Laudato sii. Rzecz o pokorze wobec Ładu

2015-06-19 07:21

 

Pierwszą encykliką, jaką się zainteresowałem, była „Laborem exercens”. To był rok 1981, apogeum polskich emocji solidarnościowych, autorem encykliki był Polak, od trzech lat papież. Nasze rozżarzone głowy widziały w papieżu sojusznika w walce o sprawiedliwość społeczną, której nie zdołała wmontować w system-ustrój partia mieniąca się robotniczą.

Błąd. Papież pisał o pracy jako obowiązku człowieczym , wynikającym z grzechu Adama i Ewy, oraz o związkach zawodowych – wyraźnie celując w sytuację polityczną Polski. Poprzez pracę – pisał – człowiek uczestniczy w dziele stworzenia (tym samym otworzył mi oczy na to, że owo dzieło stworzenia, symbolicznie sześciodniowe – wciąż trwa, a to wyjaśnia wiele nieporozumień teologicznych).

Gromadziłem od tego czasu rozmaite encykliki zwane społecznymi, nie do końca rozumiejąc, dlaczego Jan Paweł II czepia się teologii wyzwolenia. Dziś (zapewne) rozumiem, ale nie o tym mowa.

Papież Franciszek, Latynos, dość szybko wyrobił sobie wizerunek dobrotliwego i sprawiedliwego opiekuna maluczkich. Sformułowanie „laudato sii” oznacza potocznie „bądź pochwalony”, a bardziej dosłownie „niech cię wysławia” (wszystko co stworzyłeś, twoje dzieło). W wymowie jest fatalistyczne: co jest – to jest i trzeba to uszanować takim jakim jest, nie pogarszać, ale też nie uszlachetniać. Przesłanie to – skierowane do pobożnych, zatem do maluczkich, jest w rzeczywistości pacyfikatorem wszystkiego, co narusza boski ład świata: świat polityczny odebrał to jako przesłanie ekologiczne, ale zauważmy, że to samo przesłanie godzi w apostołów „czerwonych przemian”, mówiąc: Pan stworzył świat jakim jest i nie ulepszajcie go na siłę, poddajcie się procesom takim jakie są. Jest przesłaniem społecznym! Między wierszami daje o tym znać kardynał Peter Turkson, Przewodniczący Papieskiej Rady "Iustitia et Pax", też powołanej dla pochwały konserwatyzmu politycznego.

Ostrzegając antyreligijnego Czytelnika, że język każdego kościoła zawiera dużo symboliki, zacytuję z rozdziału „Tajemnica wszechświata”:

W tradycji judeochrześcijańskiej „stworzenie” to znacznie więcej niż natura, ponieważ związane jest z Bożym planem miłości[1], gdzie każda istota ma wartość i znaczenie. Natura jest często traktowana jako system poznawany, analizowany i zarządzany, podczas gdy stworzenie można zrozumieć tylko jako dar, który pochodzi z otwartej dłoni Ojca[2] nas wszystkich, jako rzeczywistość oświetlona miłością, wzywająca nas do powszechnej komunii.

(…) Wszechświat nie powstał jako wynik arbitralnej wszechmocy, jako manifestacja siły czy woli autoafirmacji. Stworzenie należy do porządku miłości. Miłość Boga jest podstawową przyczyną całego stworzenia: «Miłujesz bowiem wszystkie stworzenia, niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś, bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie byłbyś tego uczynił» (Mdr 11, 24). Tak więc wszelkie stworzenie jest przedmiotem czułości Ojca, który wyznacza mu miejsce w świecie. Nawet życie istoty najbardziej efemerycznej, najbardziej nieznaczącej, jest przedmiotem Jego miłości, a w tych kilku sekundach istnienia otacza je swą miłością. Święty Bazyli powiedział, że Stwórca jest także «bezmierną dobrocią», a Dante Alighieri mówił o «miłości, co wprawia w ruch słońce i gwiazdy». Dlatego z dzieł stworzonych można dotrzeć do «pełnej miłości wierności Boga».

