygować się do punktu pocztowego, odczekać swoje w kolejce i odebrać przesyłkę, jeśli ona jest na miejscu. Jeśli dostaje tego samego dnia awizo z dwóch poczt – poświęca na to kilka godzin.

Przypadek trzeci, totalny wymiar sprawiedliwości

Do „wymiaru” zaliczmy straże, inspekcje, policję (podmioty mające prawo wnosić o ukaranie obywatela i/lub wystawiać mandaty), prokuraturę, sąd.

Obywatelowi często się zdarza, że narusza jakiś przepis: przepisów jest bowiem wystarczająco dużo, aby obywatel nie orientował się w nich (nawet prawnicy nie orientują się zbytnio w prawie „swojej” specjalizacji). Oddajmy sprawiedliwość: obywatele nie zawsze szanują prawo. Naruszenie przepisu – bezwiedne lub świadome – dość często (na pewno nie zawsze) owocuje przyłapaniem, w konsekwencji mandatem, zatrzymaniem, procedurami dochodzeniowymi. Tu objawia się „oczywiste” uprawnienie Państwa do stosowania przymusu, przemocy, karania.

Procedury są tak ustawione, że obywatel MUSI, i to zawsze precyzyjnie, krótkoterminowo, jakby znał prawo „na odwyrtkę”, a wymiar sprawiedliwości MOŻE. Kiedy obywatel się pomyli – ponosi nieuchronne konsekwencje (każde pismo kończy się ostrzeżeniem, że coś „trzeba pod rygorem”). Ze strony wymiaru sprawiedliwości zaś jakże często spotykamy sformułowania: „oczywista pomyłka”, „opóźnienie nieistotne”, „sąd miał prawo”, „obywatel nie przyjmuje do wiadomości tego co oczywiste” (naliczyłem takich sztuczek kilkadziesiąt). Jednym słowem, powszechnieje ludzkie doświadczenie, że „głową muru nie przebijesz”, „z mafią nie wygrasz”. A to wpływa na zachowanie codzienne.

Przypadek czwarty, zniewalający przetarg

Współczesny świat pełen jest przetargów, konkursów, zamówień publicznych. O zlecenie robót, o przyjęcie do pracy, o kontrakt menedżerski, o zaopatrzenie, o dotacje, o zasiłek, o przyjęcie do przedszkola, o zadania w ramach tzw. outsourcingu.

Takimi konkursami rządzą nie tylko ustawy, ale też liczne przepisy prawa niższego rzędu oraz – co tu kryć – miejscowe obyczaje. Zakładając, że konkursy te przebiegają uczciwie (a jest to założenie bardzo ryzykowne w Polsce, targanej tysiącami afer, aferek i aferzątek) – obywatel czy przedsiębiorca musi wstępnie ponieść nakłady wprost (np. wadium, opłata egzaminacyjna, opłata manipulacyjna) oraz pośrednie (przygotowanie dokumentacji, zadbanie o wizerunek). Po czym staje w szranki, niekiedy znając i obserwując konkurencję, ale najczęściej w formule „dylemat więźnia”[6]. Ostatecznie, wedle kryteriów pozwalających na wiele manipulacji[7], ktoś „wygrywa”. Pozostali odchodzą z kwitkiem.

Niejednokrotnie okazuje się też, że konkursy są jedynie przykrywką do wyzysku: kandydatów prosi się o pomysły, elementy analiz, przykładowe prace, bezpłatny lub pół-płatny staż – z góry wiedząc, że się tę kandydaturę odrzuci.

Ten kto wygrał – niekiedy żałuje (chyba że „był wygrany” zanim konkurs się zaczął, co nie jest w Polsce rzadkością). Realizacja zadania, o które się ubiegał, podlega ściśle normom, standardom, ocenom, procedurom, algorytmom – a ich naruszenie kończy się najczęściej odebraniem „tego co się wygrało” i koniecznością „zwrotu nakładów”, „naprawienia szkód”, wykonania poprawek”.

Przypadek piąty, totalitarna bankowość

Nie sposób sobie dziś wyobrazić nawet najmniejszego przedsiębiorcę, a w niektórych okolicznościach szarego obywatela, który swoich finansowo-ubezpieczeniowych spraw nie załatwia z pomocą „usług” bankowych. Prawo stanowi ściśle, że niemal zawsze trzeba dokonywać operacji poprzez banki.

Te zaś traktują wniesione pieniądze jak swoje, czego doświadcza każdy, kto próbował operacji bankowych w formule „emergency”. Bank (ubezpieczalnia zresztą też) ma swoje standardy i procedury. Nie potrzeba posiadacza konta, tylko interes i biurokratyczna ociężałość (mitręga) banku decyduje o tym, jak obywatel-przedsiębiorca będzie zarządzał swoimi własnymi pieniędzmi.

Do tego bank ma obowiązek donosić Państwu na każdego klienta, który obraca dużą gotówką (i legitymować go), a także reagować zgodnie z życzeniem windykatorów.

