Konstrukcja Pisma

2016-03-28 09:25

 

Dla ułatwienia będę Pismem nazywał wszelki uświęcony przekaz, o którym „wiadomo”, że został podyktowany przez nad-inteligentną, wieczną, wszechobecną Moc umiejąca zarządzać Dobrem i Złem. Najpopularniejsze z takich przekazów to Biblia, Talmud i Koran, ale jeśli się kto uprze, to znajdzie takich kilkanaście.

Chcę tu specjalnie potraktować Buddyzm. Wyrósł on na duchowej ścieżce rozwoju cywilizacyjnego, gdzie sprawy materialno-doczesne są jedynie formą (i pojmują to nawet małe oseski), gdzie podstawowym dążeniem człowieka jest zanurzenie się w Prawdzie (Satya)[1], zaś owa Prawda nie ma wymiaru moralnego i nie ma swojego przeciwieństwa (Nieprawdy), tylko dopuszcza różne postacie Niedoskonałości. Im dalej od Prawdy, im bardziej dosłowna Niedoskonałość człowiecza – tym więcej ma on ze sobą samym kłopotów, cierpi i dźwiga życiowe ciężary.

Religijność buddyjska jest zatem tożsama z filozofią życiową, przenika ludzkie jestestwo, nie trzeba chrztu czy jakiejś szczególnej deklaracji, by być buddystą. Wytłumaczył mi to kiedyś Gantulga w krótkich słowach: czynisz (pewnie z uprzejmości) to co ja, kiedy praktykuję, dążysz do poznania sedna spraw, z którymi się stykasz, nie oddajesz się uzależnieniom, starasz się być pomocny, ludzi traktujesz jak braci – jesteś więc naśladowcą Buddy.

Nie jestem buddystą, ale odpowiada mi sam fakt, że Pismo buddyjskie – to kilkaset rozmaitych ksiąg, z których każdą poznaje się poprzez studiowanie (najlepiej z pomocą kogoś „bliższego Prawdzie”) oraz rozmaite praktyki i ćwiczenia, tylko z pozoru przypominające obrzędy.

Dodajmy, że w świecie cywilizacji duchowych trwa wciąż od nowa satysfakcjonująca debata między buddyzmem, hinduizmem, taoizmem, zaratusztrianizmem czy sikhizmem, a nawet braminizmem czy dżinizmem. Pozazdrościć.

Oprócz duchowej ścieżki rozwoju cywilizacyjnego wyróżniam jeszcze trzy: wegetarną (tam zamiast Satya jest Ubuntu, czyli przekonanie, że „jestem poprzez to, że jestem razem z wami”), pionierską (tam jest Baatur, czyli opiekuńcza dzielność, skłonność człowieka nadzwyczajnego do opieki nad maluczkimi) oraz techniczna (tam jest Pleroma, czyli zupełny zbiór doskonałych form tego co było, jest i będzie).

Dla cywilizacji pionierskich (cywilizacją nazywam ciąg kultur powiązanych Tradycją) świętością są utwory nazywane po rosyjsku Bylinami albo Stainiami. Słowo „быль” oznacza opowieść o tym co prawdziwe, nie wydumane. Nierosyjskim przykładem byliny jest Tajna historia Mongołów (Mongołun ni'ucza tobcza'an) czy środkowo-azjatyckie „ghazal’e” (rymowane śpiewogry).

Dla cywilizacji wegetarnych nie stworzono ksiąg (szkoda, że zniszczono zasoby „kipu”), ale przekazy są podobne na całym globie: wiele ludów wierzy w istnienie Supervisora, nie mającego określonego kształtu i płci. Jest on stwórcą wszechświata, ma moce nadprzyrodzone, ale nie ingeruje bezpośrednio w sprawy ludzi. Aby z nim „korespondować”, człowiek ma wiele ścieżek pośrednich, poprzez społeczność „pomniejszych” bóstw.

Największy mętlik stworzyła sobie cywilizacja techniczna, europejska. Trzy najbardziej znane księgi świata są „mapami” duchowymi tej cywilizacji (tyle że Koran najbardziej ciąży ku pionierskości). Ale właśnie w tej cywilizacji sprawy duchowe „dekretuje” się jako oddzielne od materialno-doczesnych. Sprowadza się je roli do „wzmacniacza” uniwersalnego kodeksu moralnego. Zaś to, co najbardziej istotne w tym przesłaniu – próbuje się zastąpić tzw. nauką, która jednak im bardziej „dojrzała” (fizyka, chemia, biologia, astronomia, genetyka) – tym większą ma jasność swojej ograniczoności.

 

*             *             *

Gdyby ktoś pokusił się o założenie jakiegoś nowego Kościoła, doradzam mu zapoznanie się z istniejącymi już wyznaniami, i to nie na poziomie pobieżnym. To by oznaczało, że zwłaszcza wegetarne kultury musiałby poznawać osobiście, na każdą poświęcając co najmniej kilka pór roku.nie zaszkodzi.

Kiedy już cokolwiek będzie wiedział – a nie odejdzie mu chęć stworzenia wariantu autorskiego – to zalecam, by stworzył dzieło literackie, wprowadzające „do obrotu” własny, szczególny język, co najmniej kilkanaście pojęć nieobecnych dotąd w dyskurskie.