Równocześnie myśl judeochrześcijańska zdemitologizowała naturę. Nie przestając jej podziwiać za wspaniałość i ogrom, nie przypisuje już jej charakteru boskiego. W ten sposób jeszcze bardziej podkreślono nasze obowiązki wobec niej. Powrót do natury nie może odbywać się kosztem wolności i odpowiedzialności człowieka, który jest częścią świata i ma obowiązek rozwijania swych umiejętności, aby chronić świat i rozwijać swój potencjał. Jeśli uznajemy wartość i kruchość natury, a jednocześnie zdolności, jakie dał nam Stwórca, to możemy położyć dziś kres nowoczesnemu mitowi nieograniczonego materialnego postępu. Kruchy świat, z człowiekiem, któremu Bóg powierza nad nim opiekę, stanowi wyzwanie dla naszej inteligencji, aby rozpoznać, jak powinniśmy ukierunkowywać, kształtować i ograniczać naszą władzę.

Brnijmy dalej. W podrozdziale „Powszechna komunia” widzimy esencję przesłania konserwatywnego:

Stworzeń tego świata nie można traktować jako dobra nie posiadającego właściciela: «To wszystko Twoje, Panie, miłośniku życia!» (Mdr 11, 26). Prowadzi to do przekonania, że wszystkie byty wszechświata, będąc stworzonymi przez tego samego Ojca, są zjednoczone niewidzialnymi więzami i tworzą rodzaj uniwersalnej rodziny, wspaniałej komunii pobudzającej do świętego, serdecznego i pokornego szacunku. Chciałbym przypomnieć, że «Bóg złączył nas tak ściśle z otaczającym światem, że pustynnienie ziemi jest niejako chorobą dotykającą wszystkich, i możemy ubolewać nad wymarciem jakiegoś gatunku jak nad swoistym okaleczeniem».

Nie oznacza to zrównywania wszystkich istot żywych i odbierania istocie ludzkiej tej szczególnej wartości, która pociąga za sobą równocześnie ogromną odpowiedzialność. Nie niesie też deifikacji ziemi, co pozbawiłoby nas prawa do współpracy z nią i chronienia jej kruchości. Takie koncepcje doprowadziłyby do stworzenia nowych dysproporcji, próbując uciec od rzeczywistości, która stawia nam wyzwania. Niekiedy dostrzegamy obsesję na tle odmawiania osobie ludzkiej wszelkiej wyższości i prowadzona jest walka o inne gatunki, ale nie podejmujemy takiej samej walki, by bronić równej godności istot ludzkich. To prawda, że musimy się troszczyć, żeby inne żywe istoty nie były traktowane w sposób nieodpowiedzialny, ale powinny nas przede wszystkim irytować istniejące między nami ogromne nierówności, bo nadal tolerujemy fakt, że niektórzy są uważani za godniejszych od innych. Nie zauważamy, że niektórzy ludzie popadają w poniżającą nędzę bez realnych możliwości poprawy, podczas gdy inni nawet nie wiedzą, co zrobić z tym, co posiadają, z próżnością afiszując się rzekomą wyższością, i zostawiają za sobą taki poziom odpadów, że rozpowszechnienie tego zjawiska groziłoby zniszczeniem planety. Nadal praktycznie godzimy się na to, że niektórzy czują się bardziej ludźmi, tak jakby się urodzili z większymi prawami.

Czytam to wszystko (JH) jako – w skrócie – nakaz: gratuluję ci, człowieku, sukcesów, ale włącz swoją wrażliwość i wesprzyj wszystko i wszystkich (naturę i ludzi), dzięki którym swój sukces osiągnąłeś. Skierowane nie tylko do bogaczy (by szanowali Naturę i maluczkich i opiekowali się nimi), ale do każdego (niech maluczki uszanuje cudzy sukces i go wspiera).

