Klucz nobilitacyjny a oбреченность Nomenklatury

2015-08-03 14:25

 

Jednym z fenomenów PRL – i całego „obozu socjalistycznego” było stopniowe wykrystalizowanie się „arystokracji ideologicznej”, w której „kompetencja” przeistoczyła się – nieuchronnie, ale i niepostrzeżenie – z powrotem w „urodzenie”, co uważam za paradoksalny atawizm[1].

Ideologia komunistyczna bowiem (używam sformułowania potocznego) – za Marksem – głosi, że rosnąca obywatelska samorządność będzie poprzez rozmaite uzgodnienia obywatelskie rugować i czynić niepotrzebnymi prerogatywy państwowe, przede wszystkim takie jak wyłączność przymusu urzędów, organów i służb wobec obywateli i ich konstelacji[2], ale też „uświęcone” państwowe prawo bezkarnego (w istocie) używania przemocy, w tym bezpośredniej. Tak pomyślane obumieranie Państwa poprzez obywatelskie, samorządne odkrawanie od niego anty-obywatelskich prerogatyw jest filarem historiozofii marksowskiej w jej części profetyczno-prognostycznej, jedynym wskazywanym jako realny sposobem wzniesienia się społeczeństwa ponad dychotomię antagonizmów klasowych[3]. Taka rewolucyjna przemiana w oczywisty sposób znosi(łaby) nierówności społeczne. A równość wszystkich wobec wszystkich – to jedno z trzech najważniejszych haseł sił społecznie postępowych, przynajmniej od czasu rewolucyjnego „czteropaku” francuskiego[4]: liberté, égalité, fraternité.

Dlatego atawizm, o którym wspominam, jest podwójny, dwuwarstwowy: nie tylko (po pierwsze) historycznie przywraca „z lamusa” instytucję kluczową „urodzenia” (decydująca waga szlacheckich, arystokratycznych koneksji), nihilizując „kompetencje” (a właściwie kompetencje utrwala w czasie aż po asocjacje nepotyczne i dziedziczność), ale też odwraca (po drugie) wektor społecznego rozwoju: zamiast rozkwitania obywatelskiej samorządności – robi się wszystko, co możliwe na rzecz umocnienia Państwa i podporządkowania mu „samorządów” (organów administracji lokalnej, samoorganizacji branżowej, środowiskowej), co oznacza postponowanie i marginalizowanie, na koniec nihilację obywatelstwa, samorządności i podobnych fenomenów demokratycznych[5] – przy zachowaniu formalnej fasady.

Ten proces atawizmu kulturowo-cywilizacyjnego dostrzegli na pewno dwaj autorzy obrazoburczych książek analizujących praktykę „budowy społeczeństwa socjalistycznego: Milovan Đilas[6] (książka „Nowa klasa”) oraz Михаил Сергеевич Восленский[7] (książka „Nomenklatura”). Ten drugi autor dał w roku 1984 dla pisma „Posiew” (założonego w Niemczech jeszcze w 1945 roku przez nadaktywnego emigranta-dysydenta Borysa W. Prianisznikowa) wywiad na temat esencji tego co radzieckie, zatytułowany „Класс господствующий и обреченный” (Klasa władająca i beznadziejna, Posiew, 1984. — № 11). Przetłumaczone tu słowo „обреченный” oznacza nie tylko „beznadziejny”: oto jego kilka innych znaczeń:

1.       Z góry skazany na przegraną (ang.: doomed);

2.       Upadły, przepadnięty, skazaniec (ang.: fated);

3.       Jasnowidzący (iluminowany), afektowany, u progu śmierci, jak nie z tego świata (ang.: fey);

4.       Martwy płód (ang.: stillborn);

5.       Beznadziejny, zbolały, żałosny, opustoszały, wymarły, rozpaczliwy, opuszczony (ang.: forlorn);

Nie da się lepszymi słowami opisać tego, co obaj autorzy przekazują w swoich książkach. Z jednej strony, niczym Caligula, przeciętny nomenklaturszczyk miał (i ma obecnie) poczucie nieomylności własnej, swojej nadludzkości, szczególnej iluminacji – co ostatecznie w jego oczach wynosiło go ponad szarą masę ludzką (ta zaś odwdzięcza się objawami „zniewolenia”[8]). Oto jak opisuje ten narów Leszek Nowak, nieżyjący juz filozof z Poznania:

·         „Tak, Ja jestem Bogiem i nie ma innego,

·         Bogiem, i nikogo nie ma, jak Ja.

·         Obwieszczam od początku to, co ma przyjść,

·         i naprzód to, co się jeszcze nie stało.

·         Mówię: Mój zamiar się spełni

·         i uczynię wszystko, co zechcę....

·         Ledwie co wypowiem, już w czyn wprowadzone

·         ledwie myśl powziąłem, już wykonana” (Iz, 46, 9-12).

Podając ten cytat z Pisma i wiele innych cytatów z ksiąg, Leszek Nowak w swojej pracy „Chrześcijaństwo versus Liberalizm” (https://www.humanizm.net.pl/nowak.htm) pisze: „Naprawdę nie chciałbym dotknąć niczyich uczuć religijnych, ale przecież jest to doprawdy wizerunek pyszałkowatego samodzierżcy zachłystującego się swoją władzą. Żeby to jeszcze rzecz się kończyła na (ludzkich) słabostkach. Bóg jest jednak zawistnikiem, skoro zakazuje ludziom „zrywania owoców z drzewa poznania dobra i zła”. I to bezwzględnym, skoro złamanie zakazu (nb. przez kobietę) – ze zwykłej ludzkiej ciekawości przecież, z której wszystko, co człowiek wartościowego stworzył koniec końców się wzięło, przynosi karę dożywotnich robót dla całej ludzkości. I to niesprawiedliwym, boć jest to przecież odpowiedzialność zbiorowa i to na skalę, której przewyższyć nie sposób. I to mściwym, skoro zwykła ludzka niegodziwość (a może fakt nieposłuszeństwa nakazom Wszechwładcy wywołuje odwet tak przerażający (tu wspomina LN o Potopie).

