Kołybanie

2015-03-12 06:28

 

Najbardziej mi się (nie) podoba – ustanowiona i pielęgnowana „od góry” przez władze Najjaśniejszej, pełzająca beztwórczo ku „dołom” maniera nic-nie-robienia, przy czym cały czas jest wrażenie, że dzieje się aż nadto wiele.

Oto wybory. Jedne. Drugie. Kolejne. Zapowiedzi szumne w mediach, ustalenia sekretne w miejscach mniej eksponowanych, do tego intrygi i geszefty, pośród których nikt już ładu nie dojdzie.

A cóż to są te wybory, chciałoby się zapytać, skoro powodują niemoc władz, zajętych agitowaniem siebie i podstawianiem nogi konkurentom? Tu przecież rządzą prawa mamucie: duży może być jutro większy lub nieco mniejszy, średni może urosnąć albo stać się mały, mały przeżyje do jutra albo upadnie. Więc mali się tulą do średnich i dużych, średni intrygują najwięcej, a duzi ustanawiają naprędce prawa stosowne do aktualnego potencjału, by go sobie zakonserwować na „po”, gdyby jakiś przypadek sprawił, że to TAMCI będą luminować, a im przypadnie rola komentatora.

Wybory są zatem szyderczym ukłonem ku wyimaginowanej demokracji, o której potencjalny wyborca myśli, że to jego narzędzie polityczne, a która ledwo łopoce na gmachach, w których są korytarze, gabinety i biurka oraz dłuuuuugie szeregi akt nowych i starych, tych zaś pilnują rzeeeeesze fajnych i niefajnych ludzików, sprawujących rzeczywistą władzę nad wyborcą, a jednocześnie poprzez „pragmatykę urzędniczą” reprodukując władzę swoich przełożonych, z tym najwyższym włącznie, przysłanym nomenklaturowo „skądś”, ze świata polityki.

W korytarzach, gabinetach i na półkach z aktami, a tym bardziej w sercach, duszach, umysłach i sumieniach fajnych i niefajnych ludzików, nie łopoce żadna demokracja (ona jest, zapomniana, na dachu), tylko wiją się i piętrzą oraz mnożnikują „pragmatyki urzędnicze”: nikt tu nie zbawia ani Polski, ani świata, procedury i algorytmy wyplują poza gabinety i korytarze każdego, kto będzie się puszył z ambicjami i projektami ponad suchy plan zatwierdzony przez instancje. Wypluty poza gmach – zobaczy tę łopocącą na dachu demokrację, ale już nic dla niej nie może uczynić ani dobrego, ani złego.

Idzie więc w wyborach o to, kto będzie iluminował kraj swoją osobą, indywidualną i kolektywną. Bo ile iluminacji – tyle możliwości posyłania nomenklaturszczyków do kierowania gmachami, korytarzami, gabinetami oraz fajnymi i niefajnymi ludzikami.

Od tego demokracji nie przybywa, choć czasem łódka się kołybie.