Mam osobiste doświadczenie: wygrawszy z nieuczciwym kontrahentem przyniosłem do banku wyrok sądowy unieważniający windykację, z oryginalną pieczęcią sądu o uprawomocnieniu się wyroku. Zażądałem od banku odblokowania konta z MOIMI pieniędzmi, do których prawo miałem tylko ja. Bank odmówił, uzależniając odblokowanie konta od decyzji komornika. Ten zaś – pech – decyzji takiej nie podjął nigdy! Bezkarnie, mimo moich interwencji. Zażądałem zatem likwidacji konta. Bank odmówił z uzasadnieniem, że konto jest zablokowane!!! Jeszcze kilkanaście miesięcy trwało przekonywanie banku, że to ja jestem „w prawie”.

 

*             *             *

Tych pięć powyższych przykładów niech uświadomi Czytelnikowi, że nie trzeba być „insiderem” monopolu, by doświadczać na sobie praktyk monopolistycznych. Praktyk tych doświadczają pracownicy monopolistycznych korporacji i pracownicy „rynkowych” podmiotów zabiegających o łaskę korporacji. Doświadczają spółdzielcy mieszkaniowych molochów. Doświadczają obywatele chodzący „swobodnie” po ulicach (płacąc mandat za przejście o 2 w nocy na czerwonym świetle w powiatowym, prowincjonalnym miasteczku), doświadczają „operatorzy pilota telewizyjnego”, którzy zewsząd dostają ten sam przekaz, choć oferta nadawców jest „przebogata”. Doświadczają pasażerowie publicznych środków transportu, z którymi „operator” robi bezkarnie co chce i za ile chce. Doświadczają abonenci licznych sieci, którzy – podpisawszy zobowiązanie do „uiszczania” – wpadli w kołowrót. Doświadczają ci, którzy połakomili się na „atrakcyjne formy oszczędzania”, które są w 99% pułapka przewłaszczenia obywatelskich środków. Można tego uniknąć wyłącznie samo-ograniczając się. Biorąc na siebie wykluczenie polegające na tym że „mnie tu nie ma”, czyli odmawiając sobie zdobyczy cywilizacyjnych.

Oczywiście, można wywołać dyskusję o tym, czy przypadkiem niektóre z tych monopoli nie są oczywiste, niezbędne (np. monopol wodociągu, elektryczności). Wtedy jednak – boję się – zaczniemy usprawiedliwiać monopolistyczne praktyki, na mocy tego samego wyobrażenia, jak Schmitt czy Heidegger dawali twarze nazizmowi.

Łatwo zresztą – odnoszę się do wymienianych wyżej autorów inspirujących Agambena – pisać o sytuacji „obozu koncentracyjnego” – niż zauważyć swoisty „ryt”[8] powodujący, że garstka ludzi stanowczych albo „wpasowanych w konwencję”[9] jest w stanie zdominować w patologicznych formułach całe społeczeństwo, złożone z obywateli, ludzi światłych, artystów, przedsiębiorców. Opisuję to poniżej (trash-society). Faszyzm w wydaniu awanturniczym (włoski, niemiecki) byłby przecież niemożliwy bez (milczącego?) przyzwolenia społecznego, bez odrzucenia mądrości zawartej w dramatycznej, a jednocześnie „rabinicznej” w stylu „przypowiastce” Martina Niemöllera: "...Als die Nazis die Kommunisten holten, habe ich geschwiegen: ich war ja kein Kommunist.  Als sie die Sozialdemokraten einsperrten, habe ich geschwiegen: ich war ja kein Sozialdemokrat.  Als sie die Gewerkschafter holten, habe ich nicht protestiert: ich war ja kein Gewerkschafter.  Als sie mich holten, gab es keinen mehr, der protestieren konnte"[10].

Kratownica, rubrykowanie

Istotą każdego ustroju-systemu jest dążenie do jego samo-uporządkowania, które sprowadza się do „ukoszarowienia”. Bo elementy mnożnikowania[11] czy trój-kanonu logistycznego[12] (czyli systemowo-ustrojowej służebności) łatwo jest przy takich porządkach zagubić, natomiast trudno jest wyzbyć się „niezbędnych” ograniczeń dla obywateli, ich „przypisania” oraz – paradoksalnie legitymowanych służebnością, mnożnikowaniem i logistyką – systemowo-ustrojowych uprawnień do stosowania przymusu i przemocy.

Każdy monopol, jaki możemy sobie wyobrazić (pięć przykładów podałem powyżej), kreuje własną, specyficzną „kratownicę”. Składają się na nią rozmaite regulacje, ustawiające każdego „insidera” i „gościa” w konkretnym położeniu, zależnie od „procedury”, do której „się”[13] go zakwalifikuje. Ktokolwiek odmawia „wpasowania” się w takie rubrykowanie – nie jest w stanie zafunkcjonować w monopolu. Nie istnieje dla systemu. System dąży do maksymalnego ograniczenia „przypadków nieprzewidzianych”, bo one rozpraszają uwagę, są „kosztowne”, zakłócają płynność systemu i niekiedy jego równowagę.

Zatem każdy, kto chce zaistnieć w systemie (a rzeczywistość jest systemami tak gęsto „zaludniona”, że nie można zaistnieć ignorując monopole) – musi się poddać temu zglajchszaltowaniu[14]. Mimo to zdarzają się jednostki buntownicze lub „nieprzystosowane” (nie sposób oprzeć się określeniu „nienormalne”), które wielkim kosztem samowykluczenia odmawiają uczestnictwa w tym zniewoleniu. I tu niespodzianka: są systemy, które siłą implementują obywatela (podmiot gospodarujący) do jakiegoś systemu (monopolu), a jeśli to nie zadziała – Państwo bierze na siebie rolę żandarma pacyfikującego taką nieprawomyślność.

