Kochaj cudze bardziej niż swoje

2015-08-13 19:04

 

Kochaj bliźniego swego jak siebie samego – to przykazanie ma sens nie tylko jezusowy (tak odpowiedział przed egzekucją[1]): jest to przesłanie nakazujące empatię, przyjazne wczucie się w pozycję innego człowieka, by „jego sposobem” oceniać jego postępki i potrzeby, a wtedy sprawiedliwe dawać oceny, kiedy zaś trzeba – nieść realne ukojenie, a nie fasadę charytatywno-filantropijną. A kiedy zyskujesz – podziel się sprawiedliwie z każdym, kto się do tego zysku przyczynił, bo najgorzej jest wszystkie zasługi (i owoce) przypisywać sobie samemu.

Przyswajaj co się da, i nie oglądaj się na innych, a opędzaj się od nich, jeśli są natrętni. Tyle zysku co w pysku. Tu od razu widzimy, że indywidualizm jest stawiany dużo wyżej niż racje społeczne, zbiorowe, wspólnotowe. Owe racje przy takim podejściu utrzymywane są „pancerną” dyscypliną (w odróżnieniu od dyscypliny zwanej „świadomą”[2]). Pamiętaj, że zwycięzcy nikt nie rozlicza, głównie dlatego, że pokonany jest zbyt słaby, a pozostali na wszelki wypadek – współczując pokonanemu – łaszą się do zwycięzcy, by ich nie potraktował podobnie.

Rozróżnienie między przedstawionymi wyżej formułami jest „krzyżowe”: jeśli zdobywanie-wytwarzanie owoców działania opiera się na indywidualnej zmyślności, przedsiębiorczości – to podział puli powinien – najlepiej proporcjonalnie – uwzględniac wkład „pomocników i współpracowników”, których starania mają być odpowiednio, sprawiedliwie wynagrodzone. Natomiast jeśli sukces odniesiony jest solidarnym zbiorowym wysiłkiem na zasadzie komplementarności działań – to owoce dzielone są wedle „klucza” dającego podstawę „hierarchii ważności”.

Jeszcze raz: kiedy wypracowujemy „każdy swoje” – dzielimy wedle rzeczywistego wkładu do sukcesu, a kiedy wypracowujemy w żelaznej dyscyplinie – dzielimy wedle pozycji w zbiorowości.

Można o tym dyskutować w nieskończoność, ale taka jest obiektywna różnica między tym, jak funkcjonuje „zachód” Europy i „wschód” Europy. Różnica co do zasady, a nie co do szczegółów – podkreślmy na użytek malkontentów.

To dlatego jednym z rytów „amerykańskości” jest wspieranie bez zawiści każdej inicjatywy, bo kiedy „jemu” się powiedzie” – ja „swoje” i tak otrzymam, skoro współuczestniczyłem i czynnie współdziałałem (można powiedzieć: Amerykanie modlą się o rodzimych, albo przynajmniej naturalizowanych przedsiębiorców, których wciąż im mało). Nie uświadczysz takiego podejścia we wschodniej części kontynentu europejskiego, gdzie słowo „urawniłowka” albo „polskie piekiełko” (ściąganie w dół tych, którzy się „wychylają”) – to wciąż wyznaczniki gospodarcze.

I oto jesteśmy w Europie Środkowej, gdzie obie – bądź co bądź przeciwstawne – formuły, oba podejścia nakładają się na siebie: esencja-natura kulturowo-cywilizacyjna trzyma nas w formule „słuchaj się silniejszego, ale dbaj o swoje”, za to rozumiemy, że przyrost bogactwa jest najskuteczniejszy w formule indywidualistycznej, „sprywatyzowanej”. Znaleźliśmy sobie – w Polsce, Ukrainie, Rumunii, na Węgrzech czy Litwie albo w Bułgarii i Serbii – rozwiązanie „mieszane”: dopuściliśmy, by o rzeczywistym (w abstrakcji od Konstytucji) ustroju gospodarczym i społecznym decydowała specjalnie wydzielona „klasa suwerenów”, dla której tzw. masa społeczna jest karmą podobną do masy gruntów, infrastruktury, wód, surowców, urządzeń państwowych. Wewnątrz tej „klasy suwerenów” mamy do czynienia z grą rynkową (przynajmniej do takiej zbliżoną), a pozostała (większościowa) masa społeczna ma do czynienia z nawisem regulacyjnym, sprzeniewierzenie się któremu grozi konsekwencjami w postaci „przegranego losu”, a swoich – nawet słusznych” racji nie dojdzie przed żadnym wymiarem sprawiedliwości. Chyba że „suweren” podpadł „systemowi-ustrojowi” albo został wskazany jako „kozioł ofiarny” w chwilach przesileń politycznych.

