Kto wymyślił kadencję…!?

2013-10-20 07:22

 

Rozleniwiony mieszczuch z nizin gotów jest zamordować każdego, kto przyzna się, że wynalazł schody (chyba że to będą schody ruchome). Ale w Tatrach czy Bieszczadach bardzo się one przydają, aż szkoda, że nikt ich nie położył na stokach ku atrakcyjnym szczytom.

Podobnie jest z tak zwaną KADENCJĄ. Ułatwia ona życie tylko zblazowanym politykom, a przeszkadza wszystkiemu, co związane jest z Demokracją.

Trzeba na początek zadać dwa pytania:

  1. Dlaczego wszystkie wybory samorządowe (gminy, miasta, powiaty, województwa, radni, burmistrzowie, prezydenci, pośrednio marszałkowie) MUSZĄ odbywać się jednego dnia, jednym wyborczym zdarzeniem? Przypuszczalna odpowiedź: bo wtedy takimi wyborami rządzą ogólnokrajowe kamaryle i koterie, a lokalne interesy stają się drugoplanowe;
  2. Dlaczego łatwiej jest człowieka „wybrać” (w rzeczywistości głosować na podsuniętą listę kandydatów) niż odwołać? Przypuszczalna odpowiedź: bo łatwiej jest z państwowej centrali zarządzać „stałą ekipą” niż wciąż zmieniającym się żywiołem, który przez samą swoją zmienność zyskałby na samodzielności-podmiotowości;

Głoszę pogląd, że tzw. kadencyjność należy ograniczyć do minimum. Na przykład: ustanowić zasadę, że ktoś raz wybrany i sprawujący się bez zarzutów pełni swoją funkcję „nie dłużej niż…”. Oraz drugą zasadę, że reprezentant określonej grupy interesów może kandydować nie więcej niż „X” razy (kandydować!) – wtedy uniknie się źle pojętego „profesjonalizmu politycznego”, który prowadzi do zawiązywania za plecami wyborców rozmaitych porozumień na szkodę Kraju i Ludności.

Ale wyobraźmy sobie sytuację, w której zostaje odwołany ktoś, kto fatalnie wykonuje swoją funkcję. Obierany zamiast niego następca – w obecnym stanie prawnym – jedynie „dopełnia kadencji”! A dlaczego? Przecież akt wyborczy – mówią wszelkie ordynacje – to zaufanie dane na 4 lata (przykładowo), zatem nie ma nawet konstytucyjnych podstaw, by temu akurat następcy ufać tylko 3, 2, 1 rok! Tym bardziej, aby unikać wyborów i zamiast odwołanego wstawić na funkcję tzw. „komisarza”, czyli człowieka władz wykonawczych! Idąc tym tropem ku absurdowi zauważamy, że jeśli odwołamy w referendum większość kluczowych postaci w samorządzie – to zamiast nowych wyborów zaproponuje się nam mianowańców instancji wyższej! To nie jest abstrakcja: czymże jest formuła „pełniący obowiązki”, jeśli nie ominięciem procedur i wymagań?

Uważam, że jeśli jakiś obwód wyborczy uzna, że ktoś wybrany w tym obwodzie (np. radny) powinien odejść i wybierze w zamian drugiego – to ten drugi powinien mieć przed sobą całą kadencję. A „komisarze” – to powinni być ludzie powoływani wyłącznie na czas zapaści i kryzysów.

Adwersarz powie: w ten sposób każdy obwód wyborczy będzie wciąż żył wyborami to tego, to tamtego. A ja na to: przesada, ale nawet jeśli, to co w tym złego? Czyżby ktoś obawiał się, że mniej aktywni obywatele wciąż będą informowani o sukcesach i błędach swoich wybrańców i w ogóle Władzy?

Zresztą, w Ordynacji Sołtysowskiej mojego autorstwa jest wmontowana formuła pośredniości wyborów: ludzie obrani w podstawowych obwodach jako Sołtysi, stają się z automatu radnymi i to oni wybierają w instancjach wyższych kolejnych radnych, w konsekwencji też posłów (nie upieram się, pokazuję wariant). Pamiętajmy, że szkodliwa dla wyborców decyzja wybrańca powinna (w moim koncepcie) skutkować odwołaniem go i zastąpieniem przez innego. Tylko w ten sposób możemy wymusić na Władzy jej służebność, położyć tamę pęczniejącemu woluntaryzmowi, arogancji, kumulowaniu siły rządzenia i zamienianiu tej siły na kapitał ekonomiczny.

Koncept JOW – na który patrzę bez zbędnego ubóstwienia – jest dobrym wehikułem demokratyzacji, ale warunek ograniczenia kadencyjności do minimum (tak jak to opisałem) wydaje mi się niezbędnym uzupełnieniem. Dlatego popieram JOW jako ideę-nośnik obalenia obecnego porządku konstytucyjnego, a gdy czas przyjdzie – wezmę udział w debacie doskonalącej.