Koniec myślenia
Dobrze poszukawszy – znajdziemy kilkaset oświadczeń całkiem wybitnych ludzi, z których wynikać ma, iż co się miało stać, to się stało, czego mieliśmy dokonać – dokonaliśmy.
„Umysł, który w danym momencie znałby wszystkie siły natury i położenie wszystkich obiektów z których natura jest zbudowana, gdyby był ponadto wystarczająco potężny aby móc te dane przeanalizować, mógłby jednym wzorem opisać ruch największych ciał niebieskich i najmniejszych atomów. Dla takiego umysłu nic nie byłoby niewiadomym i całą przyszłość i przeszłość miałby przed swymi oczyma”
– Pierre Simon de Laplace, Essai philosophique sur les probabilités, wstęp. 1814
Dirac, urzeczony osiągnięciami fizyki kwantowej, raczył stwierdzić: "podstawowe prawa fizyczne, potrzebne do matematycznego opisania większości fizyki i całości chemii, są już całkowicie poznane" (P.A.M. Dirac. Quantum mechanics of many-electron systems. „Proceedings of the Royal Society of London A”. 123, s. 714, 1929).
Georg Wilhelm Friedrich Hegel doszedł do wniosku, że Historia osiągnęła kres, do którego od początku zmierzała. Podał nawet dokładną datę tego jej finału: 1806 rok. Koniec historii u Hegla nie ma wymiaru apokalipsy – oznacza nastanie okresu najwyższej doskonałości świata, w którym żyjemy, uwolnienia ducha i poczucie jedności ze światem. Trzeba jednak wyjaśnić, że Hegel mówił nie o całkowitej wolności niezależnej jednostki, tylko o wolności połączonej z odpowiedzialnością względem państwa (por.: TUTAJ).
U tego samego źródła znajduję ponętny akapit: Inną teorię końca niesie historiozoficzna koncepcja polskiego malarza, pisarza, dramaturga i filozofa, Stanisława Ignacego Witkiewicza. „Faktem jest, że ludzkość degrengoluje się coraz bardziej. Sztuka upadła i niech koniec jej będzie lekki – można się bez niej obejść (...) Religia skończyła się, filozofia wydziera sobie bebechy i też skończy śmiercią samobójczą. Koniec indywidualizmu zarżniętego przez społeczeństwo” (S.I. Witkiewicz, Dramaty) – te słowa wypowiada w imieniu Witkacego-katastrofisty Leon, bohater jego dramatu pt. Matka. Niesmaczna sztuka w dwóch aktach z epilogiem. Witkacy głosił własną teorię upadku kultury – twierdził, że wszystko, co wielkie ginie przez proces uspołecznienia (S.I. Witkiewicz, Nowe formy w malarstwie i wynikające stąd nieporozumienia, rozdz. O zaniku uczuć metafizycznych w związku z rozwojem społecznym). Instytucjonalizacja, odejście od indywidualizmu i utopienie „jednostki” w „tłumie” to przyczyny katastroficznej wizji artysty.
Fukuyama zaś przesunął heglowską datę mniej-więcej o dwa stulecia: W swoim eseju „Koniec człowieka” i książkach (The End of History and the Last Man 1992, oraz Our Posthuman Future: Consequences of the Biotechnology Revolution 2002) mówi, że nie może dojść do końca historii, dopóki nie nastąpi koniec nauki i techniki. Rozwój nauki i techniki może natomiast doprowadzić do końca człowieka w jego obecnej postaci i dzisiejszym rozumieniu. Biotechnologia miałaby pełnić rolę przekształcania i genetycznego modyfikowania ludzi dla uzyskania cech idealnych.
Trochę to się zgadza z tezą Wojciecha Orlińskiego - Internet. Czas się bać (Wyd. Agora 2013): zauważa on, że między 1960 a 1970 rokiem dokonały się ostatnie wielkie przełomy techniczno-technologiczne i od tego czasu mamy do czynienia wyłącznie z iteracjami, lepszymi wersjami gadgetów elektronicznych, samochodów, maszyn, systemów.
Wygłosił ten pogląd pan Wojciech podczas panelu otwierającego Kongres Założycielski najnowszej partii, o nazwie RAZEM. Zebrał się oto niemały tłumek osób w wieku moich córek, tłumek przekonany o tym, że „nasze jest na wierzchu”. Do tego stopnia „na wierzchu”, że zakładając partię z góry kodują w niej instrumenty rozklekotania. Stężenie pogardy dla formaliów i ładu prawnego, jakie towarzyszyło dyskusji nad dokumentami – przerosło moją zdolność adaptacji w momencie, kiedy ustalano termin wymagany dla przyjęcia (lub odrzucenia?) kandydatury osoby pragnącej przystąpić: uzasadniano owo „vacatio” nie tym, co oczywiste (jakieś ciało musi się zebrać, niech ma na to czas), tylko koniecznością „sprawdzenia człowieka”. Jak na partię z nazwą RAZEM – dość osobliwy mechanizm poszerzania bazy członkowskiej. Czy wystarczy miesięczny termin, kiedy jutro zechce zapisać się 10 tysięcy, a choćby tysiąc nowych adeptów?
Warto, by ktoś zapytał organizatorów, na czym polega świeża nowość tej partii, poza średnią wieku? Bo skojarzył mi się najmłodszy syn wicemarszałkini Sejmu, który – tracąc kiedyś argumenty w rozmowie o ideach i polityce – raczył przemówić do mnie: ty i tak umrzesz wcześniej i moje racje okażą się jedyne.
Antysystemowość polega – widzę – nie na ideach mających zastąpić to, co spetryfikowane w urzędach, organach, służbach, prawach – tylko na tym, że „ma być po naszemu”.
I to jest właśnie najważniejsze, co widzę od kilkunastu lat w nowo powstających ruchach politycznych, od socjalizmu po nacjonalizm, od „indignados” Kukiza po roszady wujów przyzwyczajonych do bycia na topie politycznym.