I ty możesz zostać frustratem

Frustrację definiuje się jako zespół przykrych emocji związanych z niemożnością realizacji potrzeby lub osiągnięcia określonego celu, który jest osiągalny, ale na jego drodze jest poważna przeszkoda.

Deprywacja potrzeby jest natomiast definiowana jako trwający przez jakiś czas brak ważnych dla człowieka czynników: biologicznych, psychologicznych bądź społecznych, przy czym nie widać nadziei na wypełnienie tej luki w wyobrażalnym terminie.

Różnica między frustracją a deprywacją jest zatem taka: jeśli zaspokojenie potrzeby jest aktualnie niemożliwe – mamy poczucie deprywacji, jeśli jednak jest możliwe, ale „blokowane” – frustrujemy się.

W powyższym kontekście najważniejszym celem dysponenta systemu (decydenta monopolu) jest wywołanie wrażenia, że to, czego oczekuje obywatel, przedsiębiorca (elektorat, publiczność, masy), ale nie otrzyma i nie osiągnie – to nie jest skutek działań dysponenta-decydenta, tylko obiektywność, niezależna od nikogo. Decydent zapobiega frustracji przenosząc ją do świata deprywacji.

W dobie „globalnej wioski”, kiedy wszyscy wiedzą wszystko z internetu, wmawianie ludności takiego stanu rzeczy jest trudne: dlaczego u nas coś jest niemożliwe, a „gdzieś tam” jest dostępne w sposób oczywisty? Stąd rodzą się – w zależności od okoliczności - agresja, regresja, apatia.

Pojawia się nieuchronnie sprzeczność pomiędzy SYSTEMEM a OBYWATELSTWEM.

Z wielu definicji Systemu stawiam na taką, która mówi o zespolonym, wewnętrznie domkniętym wielo-oddziaływaniu elementów skupionych w Sieć i poprzez przypisane relacje wzajemne uporządkowanych w Strukturę. Jaśniej: konkretny zbiór elementów (np. dróg miasta) stanowi sieć, poustawiane znaki podporządkowania i pierwszeństwa czynią z sieci Strukturę, zaś realny ruch samochodów i pieszych rozlewający się po strukturze stanowi System.

Z wielu definicji Obywatelstwa stawiam na tę, która mówi o wystarczającym rozeznaniu w sprawach publicznych i bezwarunkowej gotowości do czynienia ich lepszymi. Jaśniej: obywatel to ktoś taki, kto orientuje się w sprawach administracyjnych, prawnych, społecznych, gospodarczych w stopniu dającym „prawo głosu”, a jednocześnie zabiera ten głos zawsze, kiedy widzi możliwość usprawnienia, ulepszenia, zapobieżenia stratom – kierowany dobrem publicznym.

System-monopol ma „obiektywną skłonność” do deprywowania, rugowania ludzkich potrzeb poza „sprawy do załatwienia”, ustawiając (narzucając) w hierarchiach wartości najpierw potrzeby systemowe (których w ogóle bez systemu nie byłoby), a potem dopiero potrzeby pierwotne (dla których system powstał). Np. Kisiel miał zwyczaj kpić, że socjalizm dzielnie zmaga się z problemami, które sam sobie stwarza.

Obywatelstwo zaś jest podstawowym pierwiastkiem samorządności. Gdyby świat był zaludniony wyłącznie przez obywateli, żadne Państwo (aparat, system) nie miałoby racji bytu, bo wielopiętrowy i wielowątkowy samorząd wypierałby rozwiązania państwowe (usztywniające, alienujące), a nawet nie dopuszczałby do ich wykluwania się. Np. Marks ukuł pojęcie „zrzeszenie zrzeszeń wolnych wytwórców”.

Mamy – w znakomitej większości – fatalną właściwość psycho-mentalną. Otóż – myśląc „system” – myślimy odruchowo „operator” albo „suweren”. Personifikujemy monopol. Właśnie takie myślenie rodzi antagonizm między systemem a obywatelstwem.  Bo prędzej czy później wyłonimy „operatora” i „reprezentanta” (nowego, lepszego, wybawcę), który w naszym imieniu będzie „doskonalił” System. I w procesie wyłaniania okaże się, że to nie operatora i reprezentanta wyłoniliśmy, tylko władcę, który system nieuchronnie obróci przeciw nam.

Kiedy System i jego operatorzy mają się najlepiej? Kiedy nie przeszkadza im Obywatel! W obiektywnym interesie dowolnego systemu jest sprowadzenie człowieka do roli trybu, i to pożytecznego, przydatnego trybu. Zabijanie różnorodności, zabijanie „ryzyka” zdefiniowania nowego celu (paradygmatu) i nowych procedur, algorytmów, reguł w społecznej, niekontrolowanej debacie.

Dotyczy to każdego systemu: technicznego, społecznego, politycznego, gospodarczego.

