Krótko, bez wstępów, do rzeczy

2013-09-27 07:03

 

NACZELNY PARADOKS USTROJOWY

Wedle wszelkich wyobrażeń o demokracji, a także w myśl zapisu Konstytucji (Art. 4., pkt 1: Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu), suwerenem politycznym w Polsce jest Naród, rozumiany przez Konstytucję najprawdopodobniej jako WSZYSCY OBECNI (patrz: Preambuła).

Suwerenność polityczna oznacza najwyższą i ostateczną władzę. Tę zaś współcześnie sprawuje się za pomocą prawa. Cóż to jest prawo? Ano, jest to np. rozkaz poparty sankcją (John Austin, “The Province of Jurisprudence Determined”), albo skodyfikowany obyczaj (np. Common Law), albo wykładnia praw mojżeszowych (Halacha), albo redakcja praw natury (lex naturalis, lex aeterna). W potocznym pojęciu prawo to zbiór-system rozmaitych regulacji w różnych dziedzinach życia.

I teraz już paradoks: tak się składa, że w praktyce prawo jest narzędziem w rękach „przedstawicieli i reprezentantów” Narodu stosowanym wobec Narodu! Władza zostaje odwrócona o 180o!

Czyli: to nie Naród szafuje prawem wobec swoich przedstawicieli i reprezentantów, a odwrotnie, ci którzy najęli się (zostali powołani) na służbę Suwerenowi – co dzień stosują prawo wobec Suwerena! Co dzień to prawo ustanawiają, dają jego wykładnię, najczęściej bez wiedzy i świadomości Suwerena, najczęściej na szkodę Suwerena, a kiedy Suweren upomina się o swoje – „służba” dyscyplinuje Suwerena (procedury, siły porządkowe, wymiar sprawiedliwości) albo go ignoruje i lekceważy (wyrzucając do kosza wnioski o referendum).

Posłowie, radni, urzędnicy, funkcjonariusze, menedżerowie, oficerowie, profesorowie, duchowni, itd., itp. – ślubują, przysięgają, przyrzekają, całują sztandary i pierścienie, salutują, prężą się na baczność, oddają honory, deklarują – po czym jak gdyby nigdy nic robią dokładnie na odwrót. Sprawują władzę nad Suwerenem, traktując to jako oczywistość, a samą władzę uważają za powód do pomnażania „swego” kosztem tego co „należałoby się” suwerenowi.

Czyż nie jest to dobry powód, by dokonać przeglądu Konstytucji i całego systemu prawnego pod kątem przywrócenia demokratycznych proporcji w relacjach Suweren-Podkomendny?

 

NACZELNY PARADOKS POLITYCZNY

Uwaga wstępna: nie istnieje ani w Polsce, ani na świecie ktokolwiek, albo nawet komputer, który znałby WSZYSTKIE przepisy prawa i zdołał je w pełni rozważyć dla konkretnego przypadku, co niesie za sobą konsekwencje w postaci uznaniowego, dowolnego stosowania prawa, rozgrywanie spraw poprzez żonglowanie przepisami. Na dobrą sprawę ta oczywista prawda jest podstawą do podważania dowolnego postanowienia i wyroku.

Zagłębiwszy się w lekturę dowolnego aktu prawnego zauważamy, że 99% norm prawnych oznacza ograniczenia i kary, a ten 1% to nie zawsze są rozszerzenia swobód i nagrody, tylko ogólniki „jeszcze nie wyposażone” w ograniczenia i kary.

Wychodzi na to, że gdybyśmy żyli zupełnie bez prawa (takiego luksusu nie mieli nawet Adam i Ewa), to byłoby tak, jakby wałacha zamienić w mustanga. Mądrale od wieków zapytują – zupełnie abstrakcyjnie, bo nie ma jak sprawdzić – co by się działo, gdyby pozostawić wszystko międzyludzkim uzgodnieniom, usunąwszy jarzmo prawne (Herbert Spencer, „The Man versus the State”). Ja mam inny problem.