W rzeczywistości Leszek Nowak swoje dzieło (czyli dziesiątki publikacji i setki wykładów) poświęcił psycho-mentalnej analizie trój-władzy (gospodarka, kultura, polityka).

Wracając do samo-postrzegania i postaw nomenklaturszczyków: z drugiej zaś strony, mając „urządzoną przyszłość” na mocy mechanizmu „dynalogic” (dygresja poniżej), nomenklaturszczyk nie wnosi i mentalnie nie jest w stanie wnieśc niczego pożytecznego do społecznej rzeczywistości: jest społecznie bezpłodny, wyjałowiony, bo współtworzony przezeń system-ustrój wymaga, by on całym sobą oddał się grze nomenklaturowej, by w ostateczności zajął się przydzielonym sobie wycinkiem „gospodarskiej władzy” i eksploatował Kraj i Ludność dla swojej kliki, koterii, kamaryli.

DYGRESJA

Przed laty sformułowałem trzy meta-mechanizmy społeczne, objaśniające przemiany z gospodarką w tle: Dynalogic wskazuje na „zagregowany obrót dóbr, wartości, możliwości”, Marketon wskazuje na sposób polaryzacji wyodrębniający monopole i proletariat, zaś Gradian wskazuje na selekcję rynkową opartą na „dystrybucji” sukcesów i porażek.

Te trzy meta-mechanizmy (meta-procesy) – w moim przekonaniu mówią wszystko o „ekonomii politycznej”, czyli o interesach ekonomicznych i społecznych skutkach ich ścierania się, tyglenia.

Wykorzystam jeden z rysunków i rozwinę za jego pomocą myśl główną niniejszej notki.

Gospodarcze i polityczne starania, zapobiegliwość, przedsiębiorczość – to przesłanki selekcji warstwowej, w wyniku której w miarę trwale w społeczeństwie onstaluje się „social top” (elita), „melting pot” (gra wszystkich ze wszystkimi o wszystko), „emergency zone” (osoby, rodziny, sąsiedztwa, społeczności, organizacje, społeczności, firmy, regiony zagrożone wypadnięciem z obiegu), „exclusion” (wykluczenie). Jest jeszcze „duży temat” poniżej, związany z dalszym upadkiem wykluczonych: ci, którzy znajdują w sobie jakąś ratunkową rację i o nię walczą – nie dadzą się przepchnąć przez SIEVE (przetak, sito, rzeszoto, cedzak) i może kiedyś się odbiją. Czego wszystkim zagrożonym życzę.


Więcej: https://publications.webnode.com/news/rzeszoto-mi%c4%99dzy-zniewoleniem-a-zmeneleniem/
 

KONIEC DYGRESJI

Đilas czy Восленский – to przykłady ludzi, którzy sumiennie, chętnie i twórczo, odciskając swój niepodrabialny ślad,  uczestniczyli w procederze „gospodarskiej władzy”, ale uniknęłi (lub w pewnym momencie się przebudzili) owej fatalnej samo-iluminacji boskiej. Są wiarygodni, bo znali system od środka, mając zresztą dostep nie tylko do narzędzi sprawowania władzy, ale też do informacji, które można posiąść wyłącznie poprzez obcowanie z „najważniejszymi”. Całkiem możliwe, że nie znieśli, nie zaakceptowali jakiejś – niepisanej – „kary”, którą im zaserwowali „najwyżsi” albo rodzima klika, koteria, kamaryla. I pękli, odkryli świat spoza Twiedzy Konstytucyjnej[9].

To dlatego słowo „oбреченность” jest dla mnie tak ważne, że umieszczam go w podtytule i wyraźnie, chętnie odnoszę do opisu-charakterystyki dowolnego polityka i dowolnej sitwy, ale przede wszystkim do Nomenklatury.

Đilas pisał o Stalinie (którego znał osobiście): „Reasumując wszystko, Stalin był potworem, który wyznając idee abstrakcyjne, absolutne i w samych swych założeniach utopijne, w praktyce uznawał i mógł uznawać jako gwarancję powodzenia rządów – gwałt, fizyczną i duchową eksterminację”[10].

Dlaczego mam wrażenie, że na naszych oczach (z)rodzi(ł) się mega-neo-totalitaryzm?

Pełny tekst „Nowej klasy” znalazłem – po rosyjsku – TUTAJ. Tamże – pełny tekst po rosyjsku „Nomenklatury” (TUTAJ). Zaskakujące, jak wiele stron tych dzieł da sie wprost zacytować, opisując Polskę współczesną, AD 2015.

 

*             *             *

Spróbuję coę „od siebie”

Chcę zwrócić uwagę na „błąd systematyczny” wszelkich piewców tak zwanej demokracji (ludowładztwa): jak ognia unikają oni rozróżnienia między ustrojem-systemem, kamiennie (petrus), „na zimno” regulującym stosunki i migracje społeczne wewnątrz Państwa – a kulturą współżycia społecznego, ukorzenioną w żywych[11], „gorących” trzewiach psycho-mentalnych i kulturowo-cywilizacyjnych.

Wymienia się kilka(naście) wyznaczników „demokracji”, odpowiadających „zimnej” formule ustrojowej:

1.       Rozplenienie się formuł wyborczych (plebiscytowo-głosowaniowych) we wszelkich wyobrażalnych zakamarkach ludzkiej aktywności, nawet tam, gdzie one nie mają społecznego sensu (np. spółki z o.o. z jednym-kilkoma udziałowcami), do tego najlepiej „pięcioprzymiotnikowe” (powszechne, bezpośrednie, równe, tajne, proporcjonalne);

2.       Monteskiuszowski rozdział trzech filarów władzy państwowej: prawodawczej, zarządczej i sądowniczo-wykładniczej[12], zawarty – jako „lepsza redakcja konceptu Locke’a – w dziele  „O duchu praw” (De l'esprit des lois), z roku 1748;