W podrozdziale „Zasada dobra wspólnego” znajdujemy kolejne przesłania:

Dobro wspólne zakłada poszanowanie osoby ludzkiej jako takiej, z jej podstawowymi i niezbywalnymi prawami ukierunkowanymi na jej integralny rozwój. Domaga się ona także mechanizmów dobrobytu i bezpieczeństwa socjalnego oraz rozwoju różnych grup pośrednich według zasady pomocniczości. Wśród nich wyróżnia się zwłaszcza rodzina jako podstawowa komórka społeczna. Wreszcie dobro wspólne wymaga pokoju społecznego, a mianowicie bezpieczeństwa i stabilności określonego ładu. Ład ten wymaga zwrócenia szczególnej uwagi na sprawiedliwość rozdzielczą, której naruszenie zawsze rodzi przemoc. Całe społeczeństwo – a w nim w sposób szczególny państwo – ma obowiązek bronienia i promowania dobra wspólnego.

W aktualnej sytuacji społeczności świata, w którym istnieje wiele nierówności, a coraz więcej osób jest odrzucanych, pozbawianych podstawowych praw człowieka, zasada dobra wspólnego, jako logiczna i nieunikniona konsekwencja, przekształca się natychmiast w apel o solidarność i opcję preferencyjną na rzecz ubogich. Opcja ta domaga się wyciągnięcia konsekwencji z powszechnego przeznaczenia dóbr ziemi, jak starałem się to wyrazić w adhortacji Evangelii Gaudium, wymaga, by nade wszystko mieć przed oczyma ogromną godność ubogiego w świetle najgłębszych przekonań wiary. Wystarczy obserwować rzeczywistość, aby zrozumieć, że ta opcja jest obecnie podstawowym wymogiem etycznym dla skutecznej realizacji dobra wspólnego.

 

*             *             *

Czytamy w podrozdziale „Miłość obywatelska i polityczna”:

Musimy ponownie odczuć, że potrzebujemy siebie nawzajem, że jesteśmy odpowiedzialni za innych i za świat, że warto być dobrym i uczciwym. Zbyt długo pozostawaliśmy w stanie degradacji moralnej, drwiąc z etyki, dobroci, wierności, uczciwości. Nadeszła chwila, by uznać, że ta radosna powierzchowność na niewiele się nam zdała. To zniszczenie wszelkich podstaw życia społecznego prowadzi do wzajemnej konfrontacji w imię obrony swoich interesów. Powoduje pojawienie się nowych form przemocy i okrucieństwa oraz uniemożliwia rozwój prawdziwej kultury troski o środowisko naturalne.

(…) Miłość pełna drobnych gestów wzajemnej troski ma także wymiar obywatelski i polityczny, a przejawia się we wszystkich działaniach, które starają się budować lepszy świat[3]. Umiłowanie społeczeństwa i zaangażowanie na rzecz wspólnego dobra są doskonałą formą miłości, która nie tylko wpływa na relacje między ludźmi, ale «w skali makro: na stosunki społeczne, ekonomiczne i polityczne». Dlatego Kościół zaproponował światu ideał «cywilizacji miłości». Miłość społeczna jest kluczem do prawdziwego rozwoju: «Aby społeczeństwo stało się bardziej ludzkie, bardziej godne osoby, niezbędne jest docenienie miłości w życiu społecznym – na płaszczyźnie politycznej, ekonomicznej, kulturowej – i uczynienie z niej stałej i najwyższej normy działania». W tym kontekście, obok znaczenia małych codziennych gestów, miłość społeczna skłania nas do myślenia o wielkich strategiach, które skutecznie powstrzymałyby degradację środowiska i zachęciły do kultury troski, przenikającej całe społeczeństwo. Kiedy ktoś rozpoznaje wezwanie Boga do uczestniczenia wraz z innymi w tych działaniach społecznych, powinien pamiętać, że jest to część jego duchowości, która jest realizowaniem miłosierdzia, oraz że w ten sposób dojrzewa i uświęca się.