Dlatego każdy system, w rękach swoich operatorów, „zrobi wszystko”, by sprowadzić nas na poziom wtórnego analfabetyzmu obywatelskiego (B. Smoleń: kiedy śledź wpadnie w sieć…, a gdy tchu już śledziowi brakuje, życie w sieci się normalizuje!)

Trash society[15]

Ponarzekawszy wielokrotnie w rozmaity sposób na unoszące się szarą mgłą po Polsce zło – zwracam teraz baczniejszą uwagę na to, „jak to się robi”, czyli na mechanizmy i interesy wagi cięższej, które zawiadują naszą rzeczywistością.

Znalazłoby się tych mechanizmów i interesów niemało. Mnie interesują te, które budują nową jakość społeczną, w postaci trash-society. Te mechanizmy to (1) lemingizacja postaw, (2) areburyzacja obywatelstwa, (3) autystyzacja zachowań.

LEMINGIZACJA POSTAW

Słowo „leming” zrobiło w Polsce ostatnio karierę jako symbol „bezwolnego entuzjazmu” dla poczynań Władzy, która traktuje lud jak „karmę” w taniej jadłodajni i zarazem jak kocie łby nadające się do brukowania drogi karier. Przywołując mit o suicydalnych postawach lemingów trafiamy w sedno: lemingi zastępują, niczym proteza, klasę średnią, czyli przedsiębiorczość biznesową, społecznikowską, artystyczną. Stanowią masę janczarów i hunwejbinów, którzy są wysyłani na pierwszy front walki z „dysydentami” i „nieprzystosowanymi”, nieświadomi, że są zaledwie mięsem armatnim, którym wysługują się „operatorzy systemu”, kierujący cały ustrój ku przepaści.

AREBURYZACJA OBYWATELSTWA

Obywatelstwo – to w powszechnym odczuciu zdolność do podmiotowego pełnienia roli suwerena politycznego poprzez mechanizmy samorządnościowe. W moim przekonaniu warunkiem takiego obywatelstwa jest rozeznanie (wystarczające) w sprawach publicznych i gotowość (bezwarunkowa) do czynienia ich lepszymi. Obywatel a’rebours – to obywatel rejestrowy, który zamienił powyższe na prostą, ale obezwładniającą formułę „informuj, płać, głosuj, pokornie słuchaj”. Otóż „lemingi” to co najwyżej obywatele a’rebours, egzaltujące się swoimi rejestrowymi wyznacznikami obywatelstwa, niezdolne zauważyć, że skaczą w przepaść, wcześniej wypchnąwszy w nią świadomych rzeczy „dysydentów”.

AUTYSTYZACJA ZACHOWAŃ

Autyzm to taka choroba, która jest bliska pojęciu „emigracji wewnętrznej”: osobnik nią dotknięty krańcowo ogranicza swoje kontakty z otoczeniem, zamyka się w czymś, co być może jest jego własnym światem, a być może pustką rozpaczliwą. Przez to wyhamowuje swój rozwój intelektualny i duchowy. Jego biologiczność nie przekłada się na jego role społeczne, których właściwie nie pełni. Autystyk społeczny zdolny jest jedynie do spazmów i wybuchów, a nie do racjonalnych zachowań. Patrzy na jedno, widzi drugie, komunikuje się wtedy kiedy „sam na to wpadnie” i niekoniecznie z tymi, z którymi tu-teraz trzeba.

Oczywistym skutkiem tych trzech procesów jest wtórny analfabetyzm obywatelski: postępujący brak aktywnego zainteresowania sprawami publicznymi (odnajdywanie ich wyłącznie w formule widowiska medialnego), niezdolność do podjęcia trudu „przebicia się” z własnymi pomysłami, ideami, inicjatywami, przedsięwzięciami, abdykacja z jakichkolwiek elementów społecznej kontroli poczynań „władzy”, postępująca niezdolność do ujmowania się za prawami swoimi i cudzymi, nawet jeśli te prawa są zapisane w Konstytucji i w ustawach, psycho-mentalna niezdolność do reagowania na pogarszanie się prawa (i praktyk) na tym polu.

Człowiek i mikro-wspólnota, naznaczona lemingizacją, areburyzacją i autyzmem społecznym – to nic innego, jak społecznie agonalny żywioł totalnie wykluczony, zamieniony w masę nierozpoznawalnych, anonimowych „bylektosiów”, mogących funkcjonować wyłącznie jako „ławica” reagująca odruchowo na bodźce zewnętrzne, których nie pojmuje, obawia się, nie potrafi przewidzieć, nie kontroluje w żaden sposób. W takiej „ławicy” funkcjonuje jeszcze Naturalna Żywotność Ekonomiczna (Natural Economic Vitality – NEV), ale już Przedsiębiorczość (ukorzeniona w środowisku i wynikająca z jego potrzeb) jest rugowana przez pozaśrodowiskowe, obce Rwactwo Dojutrkowe (działające w formule „skubnij i zmykaj”).

Apologeci łaskawie nam panującego systemu-ustroju nie dość, że nie widzą rosnącej masowości tej patologii, to jeszcze szydzą, wykpiwają, obsobaczają każdego, kto podnosi ten temat. Literalnie każdego. Wykreował się specjalny typ „dysydenta”, który traktowany jest albo jako „podskakiewicz”, albo jako „pan nie rozumie”, albo jak groźny wróg ustroju. Ale taki dysydent nie jest przywódcą „ławicy”, bo dla przywództwa trzeba legitymizacji, „ławica” zaś nie jest już zdolna do udzielenia komukolwiek mandatu.