Zajwisko „klasy suwerenów” nie funkcjonuje tak „sprawnie” w Rosji (gdzie „car” albo lokator lokalnego „kremla” może interweniować „ręcznie”, tak jak to zrobił Putin wobec Deripaski[3]. Nie mówimy tu – dla jasności – o wąskiej warstwie tzw. „oligarchów” środkowo-europejskich, ale o dużo szerszej formule „przedsiębiorczości” nomenklaturowej, która karmi się dobrem wspólnym i wyzyskiem „szarej masy pracowniczej”, w komitywie z administracją lokalną (zwaną eufemistycznie samorządową), w takiej samej komitywie z państwowym obszarem tworzenia i egzekwowania prawa, zapewniając sobie przyjazny immunitet, kiedy kroczą „na granicy prawa”, maskując swoje bezeceństwa filantropią i wspieraniem obszaru charytatywnego, oddając „co trzeba” ludziom u szczytów władzy politycznej, uzyskując sekretne wsparcie od służb, mając po swojej stronie sponsorowane reklamami media.[4]

Możnaby od biedy nazwać to „monarchią socjalistyczną”: każdy z „klasy suwerenów” ma – wcześniej „rynkowo” ugrane -  swoje niezależne, chronione włości naturalne, materialne i ludzkie, wobec których jest patronem, ojcem, gospodarzem, udzielnym księciem (przykład jeden z licznych: Henryk Stokłosa), a we włosciach tych jest szafarzem wszystkiego w każdej wyobrażalnej sferze zycia codziennego. W tym sensie wsie, miasteczka i wolne przestrzenie są „dobrem wspólnym pod patronatem suwerena”.

To w tych warunkach zrodził się, a na pewno w pełni rozkwitł tzw. paradoks dobra wspólnego[5]. Przy czym owym dobrem wspólnym jest „dominium suwerena”, a szara masa (w dużej części nie-pracownicza) dożywia się na „wspólnym-cudzym” ryzykując gniew suwerena, konflikt z „nawisem regulacyjnym”, nierzadko na skutek usłużnego czy odpłatnego donosicielstwa.

 

*             *             *

Dokonajmy jeszcze raz porównania tego co paryskie i tego co moskiewskie[6], z nieco innej perspektywy. Na przykładzie paradygmatu kulturowo-cywilizacyjnego odnoszącego się do postawy ekonomicznej

Paradygmat anglosaski: jeśli masz jakąś potrzebę – szukaj „sposobu” (gra o sumie większej niż „zero”[7]), własnego przemysłu, jak ją zaspokoić. Taki paradygmat został wielowiekowo wypracowany na technicznej ścieżce rozwoju cywilizacyjnego, począwszy od Bliskiego Wschodu, poprzez Helledę i Rzym. W ten sposób odkryto o pogłębiono pojęcie Pleromy, czyli idealnego zbioru form doskonałych dla wszystkiego, co było, jest i będzie (nastąpi). Zadaniem człowieka jest tu zbliżanie się do doskonałości siebie samego i wszystkiego, czego się tknie i podejmie.

