Kto…?

2014-01-29 09:08

 

Niezależnie od tego, że liczne kraje będące w podobnym jak Polska położeniu nadal wyobrażają sobie, że Polacy mają tego samego ducha, co w 1980 czy 1989 roku, a Rzeczpospolita to wzorzec Transformacji, Modernizacji, Demokracji i Samorządności – pośród nas samych dojrzewa już chyba ostatecznie myśl, że trzeba się rozglądać za zmianą. Nie tylko personalną, ale ustrojową przede wszystkim.

Realia są takie, że najprawdopodobniej kilka najbliższych rozdań (samorządy, prezydent, parlament, euro-rozdania nie liczę) pozostanie w konwencji dotychczasowej, czyli nie będzie komu powstrzymać patologii narastających jak gangrena. Ale powoli trzeba myśleć o amputacji głowy, serca i duszy, bo inaczej posypie się to w najmniej oczekiwanym momencie, przecież już teraz polski organizm jest balonem trzymającym ciśnienie „na słowo honoru”.

Pobieżny przegląd „alternatywy podskakiewiczowskiej”:

Dudziarze.

Może Duda ma mniej charyzmy niż „ten pierwszy”, ale za to jest lepiej zorganizowany. Tyle że za bardzo wierzy w siebie i tylko siebie, innych „używa”. Skonsumował Guza, Kukiza wypluł bo niestrawny dla jego planów, rozklekotał dobrze zapowiadający się ruch oburzonych, o Chwałce nie mówię. Potencjał Solidarności ma tylko jednego konkurenta, o którym tuż poniżej.

Toruńczycy

To, że ostatnio osłabła stricte polityczna aktywność imperium Tadeusza, nie oznacza zapaści: niemniej mamy tu lekką zadyszkę i poszukiwanie nowej formuły, bo nie da się robić dużej polityki bez hufca biznesowego, ten zaś ograniczony jest tu wyłącznie do gwardii przybocznej Tadeusza. Z drugiej strony budzi szacun medialna siła tego ni-to ruchu, ni-to aliansu.

Narodnicy

Zanim się obśmiejemy z tej „ruskiej” nazwy środowiska, postarajmy się zauważyć buntarstwo, ławryzm oraz jakobinizm narodnicki, obecny w tym ruchu, który odrodziwszy się – staje się poważniejszy, niż kiedyś Młodzież Wszechpolska, a ta przecież obsadziła na krótko pozycję wicepremierowską i „ławrowską” edukację narodową (właśnie, narodową).

Indignados

Karliste formy buntów „wielonurtowych, ponadpodziałowych”, zrzeszające się chaotycznie i nieudolnie w rozmaite związki oburzonych, niepokonanych, pokrzywdzonych, czekają na swojego przywódcę i nie mogą się zdecydować, czy ma to być coraz bardziej pajacujący lewicowiec, czy muzyk, czy społecznik, a może poturbowany przedsiębiorca. Czekać, czy odpuścić?

Municypalno-komunalni

Wewnątrz samorządu terytorialnego (a właściwie administracji terenowej na służbie państwowej) dojrzewa poczucie, że trzeba rozwiązać dotychczasowe „zatrzaski lokalne” i oczyścić stosunki „całkiem na dole”. Zresetować wszelkie zastałości, które niczym  skamielona narośl obrasta nasz społeczno-gospodarczy kadłub, ciągnąc go na dół, a na pewno spowalniając i odbierając zwrotność.

 

*             *             *

Oczywiście, jeszcze trwa zabawa w udawanie, że opozycją wobec establishmentu liberalno-nomenklaturowego jest husaria konserwatywno-patriotyczna albo korpus lewicowo-korporacyjny. A może żywioł gminno-gospodarski. Rozważa się – to jest temat dla mediów – kilka nazwisk otoczonych drużynnikami: Kaczyński, Miller, Delfin, Palikot, a jeszcze się media przyglądają drugoligowcom „wewnątrz” i „zewnątrz” (Gowin, Schetyna, Kalisz, Piechociński) – tyle że na moje oko jedyni, którzy dziś mogą coś zrobić z marszu, fachowo i bez ściemy – to Cimoszewicz i Pawlak, obaj pozbawieni oczywistych wad wymienionych wcześniej pretendentów: autorytaryzmu, sybarytyzmu, małostkowości, narcyzmu, niedorośnięcia. Mężowie ci zaś raczej wolą jeszcze czekać w swoich „Sulejówkach”, nawet nie próbują ogromadzać „legionów”, choć niewątpliwie trzymają rękę na pulsie, czekają na satysfakcjonujące zaproszenia. Kwaśniewski, najsprawniejszy jak dotąd polityk transformacyjny – dziś już tylko konsumuje, cokolwiek rozumieć pod tym słowem. Rośnie – zadziwiająco konsekwentnie, ale obliczając na „potem” – Czarzasty, zwłaszcza że Miller chyba ostatecznie zostanie „tknięty”, wiadomo za co. I to jest niemal cała lista „koncesjonowanych”, dobra przy założeniu, że nie podejmiemy się obywatelskiej przebudowy.