3.       Dominacja praw ludzkich i praw obywatelskich nad interesem Państwa (organów, urzędów, służb);

4.       Oczywistość takich praw człowieka i obywatela jak wolność osobista (polityczna i ekonomiczna), swoboda wypowiedzi publicznej, swoboda zrzeszania się, swoboda działalności gospodarczej, swoboda wyznawania ideologii czy religii, swoboda postaw politycznych, prawo do intymności-prywatności w sprawach ideologicznych, wyznaniowych, seksualnych, emocjonalnych, własności osobistej, domniemanie niewinności chroniące przed egzekucją zanim wina zostanie orzeczona;

5.       Zakaz przywilejów i dyskryminacji na tle wieku, płci, rasy, narodowości, wyborów ideologicznych, politycznych, religijnych, seksualnych, statusu dochodowego-majątkowego, miejsca zamieszkania

6.       Kadencyjność służby publicznej, z jednoczesnym ograniczeniem ilości kadencji możliwych dla konkretnej osoby;

7.       Instancyjność urzędów, organów i służb, możliwość odwoływania się, uzupełniona wmontowanymi w ustrój niezaleznymi służbami i organami kontrolnymi;

8.       Czynnik społeczny w sądownictwie i w całym wymiarze sprawiedliwości (od straży i inspekcji, poprzez policję, prokuraturę i innych stróżów prawa (oskarżycieli), aż po sądy i trybunały oraz „sektor” penitencjarny);

9.       Absolutorium-skwitowanie (nie tylko kadencyjne) dla osób i zespołów sprawujących funkcje publiczne;

10.   Wymóg możliwie drobiazgowej konsultacji społecznej, w tym instytucja referendum;

11.   Kolegialność zarządów i ich decyzji, a szczególnie rozkwit organów decyzyjnych i konsultacyjnych o nazwie „rada”;

12.   Święta-ceremonialna nienaruszalność procedur i algorytmów wypracowanych zbiorowo;

13.   Wielowarstwowa „kontrasygnata” decyzji tzw. władz, nie tylko w sprawach strategicznie ważnych;

14.   Bezwzględna przewaga (w procesie legislacyjnym i kontrolnym oraz w obieraniu strategii) „ludu” lub jego reprezentacji-przedstawicielstw nad jakimikolwiek innymi organami, urzędami i służbami;

15.   Bezwzględne prawo każdego mieszkańca-obywatela do pełnej orientacji w sprawach publicznych

Nie trzeba nikogo bystrego, by pojąć, iż wystarczy choćby takie narzędzie, jak przyzwolenie na pogardę „ludzi władzy” (np. nomenklatury) wobec „elektoratu, mas, szaraków, motłochu” – aby przestał funkcjonować cały ten gmach zbudowany na – i tak już patologicznej z założenia, bo opartej na podejrzliwości – koncepcji „checks and balances”, mającej uniemożliwić któremukolwiek z organów, urzędów czy służb podporządkowywania sobie innych lub ich oszukiwania, „obchodzenia”.

Jeśli mógłbym doradzać kreatorom praw-konstytucji-ustroju w trybie „naprawiajmy” – to w trzech kwestiach: podstawą obywatelstwa powinna byc instytucja swojszczyzny, czyli umowy jednostki, rodziny, firmy ze społecznościa lokalna co do warunków „zainstalowania” się w niej, kandydaci w wyborach wszelkich powinni być wyłaniani przez społeczności swojszczyźniane, a ci spośród wybranych, którzy sprzeniewierzyli się społeczności swojszczyźnianej – sa wedle jej autonomicznych-suwerennych wewnętrznych reguł odwoływani.

Przejdźmy do tematu „gorącego” współżycia społecznego. Kultura współżycia społecznego – ta „obowiązująca” na osi Paryż-Londyn-Berlin, rozciągnięta ku Waszyngtonowi i Moskwie – wywiedziona jest z przesłania „jezusowego”, na które powołują się kościoły chrześcijańskie, oraz na Torze (może szerzej: na Tanach, czyli Tora-Newim-Ketuwim), ale to przesłanie jest „kontrasygnowane” przez wiecową kulturę życia publicznego obecną w żywiole celtyckim i germańskim, pozostaje też w ustawicznej „debacie” z dwoma konceptami demokracji: helleńską (opartą na powszechnym uczestnictwie obywateli) i rzymską (opartą na przepisach-kodeksach i procedurach).

1. בראשית – Bereszit (tłum. „Na początku"; pl. Księga Rodzaju łac. Genesis)

2.שמות – Szemot (tłum. „Imiona"; pl. Księga Wyjścia; łac. Exodus)

3. ויקרא – Wajikra (tłum. „I zawołał"; pl. Księga Kapłańska; łac. Leviticus)

4. במדבר – Bemidbar (tłum. „Na pustyni"; pl. Księga Liczb; łac. Numeri)

5. דברים – Dwarim (tłum. „Słowa"; pl. Księga Powtórzonego Prawa; łac. Deuteronomium)

 

Tora – choć w warstwie kronikarskiej jest krwawą historią „ludu wybranego” wyniesionego ponad inne ludy i związanego emocjonalnie z „ziemia obiecaną” – w obszarze zasad współżycia społecznego nie oferuje nic więcej ponad „miłość” (dziś powiedzielibyśmy: „empatię”). Koncept Boga tam serwowany – to koncept „wszystkiego co jest”, a koncept Człowieka (dziecięcia bożego) – to koncept „bożej kapsuły”, nosiciela esencji „wszystkiego co jest” (patrz: platońska „πλήρωμα”, pleroma, czyli idealne formy wszystkiego co jest, było i będzie: w nowym testamencie pleromą obdarzony jest Jezus). Jeśli tak pojmować człowieka pośród innych ludzi (a w chrześcijaństwie trudno inaczej) – to człowiek najlepiej funkcjonuje sfraternizowany pośród ludzi, których darzy bezinteresowną i bezwarunkową miłością[13], mając pewność, że inni darzą go tym samym.