Trash-society jest, uzyskiwanym celowo i świadomie, produktem przemian zwanych „demokratycznymi”. Tak zwani decydenci „wycenili”, że łatwiej i taniej jest zdołować tych, którzy z trudnością sobie radzą oraz malkontentów – niż zawracać sobie głowę różnorodnościami, pluralizmami, wiecznie brykającymi i wiecznie marudzącymi egzemplarzami nie dającymi się „przystosować”. Niedawno zamieściłem notkę opisującą, jak to ukarano grzywną człowieka, któremu na zebraniu wspólnoty wrzucono do czapki drobniaki, aby poszedł do sklepu i kupił jakieś drobiazgi. Chcieli sporządzić banner, transparent czy coś podobnego, w proteście przeciw urzędnikom. Jakiś pod-urzędnik, skrycie tam będący, doniósł o „nielegalnej zbiórce publicznej”, co skończyło się wyrokiem na „czapnika”. Kara była większa, niż suma zebranych drobniaków. Tak właśnie produkuje się trash-society, penalizując jakikolwiek odruch obywatelski.

Trash-society nie korzysta z dobrodziejstw cywilizacji, a jeśli już – to w sposób opaczny, niepożądany, często przykry dla otoczenia. Nie szuka dla siebie asocjacji lewicowych, prawicowych, konserwatywnych, żadnych innych. Nie szuka swojszczyzny jako punktu zaczepienia socjalnego. Najwyżej sobie pojazgocze w tramwaju, w przejściu, w parku. Budzi wtedy niechętne politowanie ze strachem pomieszane. Nie cieszy się życiem, a nawet nie cieszy się tym, że w ogóle żyje. Nie masz tu ani samorządności, ani Rzeczpospolitej.

Jeśli nie jesteśmy na ścieżce szybkiej kariery majątkowej, kulturowej, cywilizacyjnej, towarzyskiej – to nawet nie wiedząc o tym jesteśmy powolutku wciągani w obszar „przygraniczny” trash-society. A jeśli na tej ścieżce jesteśmy – to bliscy jesteśmy pierwszego stopnia wykluczenia: kariera  z konieczności tak nas absorbuje (mocodawcy), że właściwie tylko problemy mocodawców „przeżywamy”, na własne sprawy nie mając już miejsca w sercach, umysłach, duszach, sumieniach. Zamieniamy się w bezkrytyczne, nieczułe „roboty asertywne”. W kolejce czekają kolejne stopnie wykluczenia: brak stałego źródła dochodu, brak domowego gniazda oraz ostatecznie zanik więzi socjalnych. Oto „cykl produkcyjny” Homo Sacer. Patrząc zatem w górę ku celom świetlistym – od czasu do czasu zerknijmy w dół, oceńmy twardość gruntu pod nogami[16].

Orphania

Orphania – to „przemysł rządomyślności”[17] (gouvernmentalité[18]). Receptura jest następująca: bierzesz obywatela – może być niedojrzały – i oczyszczasz go ze wszystkiego, co go konstytuuje i stanowi, używając do tego rozmaitych detergentów, wrzątków, zmielarek, odczynników. Raz na jakiś czas pozwalasz, by się „odstał” po tych zabiegach. Następnie zanurzasz go w wywarze z praw, regulaminów, przekazów medialnych, rejestrów, procedur, algorytmów, certyfikatów, wtajemniczeń, norm, standardów. Jeśli wierzga – użyj przemocy. Grilluj. Pichcić do skutku.

W wyniku zastosowania tej receptury powstaje „produkt” nacechowany „responsibilisation”. Zgodnie z deklarowanym pragnieniem redukcji zasięgu rządzenia[19] (np. opieki społecznej), „ruler” powołujący się na neoliberalizm rozwija pośrednie techniki przewodzenia i kontrolowania jednostek bez brania za nie odpowiedzialności. Głównym mechanizmem jest technologia uodpowiedzialniania. Podmioty są obarczane odpowiedzialnością przez wmówienie im, że społeczne zagrożenia takie jak choroba, bezrobocie, ubóstwo itd. nie są częścią odpowiedzialności państwa, ale faktycznie leżą w sferze za którą odpowiedzialna jest jednostka i zostają przekształcone w problemy „samoopieki”[20]. Praktyka chodzenia na siłownię może być postrzegana jako rezultat uodpowiedzialniania, naszej odpowiedzialności do pozostania wolnymi od chorób, zdolnymi do pracy i opieki nad osobami będącymi na naszym utrzymaniu (dzieci, starszych rodziców).

 

*             *             *

Powyższe traktuję jako wstęp to rozważań o wykluczeniu.