Paradygmat słowiański-rosyjski: jeśli masz jakąś potrzebę, rozejrzyj się, kto i jak już ją zaspokoił, po czym przysposabiaj się, by przechwycić to od niego. Takie podejście charakteryzuje pionierską ścieżkę rozwoju cywilizacyjnego (Mongolia Temudżyna, Arabia, imperium Tamerlana, Rosja). Tak wielowiekowo wykreowano pojęcie Bohatyr (patrz: literackie byliny): to taki ktoś (mąż), kto wyrasta nad innych, ale dyskontuje to dla dobra pozostałych, których bierze w opiekę. Zadaniem człowieka jest tu chętne wpisanie się w rolę podkomendnego-podopiecznego z wiarą, że „szef” jest przywódcą a nie wyłącznie „władcą”, siewcą a nie wyłącznie rządcą (określanie A. Łukaszenki słowem „bat’ka”, z całą gamą „interpretacji”, chyba oddaje sens tego konceptu).

Pomiędzy tym co techniczne a pionierskie, tym co obiecuje Pleroma a tym co wyobraża Bohatyr – mieści sie Europa Środkowa – i swoimi trzewiami znakomicie pojmuje swoją „pograniczność kulturowo-cywilizacyjną”, tyle że mało jest na ten temat literatury.

 

*             *             *

Nie wolno zaczynać lektury Bogactwa narodów[8] przed lekturą Teorii uczuć moralnych[9]. Tej zaś lektury nie sposób podjąć (jeśli zależy nam na sensowności przedsiębrania lektury), zanim nie przeczyta się groteski O’Rourke’a[10]. Przy tym wiadomo, że groteski tej nie pojmie ktoś „bez przeszłości”, kto przez życie idzie udeptaną, pozbawioną meandrów i wybojów oraz cierpień i niepewności aleją. A – niestety – tylko takich pieszczochów pasie się statystycznymi, syntetycznymi, naszprycowanymi Noblem dopalaczami i komplementami (odżywkami), i tak najaranych okadza się Bogactwem narodów (właściwie omówieniem) w rozmaitych MIT-ach, Harvardach, Oxfordach, Sorbonach – i w warszawskim SGH.

Paradygmaty słowiański i anglosaski (dałem im wyraz w nieobronionej książce Ekonomia planu – wybrane atrybuty gospodarki typu rosyjskiego) – żrą się i zamęczają się sobą, nie dając spokoju każdemu pojedynczemu środkowo-europejczykowi, ale też całym społecznościom. Z tego misz-maszu wychodzą ekonomiczne-menedżerskie i gospodarczo-biznesowe potworki, straszydła, mamidła, przywidzenia, zjawy nieziemskie, których nie rozumieją ani ich domniemani stworzyciele, ani „operatorzy”: spróbuj ujarzmić dinozaura, którego odtworzyłeś po latach z wykopaliskowego DNA i który znalazł się oto w świecie ludzkich dzieł, zgoła innym, straszniejszym dla niego niż ten, w którym nastapiła zagłada tych miłych z natury stworzeń.

Koniecznie powinna powstać książka, uwzględniająca wspomniane na samym początku „krzyżowe” rozróżnienie paradygmatów anglosaskiego i słowiańskiego. Przypomnijmy ową krzyżowość:

Paradygmat

Wytwarzanie

Podział

Anglosaski

indywidualizm

sprawiedliwość

Słowiański

dyscyplina

nierówność

Krzyżowy obecny w Eur. Śr.

indywidualizm

nierówność

Krzyżowy pożądany

świadoma dyscyplina

sprawiedliwość

 

 

Jeśli nie powstanie taka ksiązka (a mówie o tym, oczywiście, symbolicznie, bo chodzi o zbbiorowa świadomość ustrojową), pogłębiać się bbędzie – obecny w Europie Środkowej od zarania poszczególnych państwowości – proces oswojenia[11] (Europą), o tyle przyzwolony przez Rosję i Orient, o ile w ich trzewiach tez takie oswojenie „swoje robi”.

Oswojenie zas jest najgorszym, co mogło nam się zrodzić w tyglu między dwoma racjami kulturowo-cywilizacyjnymi (dla ułatwienia, i tylko dlatego, nie włączyłem do rozważań trzeciego „ośrodka wpływu” na Europę Środkową, jakim jest orient, ze swoimi satrapiami i innymi wynalazkami).