Takie pojmowanie społeczeństwa (zasad współżycia społecznego) jest bliskie duchowej ścieżce rozwoju cywilizacyjnego (patrz: Indie i licznie tam zrodzone koncepcje obcowania Człowieka z Uniwersum), ale Europa akurat jest ośrodkiem rozkwitu formuły technicznej, gdzie postęp oznacza poszukiwania, jak „własnym przemysłem” zaspokoić rodzące się potrzeby. Dlatego chrześcijański projekt Człowieka, naznaczony nie zawsze najlepszym helleńskim doświadczeniem filozoficznego rozmemłania i rzymskim doświadczeniem „garnizonii” politycznej, został tu skonfrontowany z owymi celtycko-germańskimi formułami instytucjonalizacji i hierarchizacji społecznej, co ostatecznie – z pieczęcią Reformacji – dało taki formalny obraz demokracji, jaki przedstawiony został powyżej. Miłość-empatia-fraternizacja zastąpiona została w tym modelu przez – coraz bardziej drobiazgowe, aż do stanu niemozności pojęcia i do stanu wewnętrznych sprzeczności – regulacje: niezależnie od ich demokratycznego, chrześcijańskiego ducha.

Polska jest zaludniona przez żywioł słowiański, a jej historia liczona mniej-więcej na ponad 1000 lat dowodzi, iż jest w niej niewiele Europy[14], a tym samym niewiele z demokracji, nawet takiej koślawej jak europejska. Objawem tego oczywistym jest w Polsce „samorządność wiecowa”, która się objawia solidarnościowo-majdaniarską kozaczyzną (patrz: Poznań 56, Gdańsk 70, Ursus-Radom 76, , Solidarność 80), a na co dzień oznacza abdykowanie „obywateli” od żmudnego uczestnictwa w budowaniu pomyślności ustrojowej, na rzecz poszukiwania „pracodawcy” i „prawodawcy” oraz „opiekuna i mecenasa”.

Spazm kukizowy – który osobiście przeżywam bardzo emocjonalnie – to nie jest kwestia pawłowego profesjonalizmu politycznego (czy jego braku): to kolejny solidarnościowo-majdaniarski „fuck” pokazany Nomenklaturze przez „elektorat”, który wielkim kosztem, będąc sprowadzonym do pozycji Homo Sacer, broni się przed „przeciśnięciem przez rzeszoto” do roli L’uomo senza contenuto. Kukiz przede wszystkim rozmontował polityczną bezradność „elektoratu”, który dotąd przez całą Transformację odmawiał sobie „kopania się z koniem”. Zacytuję tu notkę, opublikowaną już dawno przeze mnie na blogu, TUTAJ.

Oprę się na dwóch pojęciach z zakresu filozofii społecznej, którymi już zabawiałem się na oczach Czytelników:

A.      L’uomo senza contenuto (człowiek bez zawartości): pojęcie to oznacza, mówiąc obrazowo, człowieka, który nie ma nic (dobrego) do powiedzenia, nawet sobie samemu. Obraźliwym określeniem takiego kogoś jest „menel” (ang.: dosser), człowiek upadły na tyle, ze nawet jeśli mu dać przysłowiową wędkę, by sobie ryb nałowił – to zamiast łowić sprzeda wędkę, kupi papierosy i flaszkę, i jeśli coś zostanie – bułkę. Nie zadba o siebie, dawanie mu szansy jest samooszukiwaniem się, jeśli już kogoś boli jego stan – powinien się nim po prostu opiekować, jak kimś niedołężnym;

B.      Homo sacer (człowiek zniewolony): pojęcie to oznacza kogoś, kto albo z charakteru, albo na skutek długotrwałych opresji samo-okastrowuje się z wszelkiej inicjatywy własnej, zatraca jakąkolwiek przedsiębiorczość biznesową, artystyczną, intelektualną, polityczną, samorządową – i skupia się na biernej dojutrkowości, której nierzadko towarzysza toksyczne pretensje do losu, do współ-niedoli, do rozmaitych ONI-ych, a nawet do ludzi sukcesu. Cokolwiek podejmuje – to bez wiary w skutek, jakiego by oczekiwał „normalnie”. Pasuje tu zwrot „wyuczona bezradność”, albo „urodzona ofiara”, może „brak przebojowości”;

Oba pojęcia są autorstwa filozofa włoskiego, Giorgio Agambena, stanowią tytuły jego opracowań. Pierwsze sformułował w 80-stronicowym eseju jako dwudziestokilkulatek, pełen społecznej wrażliwości i gotowości zwalczania dziejowych oraz społecznych niesprawiedliwości. Drugie zaś sformułował jako dojrzały i szanowany filozof, w dużej książce należącej dziś do kanonu filozofii społecznej.

On sam – z tego co rozumiem śledząc jego twórczość – pojęcie „homo sacer” rozumie jako przedłużenie konceptu „l’uomo senza contenuto”. Ja to jednak wyjaśnię po swojemu.

Kondycja ludzka, ta w rozumieniu H. Plessnera (patrz: „Grenzen der Gemeinschaft. Eine Kritik des sozialen Radikalismus”, 1924, “Die Frage nach der Conditio humana”, 1961, “Macht und menschliche Natur. Ein Versuch zur Anthropologie der geschichtlichen Weltansicht”, 1931) ma w swoim spektrum taki stan, który możemy nazwać Dnem. Moje wyobrażenie ustawia „homo sacer” powyżej dna, a „l’uomo senza contenuto” poniżej dna.

Jest taki rodzaj siły żywotnej człowieka, który – kiedy zagrożona jest jego kluczowa racja – sięga po nadzwyczajne rezerwy i nie pozwala na ostateczny upadek. Bywa, że matka podnosi niewyobrażalny ciężar, który przygniótł jej dziecko. Bywa, że nadzwyczajna wola przeżycia powoduje remisję choroby nowotworowej. Bywa, że człowiek pokonuje niewyobrażalne trudności i przeszkody, których „normalnie” nie podjąłby się nawet próbować. To jest ten rodzaj siły, który aktywuje” się u „homo sacer”, kiedy ten zbliża się do Dna.