 

 



[1] Martin Heidegger, filozof niemiecki. Za najważniejsze dzieło Heideggera uznaje się Bycie i czas (niem. Sein und Zeit, 1927). Heidegger zajmuje się w nim, określanym przez siebie jako fundamentalne, pytaniem o sens bycia i analizą ontologiczną ludzkiego bycia (jestestwa, Dasein).  Myśl Heideggera nieustannie ewoluowała motywowana pragnieniem jak najlepszego naświetlenia problemu Bycia. Rozwój ten konfrontując stanowisko Heideggera z tradycją filozofii europejskiej, doprowadził go do przekonania, iż techniczny język filozofii nie jest w stanie zdać w istocie sprawy z tego co od początku chciał wyrazić. Potrzeba kreacji własnego języka zaowocowała całą gamą nowych metaforycznych terminów, o rozmyślnie poetyckiej wręcz sile wyrazu (por.: Pedia);

[2] Guy Ernest Debord, francuski pisarz, filozof, myśliciel polityczny, filmowiec. Guy Debord jest najlepiej znany ze swych teoretycznych prac: Społeczeństwo Spektaklu (La société du spectacle, 1967) i Rozważania o społeczeństwie spektaklu (Commentaires sur la société du spectacle 1988). W szerszym ujęciu teorie Deborda próbowały zdać relację z duchowego ogłupienia jakie przyniósł ze sobą, zarówno w prywatnej jak i publicznej sferze życia codziennego, modernizm skutkiem działania ekonomicznych sił w Europie po drugiej wojnie światowej. Debord odrzucał, jako bliźniacze twarze tego samego problemu zarówno zachodni kapitalizm jak i scentralizowaną gospodarkę państwową krajów Bloku Wschodniego. Jak postulował Debord alienacja może być zasadniczą przyczyną zaborczych sił 'spektaklu' – społecznej relacji pomiędzy ludźmi, której pośredniczą obrazy. Zasadniczą myślą Deborda było twierdzenie, że alienacja jest więcej niż tylko odnoszącym się do emocji opisem czy aspektem indywidualnej psychologii – raczej jest konsekwencją komercyjnej formy organizacji społeczeństwa, która w kapitalizmie osiągnęła swój szczyt (por.: Pedia);

[3][3] Paul Michel Foucault, francuski filozof, historyk i socjolog, podkreślał intelektualne inspiracje F. Nietsche’go na swoją twórczość. Foucault jest znany przede wszystkim jako autor krytycznych studiów nad instytucjami społecznymi takimi jak psychiatria, medycyna, nauki humanistyczne, system więziennictwa a także ze swojej pracy na temat historii seksualności. Szeroko dyskutowana była praca Foucaulta na temat władzy i związku między władzą, wiedzą i dyskursem. Posługiwał się metodą analizy warunków historycznych, w jakich rozwijają się: wiedza, sposoby sprawowania władzy i egzekwowania przymusu. Rozpatrywał sposoby wykluczania i represjonowania pewnych grup, takich jak przestępcy, chorzy umysłowo, trędowaci, zadżumieni, żołnierze, dzieci. Jest autorem neologizmu biopolityka (1971) odnoszącego się do formy sprawowania władzy nad grupami społecznymi i sposobem życia jednostek za pomocą biowładzy. Foucault porównuje współczesne społeczeństwo do projektu więzienia w układzie Panoptikonu autorstwa Jeremiego Benthama (projekt ten nigdy nie został zrealizowany w swej oryginalnej postaci, ale mimo to stał się bardzo wpływowy): w Panoptikonie, pojedynczy dozorca może pilnować wielu więźniów, podczas gdy sam pozostaje niewidoczny. Ciemny loch z czasów przed-współczesnych zastąpiono jasnym nowoczesnym więzieniem, ale Foucault przestrzega, że widoczność stanowi zasadzkę. To właśnie poprzez taką widoczność, jak pisze Foucault, współczesne społeczeństwo egzekwuje władzę i wiedzę swoich systemów kontroli. Patrz: Histoire de la folie à l'âge classique. Folie et déraison (1961), Surveiller et punir. Naissance de la prison (1975). Por.: Sebastien Malette: [www.theses.ulaval.ca/2006/23836/23836.pdf La "gouvernementalité" chez Michel Foucault]. s. 115;

[4] Hannah Arendt, niemiecka teoretyk polityki, filozof i publicystka, długoletnia przyjaciółka i uczennica Heideggera, uczennica Husserla i Jaspersa. Jej prace rozważają nature włądzy, podmiotowości w polityce, demokracji bezpośredniej, upoważnienia-reprezentacji politycznej, totalitaryzmu. Autorka książki „Korzenie totalitaryzmu” (The Origins of Totalitarianism, 1951). Książka ukazuje przyczyny ideowe oraz warunki polityczne i ekonomiczne, które spowodowały pojawienie się antysemityzmu, faszyzmu oraz komunizmu. Również autorka The Human Condition (1958);

[5] Carl Schmitt, niemiecki politolog, specjalista w zakresie nauk o państwie i prawa międzynarodowego, filozof społeczny i teoretyk prawa, teoretyk państwa autorytarnego, zwolennik decyzjonizmu, współtwórca tzw. teologii politycznej. Postawa polityczna: nazista-hitlerysta. Autor m.in.: Die Diktatur. Von den Anfängen des modernen Souveränitätsgedankens bis zum proletarischen Klassenkampf (1921), Politische Theologie. Vier Kapitel zur Lehre von der Souveränität (1922). Pod jego wpływem Jacques Derrida napisał np. Jacques Derrida, "Force of Law: The 'Mystical Foundation of Authority'," in Acts of Religion (2002);

