Lewactwo? Nie obrażajcie mnie
Jestem jak najdalszy od sporów polegających na tym, że ktoś odmawia drugiemu prawa do nazywania się socjalistą, liberałem, sprawiedliwym, przyzwoitym, itd., itp. Ale trochę mnie niepokoi, kiedy czytam i słucham, że zaduszki KOD-owe rozpętało lewactwo.
Skorupka nasiąka poprzez mowę. Konserwatyści używają takich słów jak ojczyzna, braterstwo, patriotyzm, wiara, formowanie, patron, cech, rodzina, mecenas, posługa, naród, filantropia. Prawicowcy używają takich słów jak przedsiębiorczość, rynek, zysk, team, komercja, przebojowość, procedura, obywatelstwo, kalkulacja. Lewicowcy używają takich słów jak samorządność, spółdzielczość, sprawiedliwość społeczna, kolektyw, walka klas, wyzysk, rewolucja, związek zawodowy. Niekiedy używają tych słów z Dużej Litery.
Co innego jednak nasiąknąć, a co innego rozumieć własną mowę i się z nią jeszcze zgadzać. Polska jest krajem słowiańskim, bardzo by chciała należeć do czołówki europejskiej, przynajmniej jako współtwórca kultury kontynentalnej – ale leży na peryferiach. Europejskością jest Polska oswojona[1], europejskość nie jest racją immanentną Polski, choć jest mocno wkomponowana w symboliczna jej tożsamość.
Inaczej:
1. Wolność – to hasło wspierające rację prawicową, wyrażając pragnienie swobody działalności gospodarczej i swobody obywatelskie;
2. Równość – to hasło wspierające rację lewicową, odwołujące się do „równych żołądków”, do równości wszystkich wobec wszystkich;
3. Braterstwo – to hasło zdecydowanie konserwatywne, odwołujące się do wspólnotowości konfraterskiej, wzajemnictwa, gromadnictwa;
Przyjmuję – można dyskutować – że najdojrzalszym konceptem lewicowym jest jak dotąd marksizm. Jego wyznacznikami są: ortodoksyjny materializm (nie istnieje żadna pan-inteligencja, opatrzność), „klasowa czujność” wobec procesów gospodarczych (kapitał wspomagający się monopolem i Państwem „grilluje” świat pracy i potężnieje jego kosztem), priorytet dla kolektywu w gospodarce (spółdzielczość, pracownicza kontrola procesów) i polityce (samorządność odbierająca prerogatywy Państwu, które w wyniku tego obumiera), postulat rewolucyjny (byt społeczny określa świadomość społeczną, ale można wywojować nową jakość bez przesycenia rzeczywistości starą jakością).
Dotychczasowe doświadczenia „komunistyczne” ludzkości – to każdorazowo „socjalizm domniemany” (ogłosiłem to publicznie już w roku 1984-tym). Czyli konserwatyzm a’rebour: za marksistowską fasadą (np. kraj rad, czyli samorządów) kryje się autorytaryzm egzekutywy (komisaryczność, dyktatura proletariatu, pas transmisyjny, centralizm demokratyczny). Do tego imponderabilia i miscellanea takie jak całkiem „religijny” kult jednostki, skrajna roszczeniowość związków zawodowych i „czynnika społecznego”, reżyserowana, ceremonialno-obrzędowa jednomyślność (włączając w to „parteitagi”), głosowania parodiujące wybory, nakazowa rozdzielczość udająca planowanie, etykiety, nagonki i lincze wobec „elementu antysocjalistycznego”, krytycznego, Itd., itp. Gdziekolwiek przywoływano marksizm jako ideową podstawę praktycznych rządów – rzeczywistość wyglądała tak jak to właśnie opisałem: ZSRR (ze specyfiką kaukaską i środkowo-azjatycką), „komunistyczne” kraje Europy Środkowej, Korea Północna, Wietnam (początkowo tylko Północny), Syria, Libia, Kuba, Chiny, Mongolia, Angola, Wenezuela. A przede wszystkim osławione projekty „umacniania państwa socjalistycznego”. Bo niekt w takich „socjalistycznych” państwach nie był zainteresowany rzeczywistą samorządnością (rady terenowe, branżowe, pozarządowe stanowiły zaledwie legitymizujący egzekutywę „czynnik społeczny”, a nie „władzę”) i rzeczywistą spółdzielczością (w spółdzielniach wnikających do rozmaitych nisz autorytarnie rządzili ludzie z nadania nomenklaturowego lub „lojaliści”), a tym bardziej realną debatą społeczną edukująca obywateli (szkoły, uczelnie i media „formowały” konformistów i oportunistów, dopuszczając zresztą niekiedy „marginesy swobody kontrolowanej”).