Mechanizmy społeczne są jednak takie, że Dno okazuje się „politycznie perforowane”, są w nim dziury jak w rzeszocie. Kto wytraca w sobie biopolityczną pasjonarność (zapał do reprodukowania swojej społecznej-życiowej racji) – ten słabiej broni się przez rzeszotem, aż w końcu przenika przez jakąś nieszczelność poniżej Dna. Stamtąd nie ma powrotu, w każdym razie trudno ten stan „pustej kondycji” wypełnić czymś, co czyni człowieka na powrót obywatelem, choćby wątłym. To jest tak, jak wyprowadzanie człowieka ze stanu uzależnienia: tylko ten, kto rzeczywiście, szczerze przed samym sobą, chce opuścić uzależnienie – ma na to szansę, przy czym wyszedłszy nadal ma „pod górkę”, bo musi się stale pilnować. Bycie menelem nie jest uzależnieniem, a czymś więcej: ustawicznym spadaniem, jak u Mrożka („Ten, który spada” – patrz: TUTAJ). Bo poniżej Dna – nie ma dna drugiego, nie ma zresztą też siły przyciągania, jest tylko siła „szklanego sufitu”, zniechęcająca do jakichkolwiek starań.

Każdy z gatunków fauny ma jakieś „wyskoki” pojedynczych osobników, które da się wytłumaczyć „nic mi się nie chce”, przy czym nie chodzi o lenistwo, tylko o odpuszczenie sobie biologicznej reprodukcji. U człowieka „wyskoki” wiążą się z totalną porażką psychomentalną, do tego stopnia, że nie da się o zbiorowości meneli powiedzieć „warstwa, grupa, społeczność”: każdy z nich jest sam, dojmująco sam. Ale dzieje się tak na skutek mechanizmów społecznych (gospodarczych, politycznych, kulturowych), czyli można powiedzieć, że zmenelenie to nie choroba psychiczna albo stan osobistej depresji, tylko konsekwencja „pakietu umów społecznych”, bo to są te społeczne mechanizmy. Jest to wszystko bardzo „ludzkie”, w rozumieniu: tego nie umieją sprokurować ryby, ptaki, gady, a ze ssaków może tylko te człowiekowate.

Podkreślam, zwłaszcza apologetom „wolnego rynku”, „swobodnej konkurencji”, prawa każdego do bogacenia się i realizacji własnych projektów”: rozmaite wykluczenia to nic innego, jak fatalny skutek „wolnej amerykanki”, pozostawienia „wolnego rynku”, „swobodnej konkurencji”, prawa każdego do bogacenia się i realizacji własnych projektów” bez żadnych zabezpieczeń. Prędzej czy później z tych szlachetnych pluralizmów wyrastają MONOPOLE, co oznacza, że „ludzie sukcesu” niewolą „ludzi porażek” (a następnie spadkobiercy jednych niewolą spadkobierców tych drugich), w konsekwencji w następnym rozdaniu (iteracji) wszystkie te rynkowo-demokratyczne zawołania stają się farsą samych siebie, i nie ma to nic wspólnego z tym, co się często zarzuca wykluczonym: że są nieudacznikami, niemotami, wałkoniami, ciamcia-ramciami, ciućmokami, niedorajdami, niedołęgami, niezgułami, mułami, tumanami, tłumokami, safandułami, ofermami. Takie określenia – mnożone wciąż od nowa – w rzeczywistości godzą w tych, którzy robią wszystko (w źle pojętym interesie własnym), aby jak najwięcej „konkurentów sprowadzić do takich właśnie pozycji i nadać im taki wizerunek.

Dołożę do tego fragment innej notki, opublikowanej TUTAJ i TUTAJ: kiedy używam sformułowania „obywatel rejestrowy” – wnoszę do dysputy głęboki sens pojęcia „rejestrowości”. Okazuje się bowiem, że Państwo traktuje całą Ludność jak kozactwo (niech sobie radzą), a tylko „wybranych” bierze „na żołd”, czyli poczuwa się do jakiejkolwiek odpowiedzialności za owych „wybranych”. Najlepiej to widać w relacjach fiskalno-budżetowych, które oparte są na formule „zapłać pod rygorem, a my się zastanowimy, czy z tej puli zaspokoimy jakieś społeczne potrzeby”. Kiedy człowiek odnosi sukces – nie ma możliwości, by uniknął podzielenia się tym sukcesem z Państwem, ale kiedy jest w potrzebie albo próbuje egzekwować obietnice (budżetowe, wyborcze) towarzyszące haraczowi – jest traktowany jak petent, a bywa, że jak wróg publiczny.

Pomijając Nomenklaturę, która z oczywistych powodów cieszy się względami Państwa, najlepiej się mają w Polsce OBYWATELE PRZEZROCZYŚCI (ang. Limpid Citizen, łac. Perlucidum Civis). To są ci wszyscy obywatele, którzy powyżej są wzmiankowani jako „składający się z PESEL-u, NIP-u”, itd., itp. Nomenklaturszczycy nie są przezroczyści, bo są graczami ubiegającymi się o nietuzinkowe role w Państwie i niekiedy sami te role rozdzielają. Nie są anonimowi. Podobnie nie są przezroczyści ci, którzy popadają w rozmaite wykluczenia i w ten sposób tracą rozmaite „cechy-właściwości-atrybuty”, np. adres-zameldowanie, zatrudnienie, konto bankowe, abonamenty. Oni są tym najbardziej dolegliwym kłopotem dla Państwa, bo nic z nich się nie da „wycisnąć”, a kosztują czy to poprzez opiekę społeczną, czy to poprzez rozpaczliwą przestępczość. Odsyła się ich pod kuratelę organizacji pozarządowych – albo pozostawia pod płotem.

Obywatele Przezroczyści to tacy, którzy mają jak najwięcej cech obywatela rejestrowego i zachowują się jak obywatel rejestrowy (sprawozdawaj, płać, głosuj, słuchaj). To oni są „bazą społeczną”, z której czerpie Państwo. Nie wszyscy przezroczyści zostaną rejestrowymi. Co tu gadać: Państwo wykrawa sobie z Narodu (patrz: preambuła Konstytucji) Część Wybraną” i tę „oporządza” pod swoje interesy. Ekonomista nazwałby tę Część Wybraną – Kapitałem Głównym, czyli takim który stanowi podstawę całego biznesu: zasila Budżet, tworzy rezerwy pozabudżetowe, wzmacnia skłonność „pozapaństwową” do wzajemnej pomocy.