[6] Dylemat więźnia został wymyślony przez dwóch pracowników RAND Corporation: Melvin Dreshera i Merrill Flood w 1950 roku. Albert W. Tucker sformalizował jego zasady i jako pierwszy użył nazwy dylemat więźnia (Poundstone, 1992). W klasycznej formie jest przedstawiany następująco: Dwóch podejrzanych zostało zatrzymanych przez policję. Policja, nie mając wystarczających dowodów do postawienia zarzutów, rozdziela więźniów i przedstawia każdemu z nich tę samą ofertę: jeśli będzie zeznawać przeciwko drugiemu, a drugi będzie milczeć, to zeznający wyjdzie na wolność, a milczący dostanie dziesięcioletni wyrok. Jeśli obaj będą milczeć, obaj odsiedzą 6 miesięcy za inne przewinienia. Jeśli obaj będą zeznawać, obaj dostaną pięcioletnie wyroki. Każdy z nich musi podjąć decyzję niezależnie i żaden nie dowie się czy drugi milczy czy zeznaje, aż do momentu wydania wyroku. Jak powinni postąpić? Jeśli założymy, że każdy z więźniów woli krótszy wyrok niż dłuższy i że żadnemu nie zależy na niskim wyroku drugiego, możemy opisać ten dylemat w terminach teorii gier. Więźniowie grają wtedy w grę, w której dopuszczalne strategie to: współpracuj (milcz) i zdradzaj (zeznawaj). Celem każdego gracza jest maksymalizacja swoich zysków, czyli uzyskanie jak najkrótszego wyroku. W tej grze zdradzaj jest strategią ściśle dominującą: niezależnie od tego co robi przeciwnik, zawsze bardziej opłaca się zdradzać niż współpracować. Jeśli współwięzień milczy, zdradzanie skróci wyrok z sześciu miesięcy do zera. Jeśli współwięzień zeznaje, zdradzanie skróci wyrok z dziesięciu lat do pięciu. Każdy gracz racjonalny będzie zatem zdradzał i jedyną równowagą Nasha jest sytuacja, gdy obaj gracze zdradzają. W efekcie obaj zyskają mniej, niż gdyby obaj współpracowali (por.: Pedia);

[7] Niekiedy SIWZ (specyfikacja istotnych warunków zamówienia), albo Studium Wykonalności, albo Instrukcja do Wniosku w ramach unijnego Programu Operacyjnego) liczą po kilkaset stron i ich rzeczywista, nie markowana znajomość jest konieczna nawet dla poprawności formalnej wniosku-aplikacji, nie mówiąc już o solidnej argumentacji;

[8] Ryt – to system wtajemniczeń w wolnomularstwie np. Ryt Szkocki Dawny i Uznany, Ryt Francuski Nowoczesny, ale przede wszystkim obrządek, ustalony i powszechnie przyjęty sposób sprawowania obrzędów, ujednolicony i zebrany, niekiedy spisany, a na pewno wpisany w tradycję społeczności, środowiska. Ryt przejścia (zaślubiny, otrzęsiny, szkolenie unitarne zakończone przysięgą, święcenia biskupie) – to utrwalony tradycją, dokładnie określony i powtarzalny ciąg działań obrzędowych (gestów, wypowiedzi itp.). Rytuały pełnią funkcje społeczne i kulturowe, szczególnie magiczne i religijne.  Uważa się, że cel rytuałów, którym jest ustalenie istniejącego stanu rzeczy lub jego zmiana, może zostać osiągnięty jedynie dzięki ścisłemu przestrzeganiu reguł danego obrzędu. Rytuały opisywane przez antropologię kulturową to najczęściej tzw. "rytuały przejścia" (inicjacje) polegające na "wyłączeniu" kogoś z określonego statusu bytowego i - poprzez określone czynności - "włączenie" go w inny status, np. rytuał zamążpójścia "wyłącza" pannę z kręgu kobiet niezamężnych i w obrzędowy sposób "włącza" ją do grona mężatek;

[9] Grupa psychologów uniwersytetu Stanford pod przewodnictwem Philipa Zimbardo, w 1971 roku przeprowadziła tzw. stanfordzki eksperyment więzienny. Ochotników podzielono losowo na więźniów i strażników. Już po kilku dniach obie grupy wczuły się w swoje role (w swoje wyobrażenia o nich): strażnicy znęcali się fizycznie i psychicznie nad więźniami, ci organizowali bunt, itd. itp. Eksperyment przerwano (wielokrotnie powtarzano ten eksperyment w innych miejscach, z tym samym skutkiem);

[10] "Kiedy przyszli po Żydów, nie protestowałem. Nie byłem przecież Żydem. Kiedy przyszli po komunistów, nie protestowałem. Nie byłem przecież komunistą. Kiedy przyszli po socjaldemokratów, nie protestowałem. Nie byłem przecież socjaldemokratą. Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem. Nie byłem przecież związkowcem. Kiedy przyszli po mnie, nikt nie protestował. Nikogo już nie było". Martin Niemöller – to niemiecki pastor luterański, teolog i działacz antynazistowski, po II wojnie stał się radykalnym działaczem na rzecz pokoju i rozbrojenia;