Jeśli w wieku 16-21 lat stajemy się „pełnoprawni” (zdolni do czynności prawnych, odpowiedzialni za swoje czyny), a żyjemy średnio nieco dłużej niż 70 lat, to – w uproszczeniu – około 50 lat jesteśmy wyborcami. To zaś oznacza, że co roku ubywa 2% wyborców i w to miejsce pojawiają się inni. Dla nich cały porządek prawny (konstytucyjny) jest ZASTANY, oni go nie ustanawiali ani w referendum, ani poprzez wybór przedstawicieli i reprezentantów. Po 10 latach aż 20% wyborców funkcjonuje w systemie, na który nie mieli żadnego wpływu (pomijając, że być może nawet go nie znają wcale, funkcjonują w nim „na wyczucie”). Jeśli pokolenie ma np. 25 lat – to każde nowe pokolenie  (50% wyborców)funkcjonuje w rzeczywistości usankcjonowanej przez starsze pokolenie (50% wyborców).

Czyż nie jest to dobry argument na rzecz tego, by główną „masę” stanowienia prawa i wprowadzania rozwiązań ustrojowych przenieść na samorządne wspólnoty lokalne?

 

NACZELNY PARADOKS OBYWATELSKI

Pojęcie obywatelstwa oznacza wystarczające (w konkretnych warunkach cywilizacyjnych) rozeznanie w sprawach publicznych i bezwarunkową gotowość do czynienia ich lepszymi. W pojęciu tym zamyka się też oczywistość: obywatel sam decyduje o swoim losie, a jeśli rezygnuje z jakiejś części swojej podmiotowości – to na podstawie uczciwej umowy zawartej w pełni sił mentalnych, w dodatku taka umowa wymaga (powinna) ustawicznej konfirmacji po każdym krótkim okresie trwania, a na pewno wtedy, kiedy istotnie zmieni się jakaś okoliczność tej umowy. Przykładami konfirmacji takich umów ograniczających podmiotowość obywatela są zmiany w umowach o pracę, wybory kadencyjne, kontrakty prawa handlowego, umowy cywilne, w ograniczonym sensie wyroki sądowe (nie tylko karne).

Jeśli w podobny sposób umawiają się wielkie rzesze obywateli – to mamy do czynienia z tzw. umową społeczną. Są tacy, którzy umowę społeczną rozumieją jako uzgodnienia równych sobie, a są tacy, którzy rozumieją ją jako ustalenie relacji między władzą a poddanymi. Na tle tej różnicy pojmowania zrodził się niejeden poważny konflikt społeczny, np. w Polsce właśnie zbliżamy się do apogeum kolejnego konfliktu.

Rzecz w tym, kto i w jaki sposób decyduje o losie własnym i o losie innych. Każdy człowiek – nawet jeśli jest marnym obywatelem – nosi w sobie szczery zamiar jak najbardziej samodzielnego decydowania o swoim losie. Ale też nie umie się powstrzymać od tego, by dla własnego interesu decydować o losie innych. To jest pole do „wielkiej gry obywatelskiej”, i równie wielkich nadużyć.

Summa summarum: współcześnie najczęstszą jest sytuacja, w której osoby absolutnie niepowołane (nie upoważnione przez Suwerena, nie poddane np. weryfikacji wyborczej, absolutorium, ocenie publicznej) decydują o losie wielu innych, przy czym mają na uwadze przede wszystkim swój interes prywatny, koteryjny, korporacyjny, a dopiero w ostateczności interes tego, o kim decydują. Są to sztaby biznesowe, urzędnicze, wojskowe, policyjne, tajniackie, sądowe, dyplomatyczne, itd., itp.

Czyż nie jest to dobry powód, by roztoczyć obywatelską kontrolę nad poczynaniami tych sztabów?