Niech koronnym dowodem będzie cykl polskich rokoszy politycznych: 1956, 1970, 1976, 1980. Robotnicza Partia negowana przez klasę robotniczą?
Dlatego swoiste „kalki pojęciowe” i stereotypy, używane w alertach lustracyjnych i przy podważaniu kompetencji-wiarygodności, oparte na takim mylącym słownictwie jak „komuniści”, „lewacy” – strzelają kulą w płot, ale trafiają na podatny grunt: skoro „narodowi” wmawiano przez ponad 45 lat, że oto żyją w „socjalizmie realnym” – to „się przyjęło”.
Mój domorosły „polityczno-ekonomiczny” elementarz lewicowości, to:
1. Praca własna podstawowym (zdecydowanie) źródłem dochodu;
2. Proporcjonalne związanie dochodu z wkładem własnym do społecznej puli (korekta na dzieci, starców i chorych);
3. Ustawiczne odnawianie równych szans (resetowanie sytuacji monopolistycznych);
Ale przede wszystkim takie ustawienie spraw gospodarczych, aby polityczne, samorządne wspólnoty obywatelskie (obywatelstwo związane z instytucją swojszczyzny) kontrolowały suwerennie lokalne życie gospodarcze (wyzwaniem są skłonności do budowania lokalnych klik). Państwo w takiej rzeczywistości co najwyżej definiuje ogólne reguły gry i jest zbiorem instytucji instancyjnych, a nie kreatorem lawiny legislacyjnej).
* * *
Jest jasne, że z takimi poglądami nadaję się do tytułu „lewaka”, a mój kolega Jarosław A. obwołał mnie nawet (uwzględniając naiwną moją utopijność) Forestem Gumpem polskiej lewicy. Czuję się uhonorowany tym przezwiskiem.
I dlatego nazywanie lewakami KOD-owców, którzy bronią w rzeczywistości zbiurokratyzowanego sojuszu mega-biznesu z mega-polityką, uzbrojonego w nawisy procedur, certyfikatów, standardów, norm, definicji, interpretacji, wtajemniczeń, dopuszczeń, algorytmów, immunitetów, kadencji, głosowań udających wyborcze – nie mających nic wspólnego w jakkolwiek rozumianą lewicowością – takie nazywanie tego towarzystwa obraża mnie, lewaka. Na usprawiedliwienie tych, którzy tak mylącej mowy używają, mam to, że ja na przykład świadomie swoje „lewactwo” komponuje z konserwatyzmem, takim niemarksowskim: nie jestem ortodoksyjnym materialistą, uważam przedsiębiorczość (biznesową, społecznikowską, akademicką i artystyczną) za siłę napędową społeczeństwa, związek zawodowy (i stanowcze w działaniu ruchy „anty”) uważam za najbardziej fatalną pomyłkę lewicy (ze względu na niekonstruktywną roszczeniowość: wolę tu kooperatywizm Abramowskiego), rozróżniam rewolucję (przeistoczenia ustrojowe wdrażane „udarnie”) od flibustierskich zadym podskakiewiczów spod czerwonych i czarno-czerwonych płacht. Jestem w swojej postawie „indignados”, ale idę w trzecim szeregu, by mieć ogląd spraw, a nie tylko „uczestniczyć”.
Jestem lewakiem ludowym
[1] Oswojenie w obszarze aksjologii oznacza, że do rodzimego systemu wartości wkodowujemy wartość obcą, przyniesioną, w dodatku lokujemy ją wysoko, kosztem deprecjacji konkretnych wartości rodzimych. W obszarze ekonomicznym oswojenie oznacza gotowość do wyzbywania się „swojego” za bezcen, byle pozyskać środki na pozyskanie „zagranicznego”, nawet przepłacając;