Jego przesłanie niech składa się z następujących elementów:

1.       Skąd się wszystko wzięło

Bez jakiejś wiarygodnej opowieści o tym, jak to się stało, że Jest – żadne Pismo nie zdobędzie wyznawców. Przeciętny człowiek około 1% swojej uwagi poświęca tej zasadniczej sprawie, ale jest mu ona niezbędna nawet wtedy, kiedy ją zaniedbuje. Podpowiadam, że wszelkie opisy aktów Stworzenia czy Wybuchu wskazują na stosunkowo nagły charakter pojawienia się Doczesności;

2.       Kondycja ludzka

Jak dotąd fenomen Człowieka wpisywano w takie koncepty jak „medium uniwersalne” (piguła wszechświata), stadium rozwoju biologiczno-społecznego (ewolucja), dziecię boże (progenitura, a przynajmniej jakiś wymiar boskości zesłany w Doczesność). Nie byłoby głupie, gdyby ktoś wydumał jakiś nowy, całkiem nowy koncept;

3.       Postać

Rzadko które Pismo obywa się bez Postaci. Mohamet, Jezus, Budda – nawet Aleksander czy Neron pretendowali do takiej roli. W ostateczności zawsze jest Postać Najwyższa. Chodzi o wzorzec, autorytet, absolut, opatrzność: człowiek niezmiernie rzadko porusza się przez gąszcza życiowe samodzielnie, woli odwołać się do jakiegoś drogowskazu, do przewodnika, aby choć częściowo zdjąć z siebie odpowiedzialność za własne wybory. Niech autor nowego Pisma sam wykombinuje: ta Postać to bardziej Prorok czy Męczennik być powinien;

4.       Przesłanie praktyczne

Takie przesłanie odpowiada na pytanie „co robić”. Najprościej jest zapodać ludziom jakiś zbiór zakazów i nakazów. Ale to już ćwiczone jest od tysiącleci z marnym skutkiem. Lepiej jest zarządzać „szansą na sukces”: jeśli potrafimy w mistycznych słowach pokazać, że taki sposób na codzienne życie popłaca, a taki nie – to mamy połowę sukcesu. Na drugą połowę składa się umiejętnie wpisany w wyznawców kod wspólnotowy: u nas „się poczyna” najlepiej, zaś u was może i dobrze, ale jakby tak…;

5.       Przesłanie moralne

Piękno, Dobro, Prawda i Sprawiedliwość – to wszystko, co ludzkość wymyśliła przez tysiące swoich lat doczesnych. Tu nie ma co odkrywać ani nowych kontynentów, ani nowych pokładów. Za to trzeba wymyślić jakąś formułę literacką, na mocy której będą się działy rzeczy nadprzyrodzone, jeśli kroś będzie w tych czterech wymiarach „stuprocentowy”. Nie mam podpowiedzi, niech się redaktor Nowego sam pomęczy;

6.       Rozrachunek

Prawe życie – premia. Marne życie – tu Redaktor ma szeroki wachlarz. Chrześcijanie wymyślili Piekło i Millenium, a właściwie nie wymyślili, tylko wpisali się w tę konwencję. Ale są bardziej wyrafinowane sposoby pozbawiania premii. Czy wyobraża ktoś sobie, że siedzi przy biesiadnym stole, ale nic mu nie smakuje nijak, a głód nie maleje? W dodatku ten Jedyny, kto mógłby temu zaradzić, jest tuż obok, tyle że za ścianą, i obcuje z bardziej prawymi? Ja bym cierpiał, choć wszystkiego na stole wbród…;

7.       Pismo

O, i to wszystko trzeba spisać. Ale nie tak, jak Mickiewicz, kawa na ławę, tylko w stylu „dużo mówić, nic nie powiedzieć”. To musi być jak monolog wyroczni. Cóż innego czynią guru, rabini, Pytia? Rzecz w tym, że „niezbadane są wyroki”, a „wystarczy zapytać i szczerze oczekiwać odpowiedzi”, a ta się pojawi…;

Nie szydzę. Należę do konkretnej wspólnoty. I wiem, że każda wspólnota ma swoje Pismo. I wiem, że Pismo jest podstawą Religii oraz Kościoła. Jakie Pismo, taka Religia i taki Kościół. Na tej podstawie zalęgło mi się, że niewątpliwie istnieje Omni-Pismo, z którego Prawda, Piękno, Dobro i Sprawiedliwość kapią na Pisma znane. Zaś sam fakt, że Człowiek nic sobie z tego nie robi – dowodzi, że wszystko przed nami.

 

 



[1] Buddyści mówią o czterech aspektach „wiary”. Pierwszy to poczucie zrozumienia i inspiracji, które pojawia się w nas, gdy słuchamy nauk duchowych, opowieści o życiu Buddy czy wielkich nauczycieli. Coś w rodzaju głębokiego zainteresowania. Drugi aspekt to coś na kształt dążenia, aspiracji. Pragnienie, by wiedzieć więcej, by praktykować otrzymane nauki, pójść w ślady wielkich nauczycieli i krok po kroku osiągnąć taką samą doskonałość. O aspekcie trzecim mówimy, gdy wiara zmienia się w pewność, biorącą się z przekonania o prawdzie nauk i skuteczności ścieżki duchowej, która daje nam coraz więcej satysfakcji i coraz większe poczucie spełnienia. Jakbyśmy odkrywali piękno coraz lepiej widocznego pejzażu. I wreszcie osiągamy poziom, gdy okoliczności nie mogą w żaden sposób zachwiać naszym przekonaniem i pewnością. Nasza praktyka jest tak głęboka i stabilna, że możemy włączyć w nią dosłownie wszystko, zarówno zdarzenia dobre, jak i złe. Owa pewność staje się drugą naturą, niewzruszoną wiarą. To tyle, jeśli idzie o wiarę w buddyzmie. Dla porządku dodam jeszcze, że nie ma ona nic wspólnego z intelektem, lecz jest owocem odkrywania i osobistego potwierdzania prawdy duchowej ścieżki. Por: https://www.buddyzm.edu.pl/cybersangha/page.php?id=215 ;