Przezroczystość – w polityczno-społecznym sensie „niezauważalność” – jest najwłaściwszym stanem obywatela. Nie sprawia kłopotów, zachowuje się tak jak całe stado baranów. Pomnaża społeczna pule dobrobytu i czeka, co mu z tej puli zostaje przydzielone, po godziwym obdzieleniu Państwa i Nomenklatury.

A ktokolwiek jest „zauważalny autonomicznie”  - nie jest dobrze widziany przez Państwo. Państwo woli samo wyznaczać, kto będzie zauważalny (Nomenklatura), natomiast wszelkie próby „wyrośnięcia spośród anonimowości” albo wszelkie przypadki „nienadążania” (wykluczenie) – są dla Państwa „niemiłe” i miliony przykładów dziennie jest dowodem na to, że Państwo reaguje proporcjonalnie do stopnia „niemiłości”.

Co się jednak dzieje, kiedy sytuacja się pogarsza? Kiedy ogólna kondycja Gospodarki, sprawność Państwa, stan otoczenia – stwarzają napięcia? Maleje zasób Perlucidum Civis, coraz większa liczba osób traci cechy rejestrowe! To oznacza, że Państwo ma coraz więcej powodów do „niezadowolenia” i wprowadza rozwiązania opresyjne. W obiegu jest moje pojęcie Mega-Neo-Totalitaryzmu, pominę tu jego objaśnianie, zaznaczę tylko, że chodzi o dużą liczbę drobnych szykan wobec rosnącej liczby „zauważalnych” (ang. discernibles, łac. palpabiles), która staje się patologiczną „normą-standardem”.

Kiedy kurczy się zasób Limpid Citizen, a rośnie udział Discernibles, w którymś momencie „masa krytyczna Palpabiles spowoduje, że ten typ obywatela stanie się „normą”, tyle że w warunkach niestabilnych (kryzys Gospodarki i Państwa, przeistoczenia równowag społecznych), zatem tymczasowo (marksiści nazywają to „sytuacją rewolucyjną”). Wtedy – na krótko – następuje Paradoksalne Przeniesienie Przezroczystości, czyli autonomiczni (Palpabiles+) oraz wykluczeni (Palpabiles-) stają się „normalni” (idealnie tu pasuje opis „pierwszej” Solidarności), a Perlucidum Civis stają się do bóli zauważalni (patrz: współczesne określenie „lemingi”).

Pleniący się po świecie (ale jeszcze nie globalny) ruch oburzonych (Indignados, 99-percentes, Occupy Wall Street) ruch Palpabiles, znajdujący w ostatnich miesiącach swoją wersję polską  - to wyraźny sygnał nadchodzącego spazmu Paradoksalnego Przeniesienia Przezroczystości: Państwo oraz jego rozmaici „wyznawcy” (Przezroczyści) niepostrzeżenie, ale konsekwentnie spychani są do narożnika, w którym można już tylko „dostać bęcki”. I jak zawsze – Rząd tego nie rozumie. Przygotowuje „siły gwardyjskie” na kolejne kampanie „wyborcze”, na owe „święta demokracji”. Wtóruje mu „koncesjonowana” opozycja. To jest tak samo, jakby kręcił sznur na swoje gładkie, podtuczone szyje.

 

*             *             *

Cokolwiek staramy się myśleć o Rzeczpospolitej w sposób konstruktywny (ja wybieram jednak formułę Państwa Równoległego, l'Etat parallèle) – to szukać należy sposobu na to, by nomenklaturową „oбреченность” zastąpić rzeczywistą, nie-fasadową służebnością Państwa wobec Obywateli, zespolonych w Społeczeństwo. Ja na przykład oferuję od lat Ordynację Swojszczyźnianą (kiedyś nazywałem ją „sołtysowską”). By wyrzucić do rzeki klucz nobolitacji, wzięty z jakiejś potwornej kultury mieszającej „urodzenie” z „kompetencją”, a nazywającej tę mieszankę „świętym prawem własności.

 

 



[1] Spośród czterech ścieżek rozwoju cywilizacyjnego Europa Środkowa „przyznaje się” (lgnie) do tej europejskiej, czyli technicznej: rozróżniam jeszcze ścieżkę duchową (np. Indie, Tybet, Hmalaje, po części Chiny czy Mongolia współczesna), wegetarną (Amazonia, interior Afryki, Indonezja i inne „nezje”, po części Indochiny czy Arktyka), pionierską (Arabia, dawne kultury Wielkiego Stepu, po części Rosja. Na technicznej ścieżce tzw. instytucja kluczowa (tygiel instytucji generujący instytucje „frontową”, determinującą ustrój-system) przeistacza sie w ostatnim tysiącleciu od „urodzenia” (najważniejszym tytułem do dochodu, czyli kapitałem, jest szlachectwo), poprzez „własność” (najwazniejszym tytułem do dochodu, czyli kapitałem, jest sformalizowane prawo własności), aż po kompetencje (nie mylić z wiedzą, inteligencją, predyspozycjami umysłowymi: chodzi o certyfikaty, nominacje i podobne prawa będące upowaznieniami gospodarczo-politycznymi);

[2] Konstelację „obywatela” rozumiem tu jako: rodzinę, wspólnotę, sąsiedztwo, organizację, firmę. „Obywatel” (cudzysłów, bo człowiek nie zawsze jest obywatelem w psychospołecznym rozumieniu) niemal nigdy nie wystepuje w liczbie pojedynczej, a jego odwieczny „spór” z Państwem polega właśnie na tym, że owo Państwo – odrębnie traktując konstelacje w kwestiach budżetowo-podatkowych – w każdym innym aspekcie wyłuskuje człowieka z konstelacji i traktuje go jak odrębny, w nic nie uwikłany, nijak nie sprzężony byt;