Skoro jednak zakładam, że to pęka w szwach – wróćmy do 5 żywiołów realnie opozycyjnych opisanych wyżej.

Ja stawiam na Indignados i Municypalno-komunalnych: tam jest żywioł przedsiębiorczy (w rozumieniu: aktywny społecznie, nie mający obaw przed formułowaniem projektów, a nie tylko roszczeń). Tyle – że poza niezdolnością do wyłonienia charyzmatycznych liderów – oba te żywioły są podejrzliwe wobec siebie. Pierwsi mówią: Polską rządzą złodzieje, wyzyskiwacze i trzeba ich pogonić, zbudować wszystko od początku, drudzy zaś mówią: przedsiębiorczość to nie wyzysk, trzeba posprzątać i da się jechać na tym co jest, po samooczyszczeniu. To są dwa skrajnie niedopasowane sposoby myślenia „rewolucyjnego”.

I tu, za przeproszeniem, musimy uwzględnić zaawansowaną kontynentalizację procesów euro-integracyjnych. Europa – pod światłym przywództwem Niemiec, Brytanii i Francji – to twarde jądro kontynentalne, spadkobierca helleńskiej Różni, rzymskiej Garnizonii i chrześcijańskiej Hierarchii, obwieszone poważnymi afiliacjami zlokalizowanymi w: Rosji, Europie Środkowej, Turcji, Bliskim Wschodzie, Morzu Śródziemnym, Ameryce, Arktyce. Nie wszystkie te interesy są sobie równe i równie aktualne, ale one decydują o kierunkach i sposobie integracji. Dziś, u początków III Tysiąclecia, po wcześniejszym niemal poddaniu interesów bliskowschodnich i północno-afrykańskich, po skutecznym przełknięciu Europy Środkowej, po wybuchu petardy greckiej (i kilku mniej ogłuszających odpałach) – Europa na osi Londyn-Berlin-Paryż szuka intensywnie sposobu na „miękkie plaśnięcie” w położeniu globalnym o niebo gorszym niż w połowie XX wieku, w dostatku ledwo-ledwo utrzymanym na poziomie lat 70-90 XX wieku (to wymaga danych, tu je pominę).

No, to powtórzę wyraźniej: Europa Środkowa jest „jedną z” afiliacji ku-europejskich, obecnie nie najważniejszą, ale rozgrywaną na osi niemiecko-brytyjsko-francuskiej. Oznacza to, że spekulacje polityczne, zwłaszcza poszukiwania lidera politycznego namiestnikującego w Polsce, muszą uwzględnić i tę rację. Tu krystalizuje się postać „atlantyckiego” Sikorskiego, rozpostartego między Londyn a Waszyngton, nie mającego wystarczającej przeciwwagi, ale którego może ograć chyba wyłącznie Czarzasty, tyle że on jeszcze nie jest pozycją w międzynarodowej grze, a i w Polsce ma kłopoty z krzepkim zakotwiczeniem. Zwłaszcza, że ma on pogardliwy stosunek do wszystkich 5 sił rzeczywiście opozycyjnych (dudziarze, indignados, municypalni-komunalni, toruńczycy, narodnicy), woli grać w „starym” establishmencie, gdzie sobie jakoś radzi.

Pomijam zupełnie wątek ewentualnej manipulacji chińskiej: tylko naiwni sądzą, że to wschodzące mono-mocarstwo ignoruje Europę Środkową, ja jednak nie mam wystarczającej wiedzy, by się tu wypowiadać, choć może coś tam do mnie dociera…

Piszę „z ręki”, więc może coś przegapiłem, ale mam wrażenie, że jeśli ktoś liczy na coś całkiem nowego (np. na nowego Leppera) – to najwyżej doczeka się polskiej wersji Majdanu, oczywiście, jako farsy (mało kto patrzy na Majdan jako coś dużo bardziej celnego politycznie niż kozaczyzna).