Korupcja czy kumoterstwo

2014-08-29 12:11

 

Notka będzie o tym, że można teoretycznie zlikwidować zupełnie korupcję, a i tak patologia z nią związana będzie przeżerać wszystko co publiczne, czyli wspólne. Czyli – innowacje po polsku.

Kumoterstwo działa w dwie strony: zięć czy kochanka nie muszą dawać szefowi wziątki, by uzyskać jakiś dodatkowy przywilej, ulgę, apanaż. A znów szef, zatrudniając „bliskich”, w rzeczywistości odpłaca im się za to (lub sobie zapewnia „na zaś”), że niezawodnie wesprą go w sprawach pozazawodowych.

W tle tego wszystkiego stoi wszechobecny Patrymonializm, centralny filar ustrojowy Rzeczpospolitej: porównuję go z demokracją (na niekorzyść tej ostatniej) choćby TUTAJ.

Używam często sformułowania „żelazny elektorat”, aby opisać następującą sytuację, jakże powszechną i mimo sarkania akceptowaną jako „zło konieczne”:

1.       Ktoś przedsiębiorczy politycznie ma pozycję „kadrową”, czyli ma przyzwolenie graczy politycznych na „obsadzanie” jakichś etatów, funkcji, stanowisk, zleceń;

2.       Jeśli jest dobrym gospodarzem, „obsadza” wszystko „swoimi”, zachowując sobie prawo do odwołań, przeniesień, ale przede wszystkim do pozaformalnych świadczeń w stylu „proszę, załatw to i to);

3.       Jedno, dwa z takich „miejsc” obsadza kimś, kto natychmiast ustąpi mu miejsca, jeśli „powinie się noga” (taki dupochron);

4.       Tak zdefiniowaną koterię wykorzystuje – łamiąc niezauważalnie, choć jawnie, wszelkie zasady współżycia społecznego i normy prawne – do wzmocnienia swojej pozycji, by w nowej roli mieć jeszcze więcej etatów, funkcji, stanowisk, zleceń do „obsadzenia”;

Każde gumno gminno-powiatowe (pisałem TUTAJ) ma do wzięcia kilkanaście, a nawet więcej poważnych prowincjonalnych stanowisk: placówki szkolne, placówki szerzenia kultury, placówki ochrony zdrowia, ośrodki szerzenia sportu i kultury fizycznej, niekiedy nawet lokalna prasa, oczyszczalnia ścieków, administracja mieszkań, przetargi, inwestycje, drogownictwo, remonty, fundusze unijne, zezwolenia i koncesje, straż miejska, ośrodek pomocy społecznej. Do tego trzeba dołożyć kilkunastu poważnych lokalnych przedsiębiorców oraz lokalnych namiestników  sieci ogólnopolskich: bank, ZUS, urząd skarbowy, policja, jednostka wojskowa, straż pożarna, parafie kościelne, nadleśnictwa. No, i kilka „odwiecznych” stowarzyszeń (harcerstwo, PCK, TPD, LOK, TKKF, LZS, PTTK), ewentualnie jedno czy dwa „nowego chowu” (np. ekolodzy, monarowcy, artyści). No, i nie zapominajmy o targowisku!

To w tym gronie, z poszanowaniem pół-formalnej hierarchii,  podejmowane są najważniejsze decyzje lokalne. Jeśli mówimy „najważniejsze”, to mówimy o obsadzie kadrowej, o przepływach finansowo-budżetowych oraz o polityce zezwoleń i koncesji. Grono to nigdy nie zbiera się w komplecie, „obrotowym” jest Wójt, Burmistrz, czasem Starosta. W wyjątkowych wypadkach – ktoś nieformalnie rozgrywający. Nazwijmy to grono  roboczo koterią.

Dodajmy, że wszelkie racje polityczne, te ogólnopolskie, nieco blakną w Polsce prowincjonalnej: bywa najczęściej tak, że w ramach koterii następuje „nieumyślne uzgodnienie”, kto jakie polityczne kalosze wzuje, kto jaką ideową fufajkę odzieje. Ale też bywa, że koteria jest niejedno-zgodna, że się dogadać nie umieją, wtedy przywołują politykę bardziej stanowczo i jeszcze się z nią obnoszą.

Trzewia korupcji – to „rynek” opłat za rozmaite przysługi niedozwolone prawem. Trzewia kumoterstwa – to wzajemnictwo. Ktokolwiek rozumie ducha „europejskości”, ten wie, że korupcja (nieformalna odpłatność za nieformalne usługi jest „be”, a kumoterstwo (wzajemne świadczenia ugruntowujące wspólnotę) jest „cacy”.

W tym sensie Polska jest krajem wiodącym w Europie w obszarze wzmacniania wspólnot lokalnych i środowiskowych, tyle że niemal całość polskiego kumoterstwa redagowana jest w „szarej strefie”. Więcej: wykrycie powinowactwa krwi (krewni) albo powinowactwa biznesowego (wspólnicy), a choćby powinowactwa towarzyskiego (totumfaccy) – napotyka oficjalną krytykę, szczególnie u konkurencji, która wszak czyni podobnie. Zatem robi się wszystko, by nie wykryto. Wynalazczość w tej sprawie jest godna podziwu. Trzeba naprawdę kogoś dociekliwego lub po prostu „odsuniętego”, by dojść, „kto komu gdzie kiedy za ile i po co”.

Gdzieś w „wyższych rejestrach” społecznych proceder ten nazywa się „nomenklatura” (środowiskowa, a nawet urzędowa „instrukcja” przyznająca preferencje jednym, ograniczająca wsparcie dla innych). Jak to nazwać dla wariantu, który dotyczy „nas, tu, cieleśnie” – nie wiem, słowo „kumoterstwo” jest niedoskonałym zastępnikiem.