[3] Z Manifestu Komunistycznego: Wszystkie dawne klasy, które zdobywały władzę, starały się zabezpieczyć uzyskane już przez siebie stanowisko życiowe drogą podporządkowania całego społeczeństwa warunkom swego wzbogacenia się. Proletariusze mogą opanować społeczne siły wytwórcze tylko znosząc swój własny dotychczasowy sposób przyswajania, a przez to samo i cały dotychczasowy sposób przywłaszczenia. I dalej: Komuniści nie stanowią żadnej odrębnej partii w stosunku do innych partii robotniczych. Nie mają oni żadnych interesów odrębnych od interesów całego proletariatu. Nie wysuwają żadnych odrębnych zasad, w które chcieliby wtłoczyć ruch proletariacki. Komuniści tym tylko różnią się od pozostałych partii proletariackich, że z jednej strony w walkach toczonych przez proletariuszy różnych narodów podnoszą i wysuwają na czoło wspólne, niezależne od narodowości, interesy całego proletariatu, z drugiej zaś strony - że na rozmaitych szczeblach rozwoju, przez które przechodzi walka pomiędzy proletariatem a burżuazją, reprezentują stale interesy ruchu jako całości;

[4] Wielka Rewolucja 1789-1799, Rewolucja lipcowa 1830, Wiosna Ludów 1848, Komuna Paryska 1871;

[5] Współczesnie powszeche elementy fasady demokratycznej to wybieralność członków władz, kadencyjność, kolegialność decyzyjna, instancyjność (możliwość odwoływania), rozdział władz (wykonawczej, ustawodawczej, sądowniczej), swoboda wypowiedzi, działalności gospodarczej, wyznania, poglądów, tolerancja rasowa, zakaz dyskryminowania, minimalizacja przywilejów, dominacja praw człowieka nad innymi: nie trzeba dodawać, że na każdy z tych filarów demokracji (wyobrażeń demokratycznych) – ci „równiejsi” znajdują zgodnie, ponad podziałami politycznymi, setki „sposobów”;

[6] Milovan Djilas pochodził z miejscowości Podbišće, Czarnogóra. W 1932 r., w wieku 21 lat, wstąpił do partii komunistycznej, za działalność w której został aresztowany i skazany na trzy lata więzienia i ciężkich robót. W 1937 r. został członkiem Politbiura i Komitetu Centralnego. W czasie II wojny światowej należał do Sztabu Generalnego w antyniemieckiej partyzantce, a po wojnie został ministrem i sekretarzem partii komunistycznej. Był jednym z głównych ideologów i teoretyków podczas konfrontacji Jugosławii ze Związkiem Radzieckim w 1948 r. Na początku 1953 r. objął stanowisko wicepremiera, a w końcu tego samego roku został marszałkiem Ludowego Zgromadzenia Federacyjnego. W serii publikacji w gazecie „Borba”, pod koniec 1953 r., Djilas głosił potrzebę demokratyzacji jugosłowiańskiego społeczeństwa i walki z biurokratyzmem. 17 stycznia 1954 r. został oskarżony o rewizjonizm i wykluczony z Komitetu Centralnego. W 1955 r. za krytykę sytuacji w Jugosławii skazano go na półtora roku więzienia w zawieszeniu, następnie za poparcie powstania na Węgrzech w 1956 r. został skazany na trzy lata więzienia. W listopadzie 1956 r. ukończył pracę nad „Nową klasą”, a po jej publikacji trafił na następne siedem lat do więzienia. Pozbawiono go także wszystkich orderów i honorów, które uzyskał w czasie wojny i w okresie powojennym. W kwietniu 1962 r. został ponownie skazany (na pięć lat więzienia) za publikację książki Rozmowy ze Stalinem. W sumie Djilas skazany został na piętnaście lat więzienia (oraz półtora roku w zawieszeniu), z czego spędził w więzieniu dziewięć lat, w dwóch okresach: w latach 1956–1961 i 1962–1966. 31 grudnia 1966 r. zwolniono go warunkowo, ale otrzymał zakaz publikacji i publicznych wypowiedzi (zniesiony w 1989 r.). W sumie wydał kilkanaście książek, opublikował ponad sto artykułów i esejów. Zmarł w Belgradzie 20 kwietnia 1995 r. Do najbardziej znanych dzieł M. Djilasa należą: „Nowa klasa wyzyskiwaczy”, „Land Without Justice.An Autobiography of His Youth”, „Rozmowy ze Stalinem”, „The Unperfect Society: Beyond the New Class”, „Memory of a Revolutionary”, „The Story from Inside”, “Rise and Fall”, “Fall of the New Class”, “Nesavršeno društvo”, “Seđenje jednog revolucionara”, “Druženje sa Titom”;

[7] Michał S. Voslenskij urodził się w Bierdiańsku na Ukrainie, w rodzinie wykładowców ekonomii i matematyki, która przeniosła się do Moskwy. Sam był historykiem, socjologiem i filozofem (z tytułem doktora nauk), profesorem. Jak przystało na inteligencką rodzinę – siostra była historykiem, specjalizowała się w antyku. Jako tłumacz uczestniczył w procesie norymberskim, potem w sojuszniczym komitecie kontroli w Berlinie. „Na chwilę” powrócił do Moskwy, by znów podjąć pracę za granicą, w Światowej Radzie Pokoju. Jeszcze dołożył do życiorysu pracę sekretarza komisji d/s rozbrojenia w Akademii Nauk. Jako 35-latek, z takimi rekomendacjami, zaczął pracować w wydziale problemów ogólnych imperializmu, w Instytucie Ekonomii Akademii Nauk ZSRR, a potem w Instytucie Gospodarki Światowej i Stosunków Międzynarodowych, awansując na kierownicze stanowiska i broniąc doktoratu (radziecki system awansów naukowych nieco różni się od polskiego, doktorat jest tam równoznaczny z polską habilitacją). Potem został szefem katedry historii powszechnej w Uniwersytecie Przyjaźni Narodów i. P. Lumumby. Aktywnie przy tym działał w Pugwash (pełna nazwa: Konferencja Pugwash w Sprawie Nauki i Problemów Światowych – ruch uczonych na rzecz rozbrojenia i pokoju – nazwa pochodzi od miejsca pierwszego posiedzenia, kanadyjskiej miejscowości Pugwash, gdzie amerykańscy i rosyjscy naukowcy utworzyli tę organizację). W 1972 roku postanowił nie wracać z Niemiec do ZSRR, został w Bonn szefem instytutu badającego problemy sowieckie. Wcześniej, metodą tzw. „samizdatu” (u nas powiedzianoby: wydawnictwo bezdebitowe, drugiego obiegu, podziemne) wydał swoje koronne dzieło „Номенклатура. Господствующий класс Советского Союза” (Nomenklatura. Klasa władająca Związkiem Radzieckim), pozostające pod wyraźnym wływem książki Đilasa (Nowa klasa wydana została w Londynie, w 1957 roku);