Z końcowego podrozdziału „Ponad słońcem”:

Bóg, który wzywa nas do wspaniałomyślnego poświęcenia i całkowitego oddania, daje nam siłę i światło, jakich potrzebujemy, by iść do przodu. W centrum tego świata stale obecny jest Pan życia, który tak bardzo nas kocha. On nas nie opuszcza, nie zostawia nas samymi, bo definitywnie zjednoczył się z naszą ziemią, a Jego miłość zawsze prowadzi nas do znalezienia nowych dróg. Jemu niech będzie chwała!

 

*             *             *

Mam wrażenie, że nie powinienem się zbytnio wymądrzać nad tekstem człowieka, któremu – w jakiś sposób – ufają miliardy. Zauważę zatem, że przesłania encykliki „Laudate si” bardzo jest podobne do przesłania choćby Edwarda Abramowskiego, który powiadał: wszelki postęp społeczny dokonywać się może tylko poprzez wewnętrzną, psychomentalną przemianę człowieka (to nie dosłowny cytat, ale esencja myśli Abramowskiego, tak jak go odczytuję).

Jak w każdym ważnym dokumencie watykańskim – widzę w tej encyklice podstęp oratorski: niech świat widzi w tym dziełku rozprawę ekologiczną, a przemycę tędy pacyfikację antyrewolucyjną i pochwałę sprawiedliwej dystrybucji bogactwa przez beneficjentów sukcesu. Jest więc Franciszek nie tyle ekologiem, ile pasterzem takich ofiarnych krezusów[4], jak Patrice Motsepe, Olav Thon, Leszek Czarnecki (toutes proportions gardées), Mark Zuckerberg, Phil Knight, Michael Bloomberg, Warren Buffet, Bill Gates, Larry Ellisson, Steve Case, Marc Benioff, Irwin Jacobs, Pierre Omidyar, Gordon Moore, Elon Musk, Ted Turner, George Soros, Carlos Slim Helú, Eli Broad, George Kaiser, Azim Premji, James Stowers, Li Ka-Shing, Herbert Sandler, Paul Allen, Dietmar Hopp, Jon Hunstman, Michael Dell, James Simons, Jeff Skoll, Klaus Tschira, Amos Hostetter, Stephan Schmidheiny, itd., itp.  Patrz choćby: akcja „The Giving Pledge”

Dysonans między ekologicznym odbiorem encykliki a rzeczywistym jej przesłaniem konserwatywnym i oligarchicznym kontekstem – zamierzony.

 



[1] Słowo „miłość” w teologii chrześcijańskiej oznacza „współczujące troskliwe braterstwo”: kimkolwiek i jakimkolwiek jesteś (i cokolwiek jest) – szanuję ciebie (szanuję to) i znajduję ci miejsce obok siebie równorzędne mojemu (kochaj bliźniego swego jak siebie samego), deklaruję wsparcie we wszystkim co dobrego chcesz uczynić, z góry też wybaczam, że nie jesteś tak doskonały, jakbym tego oczekiwał, bo i ja jestem niedoskonały. W tak pojętej miłości chrześcijanin pragnie naśladować Pana, który – cokolwiek i kogokolwiek stworzył – ukochał go (to) takim jakim jest i będzie;

[2] Ojciec, Bóg, Pan – staram się rozumieć jako „Wszystko co jest, co powstało na skutek Słowa, czyli >samonazwania wyróżniającego Coś ze Wszystkiego<”: oznacza to, że nie mówimy o siwym dobrotliwym starcu, tylko o samostwarzającym się Uniwersum, którego cząstką jest człowiek, w tym sensie jest (Człowiek) bożym dziecięciem, w dodatku stworzonym na obraz i podobieństwo Ojca, czyli noszącym w sobie „kod” całego Uniwersum;

[3] Pamiętamy – patrz powyżej – ostrzeżenie przed fetyszyzowaniem postępu, przytoczone nieco powyżej;

[4] Pierwowzorem dobroczynności był Andrew Carnegie. XIX-wieczny magnat stalowy, fundator nowojorskiej Carnegie Hall. Pod koniec życia wprawił cały świat w osłupienie, gdy cały swój majątek przeznaczył na cele charytatywne – w tym budowę sieci bibliotek publicznych;