 

*             *             *

Ciekawe, jak normę „kochaj bliźniego swego jak siebie samego” przyswajają np. Chińczycy, skoro w ich pojęciu kulturowo-cywilizacyjnym Państwo jest zasadą pobraną ze świata Uniwersum, świata, w którym człowiek to pyłek, przydatny i pożyteczny tylko wtedy, jeśli zdoła naoliwić przypadającą mu mikrocząstkę, mikrotryb wszystkiego co rzeczywiste, dosłowne, doczesne, a więc przymus, przemoc i dziesiątki całkiem poważnych prerogatyw, dla których urzędy, organy i służby oraz prawa są zaledwie widomym znakiem owej duchowej i estetycznej zasady. Indie na przykład swoje rozterki oswojeniowe skonsumowały w dwóch normach: ahimsa i satyagraha. Japończycy – w doskonaleniu dzieła „gajdżina” wedle sznytu swojego.

Chińczycy zdradzają objawy odurzenia, np. żądają płac równych kilkuletnim dochodom swoich ojców, budując megazabawki typu kolej tybetańska, stawiając kloce wysokościowców rzucające – dosłowny i symboliczny – cień na pagody.

Mam przeczucie, że rozwiązania środkowo-europejskie – a ich „zapach” już czuję, podobnie jak dudnienie nadchodzącego przesilenia – zrodzą się właśnie w Państwie Środka, jako podpowiedź oczywiście, a nie wzorzec.

 

 



[1] W 22 rozdziale Ewangelii Mateusza Jezus został zapytany: Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?. Odpowiedział: Będziesz miłował Pana Boga twego całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy. (Mt 22,37-40). Podobny epizod ma miejsce w ewangeliach synoptycznych: Marka i Łukasza. Źródłem przykazania miłości Boga jest fragment biblijnej Księgi Powtórzonego Prawa: Będziesz więc miłował Pana, Boga twojego z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił.(Pwt 6,5) Z kolei źródłem przykazania miłości bliźniego był fragment Księgi Kapłańskiej, zwany Kodeksem Świętości: Nie będziesz szukał pomsty, nie będziesz żywił urazy do synów twego ludu, ale będziesz miłował bliźniego jak siebie samego.(Kpł 19,18);

[2] Świadoma dyscyplina (z łac. disciplina wiedza, sposób życia, porządek) jest to"przestrzeganie przez jednostkę lub grupę społeczną zasad postępowania, których wartość bezspornie uznaje. Przeciwieństwem świadomej dyscypliny jest dyscyplina oparta na zmuszaniu do przestrzegania norm, które jednostka lub grupa uznaje za niesłuszne czy niesprawiedliwe. Szanse wprowadzenia świadomej dyscypliny są większe w takiej szkole, w której między systemami wartości reprezentowanymi przez nauczycieli i uczniów nie ma większych rozbieżności; to samo można powiedzieć o rodzinie i relacji między światem wartości rodziców i dzieci. Podstawą wprowadzenia w szkole czy w domu świadomej dyscypliny jest proces wychowawczy, polegający na traktowaniu dzieci i młodzieży jak partnerów, którym należy okazywać szacunek, ale jednocześnie stawiać odpowiadające ich możliwościom wymagania".

[3] Grobowa cisza, sroga mina premiera Rosji, jeden podpis i… problem głodującego miasteczka rozwiązany. Władimir Putin osobiście interweniował w sprawie głodujących mieszkańców miejscowości Pikałowo niedaleko Sankt Petersburga. I przy okazji publicznie skarcił lokalnego magnata. Dał mu kilka godzin na uregulowanie długów i wypłatę zaległych pensji. Patrz: choćby https://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/putin-publicznie-karci-oligarche-pochowaliscie-sie-jak-karaluchy,98349.html ;

[4] Tak właśnie wygląda Pentagram: sojusz interesów i władzy (mega-biznes, mega-służby, mega-gangi, mega-polityka, mega-media);