[8] Leszek Nowak wprowadził kiedyś do obiegu „nieewangeliczny model człowieka”, podając dwa przykłady kontrujące zasadę „dobro dobrem odpłacaj, zło zaś złem”: na krańcowe dobro, jakie np. świadczy babcia wnuczkowi, ten najczęściej odpowiada krańcowym złem, czyli traktuje babcię najgorzej jak umie (LN nazywa to zbieszeniem), a na krańcowe zło, jakie czyni kapral wobec szeregowców, ci odpowiadają krańcowym dobrem, śmiejąc się usłużnie z jego przaśnych dowcipów (LN nazywa to zniewoleniem). Wskazuje przykłady: Winston Smith z zakończenia Roku 1984 Orwella czy Pawlik Morozow z rzeczywistości stalinowskiej to typowe jednostki zniewolone;

[9] Twierdza Konstytucyjna – to zestaw urządzeń społecznych w postaci przepisów, norm, standardów, wtajemniczeń, upoważnień, certyfikatów, dopuszczeń, immunitetów, przywilejów – które izolija nomenklaturszczyka od „szarej masy”, wynoszą go „ponad” i pozwalaja – niczym zza murów – bezpiecznie i bezkarnie razić „gawiedź” kolejnymi opresjami okazyjnymi albo systemowo-ustrojowo trwałymi;

[10] G. Urban, Kwadratura koła. Z Milovanem Djilasem rozmawia George Urban, Międzyzakładowa Struktura „Solidarności”, s. 50. Jest to zapis rozmowy M. Djilasa z amerykańskim sowietologiem z roku 1979, która najpierw została opublikowana w miesięczniku „Encounter”, a następnie stała się jedną z części składowych książki pod tytułem Stalinism, Its Impact on Russia and the World. Por. także: M. Djilas, Rozmowy ze Stalinem, Paryż 1962, s. 142;

[11] Życie utożsamiam z trzema niezbywalnymi aspektami: metabolizm, prokreacja, biopolityka: abdykowanie z jednego z tych trzech aspektów czyni zycie jałowym i wtórnym;

[12] Pisał Charles Louis de Secondat baron de la Brède et de Montesquieu: Kiedy w jednej i tej samej osobie lub w jednym i tym samym ciele władza prawodawcza zespolona jest z wykonawczą, nie ma wolności, ponieważ można się lękać, aby ten sam monarcha albo ten sam senat nie stanowił tyrańskich praw, które będzie tyrańsko wykonywał. Nie ma również wolności, jeśli władza sądowa nie jest oddzielona od władzy prawodawczej i wykonawczej. Gdyby była połączona z władzą prawodawczą, władza nad życiem i wolnością obywateli byłaby dowolną, sędzia bowiem byłby prawodawcą. Gdyby była połączona z władzą wykonawczą, sędzia mógłby mieć siłę ciemiężyciela (Monteskiusz: O duchu praw. Warszawa: 1957, s. 244);

[13] Miłość chrześcijańska – to przepojona bożym duchem zdolność postawienia się za każdym razem w sytuacji bliźniego (właściwie „w osobie” bliźniego): taka zdolność pozwala wybaczać szczerze, jeśli bliźni popełnił czy powiedział coś rażąco niezgodnego z tym co „ja bym uczynił i rzekł”, pozwala też nieść właściwą, a nie „byle spełnić chrześcijański obowiązek”, niekoniecznie charytatywno-filantropijną pomoc, kiedy bliźni upada ekonomicznie, moralnie, politycznie-podmiotowo, zdrowotnie;

[14] W roku przyjęcia przez Mieszka chrztu – chrześcijaństwo europejskie było już mocno „z przeszłością” i z formacji duchowej przeistoczyło się w dominującego gracza politycznego. Kiedy Piastowie starali sie ustanowić trwałe i akceptowane przez „obcych” granice państwowości (nie mówiąc już o rozwiązaniach ustrojowych) – takie regiony jak Germania, Gallia, Italia, Brytania, Iberia i częściowo Skandia (nie mówiąc o Helladzie) zdążyły już wielokrotnie przegrupować swoje koncepty państwowości i eksperymentować z formułami ustrojowo-systemowymi. Kiedy w Polsce zaprowadzano formuły rolnicze i skarbowe – na „zachodzie” istniało juz rozbudowane rzemiosło i rozwiązania budżetowe. Itd., itp. Polska i Polacy (że nadużyjmy tego pojęcia mówiąc o X stuleciu) od zawsze związywali sie z Europą poprzez formułę oswojenia:w sferze aksjologicznej oswojenie oznacza, że w rodzimym systemie wartości obce elementy lokowane są wysoko, rugując własne wartości budowane od pokoleń i dezintegrując własny system, a w sferze gospodarczej oswojenie oznacza, że jest się gotowym własne owoce wyprzedawać za bezcen, byle tylko pozyskać – przepłacając – cudze owoce, niczym błyskotki, no, i w sferze politycznej oswojenie oznacza bezkrytyczne zaprowadzanie „cudzego ładu” i cudzych gadgetów kulturowo-artystycznych;