[11] Mnożnikowaniem nazywam takie rozwiązanie, które każdy nowo wdrażany element administracji, infrastruktury, finansów czy polityki uzasadnia oczywistą korzyścią społeczną większą niż koszt wdrożenia;

[12] Trój-kanon logistyczny (koncept mojego autorstwa) obejmuje trzy elementy: jednoznaczny cel-program, mechanizm samonapędzający oraz priorytetową pozycje beneficjenta końcowego;

[13] Edward Stachura napisał sobie dziełko pod tytułem „Się”. Z recenzji:  „Zbiór opowiadań Się ukazał się w 1977 roku. Oryginalność tej książki polega na kreacji głównego bohatera. W każdym opowiadaniu pojawia się bowiem bezosobowe i anonimowe Się. Taka kreacja posłużyła Stachurze do konstruowania takich zdań jak: Się patrzy w ogień zwyczajnie naturalnie, Się nie tęskni, Się nie dyszy w kosmos nieprzenikalnie, Się nie lęka się poczytalnie i niepoczytalnie, Się nie cierpi w proch ścieralnie, w ruinę, w obłęd obracalnie. W ten sposób czytelnik odnosi wrażenie, że wszystko robi się samo, bez człowieka. Zabieg ten badacze nazwali „pułapką się”. Według Stachury wpadają w nią ludzie współcześni, którzy nie potrafią już właściwie przeżywać swojego życia”. Osobnik Się nosi koszulkę z napisem „nie irytuj się, i tak będzie po mojemu”. Ileż spraw w swoim życiu rozwiązujemy (a może załatwiamy) dokładnie tak, jak nam podpowiada ta szelma Się, a potem tego żałujemy? „Miała być tu jakość, wyszło psiakość jakoś” – śpiewał autor Jan Kaczmarek, w utworze „Chmurno, durno, nieprzyjemnie”. Nie stać nas nawet na to, by we własnej sprawie, tak absolutnie naszej własnej, że aż do bólu prywatnej, może nawet osobistej, intymnej – nie potrafimy oprzeć się dojmującemu „tak się nie robi”, albo „się tak praktykuje od dawna”, czy choćby „tak się sprawy mają i mieć będą po wieki”. Por.: Się zbanalizowało;

[14] Glajchszaltować pot. «likwidować na siłę różnice w sposobie myślenia i działania ludzi» (Słownik Języka Polskiego), przen. na siłę równać, podciągać pod szablon; polit. ujednolicać przemocą, totalnie (stowarzyszenia, związki, prasę, sposób myślenia itd. Etym. - nm. gleichschalten 'ujednostajnić, ujednolicić; jw.'; gleich 'równo'; schalten 'rządzić' (słownik-on-line);

[15]Fragment mojego referatu „Remutualia komunarne, komunaria remutualne”, Łomża, jesień 2012, konferencja naukowa;

[16] Patrz też: G. Agamben, L'uomo senza contenuto,1970, „Człowiek bez zawartości”;

[17] Tłumaczenie terminu gouvernmentalité np. Damiana Leszczyńskiego i Lotara Rasińskiego – zob.: Michel Foucault: Filozofia, historia, polityka. Warszawa-Wrocław: Wydawnictwo Naukowe PWN, 2000;

[18] Foucault w swoich wykładach wygłaszanych w Collège de France często definiował rządomyślność jako „sztukę rządzenia” w szerokim znaczeniu, gdzie „rządzenie” nie ogranicza się wyłącznie do polityki państwa, ale obejmuje także szeroką gamę technik kontroli oraz dotyczy różnorodnych przedmiotów, od kontroli siebie, przez jednostkę, po „biopolityczną” kontrolę populacji. W pracach Foucaulta pojęcie to jest połączone z innymi, takimi jak „biopolityka” oraz „wiedza-władza”. Genealogiczne badanie nowoczesnego państwa jako „problemu rządzenia” nie tylko pogłębia Foucaultowskie analizy suwerenności i biopolityki, ale także proponuje analitykę rządzenia, która udoskonala zarówno jego teorię władzy, jak i rozumienie wolności. Pojęcie „rządomyślności” umożliwia nowe rozumienie władzy. Foucault dystansował się od rozumienia tej ostatniej w terminach związanych z hierarchiczną, odgórną władzą państwa. Rozważał to pojęcie poprzez rozszerzenie go o formy kontroli społecznej funkcjonujące w instytucjach dyscyplinarnych (takich jak szkoły, szpitale, więzienia itp.), a także o formy wiedzy. Władza może się pozytywnie manifestować poprzez wytwarzanie wiedzy i konkretnych dyskursów internalizowanych przez jednostki i kierujących zachowaniem populacji. Dyskursy te prowadzą do skuteczniejszych form kontroli społecznej, ponieważ wiedza umożliwia jednostkom rządzenie sobą;

[19] Współczesna polityka gospodarcza sprowadza się do ograniczenia obszaru zainteresowania od „całości” (gospodarki, firmy, gminy) do „budżetu” (czyli tego, co da się odessać z gospodarki, firmy, gminy i podporządkować swojej wyłącznej kontroli;

[20] Thomas Lemke. „Narodziny biopolityki. Michela Foucaulta wykłady w Collège de France na temat neoliberalnej rządomyślności”. „Economy and Society”, s. 201;