[5] Po raz pierwszy na problem wyczerpywania dóbr publicznych zwrócił uwagę w 1832 brytyjski ekonomista William Forster Lloyd (patrz: Garrett Hardin, „The Tragedy of the Commons”, The Concise Encyclopedia of Economics (ang.). W czasach bardziej współczesnych został on rozpropagowany przez biologa Garretta Hardina, który opisał go i nazwał "tragedią" w miesięczniku "Science" w 1968. Hardin opisał tragedię na przykładzie wiejskich wspólnot, które wypasały mleczne krowy na wspólnych pastwiskach (ang. The commons). Krów pasło się akurat tyle (np. 100), aby trawa na pastwisku mogła odrastać. Ale jeden z rolników stwierdził, że doda do takiego stada jeszcze jedną swoją krowę, co pozwoliło mu na większe przychody z mleka. Krów od tego czasu było 101, a rolnik był zadowolony, bo wypasał kolejną krowę. Efekt dla całego pastwiska, które zaczęło mieć więcej krów niż mogło wyżywić, nie był jeszcze widoczny. Gdy dowiedzieli się o tym inni mieszkańcy wioski, wyprowadzili na wspólne pastwisko kolejne krowy: 102-gą i następne. Aż „wytrzymałość eksploatacyjna” pastwiska pękła. Po jakimś czasie trawa na pastwisku przestała odrastać, a pastwisko ostatecznie zostało wyjałowione. Mieszkańcy stracili pastwisko, a ich krowy przestały dawać mleko. Nieprzestrzeganie umowy korzystania z pastwiska przez kilka osób doprowadziło do jego zniszczenia. Podobnie dzieje się w przypadku wspólnej klatki schodowej (nie ma komu sprzątać), dróg publicznych (skoro są – każdy chce nimi jechać niezależnie od potrzeby), państwowych i komunalnych przedsiębiorstw (jak najwięcej zyskać, jak najmniej dać), parki i place w miastach (zatłoczone), łowiska i kopaliny oraz lasy (eksploatuje się poza zdolność samoodtworzenia), itd., itp. Obecnie w Polsce nasila się świadomość, że o takie „stałe”, jak infrastruktura (zwłaszcza tzw. krytyczna”) trzeba dbać nie „udarnie” (okazyjnie, na pokaz), tylko dzień-w-dzień. Widać już zaniedbania w energetyce, regulacjach rzek, stanie dróg i kolei. Ja podaję zawsze przykład „torowego” na kolei: powinien on dzień w dzień przejść „przykazane” kilometry wzdłuż toru i wyłapywać drobne usterki (kradzież śruby, zbutwienie podkładu, wypłukanie masy bitumicznej), tak jak to się robi w modelowym przykładzie Golden Gate Bridge (Currently, a revered and rugged group of of 13 ironworkers and 3 pusher ironworkers along with and 28 painters, 5 painter laborers, and a chief bridge painter battle wind, sea air and fog, often suspended high above the Gate, to repair corroding steel.  Ironworkers replace corroding steel and rivets with high-strength steel bolts, make small fabrications for use on the Bridge, and assist painters with their rigging. Ironworkers also remove plates and bars to provide access for painters to the interiors of the columns and chords that make up the Bridge. Painters prepare all Bridge surfaces and repaint all corroded areas). Jeśli się to zaniedba – dochodzi do kumulacji “niekorzystnych drobiazgów” – I katastrofa gotowa;

[6] Jest takie żartobliwe powiedzenie-przypowieść, które „europejskość i rynkowość oraz obywatelskość rozpościera na linii Paryż-Moskwa: im bliżej Moskwy, tym mniej rynkowości, europejskości i obywatelskości;

[7] Ekonomiści, np. liberalni, lubią się powoływać na to, że przy odpowiednim „ustroju” każdy gospodarujący, każdy uczestnik procesu gospodarczego może zyskać. Ich błąd weryfikuje choćby narastająca „zemsta” środowiska naturalnego;

[8] Adam Smith, An Inquiry into the Nature and Causes of the Wealth of Nations, 1776;

[9] Adam Smith, The Theory of Moral Sentiments, 1759;

[10] P.J O’Rourke, On the Wealth of nations, 2007, polskie wydanie 2009;

[11] Oswojenie definiuje w dwóch wymiarach. W aspekcie aksjologicznym oznacza ono, że cudze-obce wartości są wysoko lokowane w rodzimym systemie wartości, degradując własne-rodzime. W aspekcie ekonomicznym oznacza to gotowość do wyprzedarzy „swojego” za bezcen, byle pozyskać – nawet przepłacając – obce;