Lewe skrzydło prawicy

2018-11-26 08:46

 

Prześladuje mnie oświadczenie sprzed lat „człowieka lewicy” Ryszarda Kalisza, który na spotkaniu jakiegoś koła SLD (czyli lewicy) pośród potoczystej mowy „wykonał” zdanie „marksizm nie jest już inspiracją dla polskiej lewicy”. Poprosiłem go wtedy, aby powtórzył (co w moim języku oznacza „zastanów się co mówisz”). Powtórzył, recytując-cedząc tym razem. No, to ja na to: A CO (jest natchnieniem teraz)?

Ryszard milczy do dziś.

Za to po raz kolejny usłyszałem – dziś – przedstawicielkę bardzo prężnej, młodej nowo-partii, która oświadczyła w tej samej sprawie: może dawne idee są ważne, ale trzeba się zająć tym co teraz jest aktualne i teraz woła o działanie.

A powiedziała to w odpowiedzi na mój „akapit” (zabrałem głos w dyskusji z udziałem międzynarodowych „ekspertów” od lewicowości europejskiej), akapit ten brzmiał mnie-więcej tak:

  1. Z mojego rozeznania w klasycznej (lewicowej) literaturze wynika, że tam jest lewicowość, gdzie oczekuje się od najaktywniejszych, że zdopingują „rzesze” do obywatelskiej samorządności, tak że Państwo (urzędy, organy, służby, legislatura) będzie „bladło” w swoich funkcjach, bo obywatelskie samorządy i kolektywy pracujące potrafią same się organizować do pracy i relacji społecznych (czytaj: PAŃSTWO BĘDZIE OBUMIERAĆ POD NAPOREM LAWINY OBYWATELSKICH SAMORZĄDÓW);
  2. Żadna – literalnie ŻADNA – partia na kontynencie europejskim, mieniąca się lewicową, nie ma w swoim programie (i nie ma w działaniu) zapowiedzi zastąpienia Państwa – Obywatelami samorządnymi, zdolnymi kolektywnie działać dla dobra wspólnego, bez „wsadu” komercyjnego (patrz choćby najgłośniejsze „nowe” partie: Podemos w Hiszpanii, Syriza w Grecji, Die Linke w Niemczech, Razem w Polsce, Sinistra Democratica i MoVimento 5 Stelle we Włoszech – ale tak naprawdę są to dziesiątki inicjatyw-formacji politycznych);
  3. Przepływy kadrowe i fluktuacja elektoratu lewicowego są związane z ustawicznymi „flirtami” ludzi związanych z imieniem Lewicy – z ugrupowaniami stawiającymi na Rynek-Demokrację-Przedsiębiorczość-Redystrybucję-Interwencjonizm, ale nie „same w sobie”, tylko w formule „ukłonu wobec tych, którzy sobie nie radzą w twardej grze wszystkich ze wszystkimi o wszystko” (patrz: doświadczenie soziale Marktwirtschaft);

Mój „akapit” trwał może 3-5 minut i hasłowo da się go sprowadzić do tezy, że Lewica rezygnuje z własnej tożsamości i woli ustawiać się w roli „lewego skrzydła prawicy” (którą postrzega się jako „centrum”, mainstream), za to „rejestruje się” w opozycji do „prawego skrzydła” (nacjonalizm, faszyzm, militaryzm).

Doszło do tego, że jeden z najważniejszych tekstów lewicowych w Polsce pośród kilkunastu postulatów stawia takie jak „silne państwo”, „niezbędne NATO”, „Unia Europejska jako wehikuł suwerenności”.

To ja już wolę Kraj Rad (mrowie samorządów i spółdzielni): ta piękna idea została koncertowo przeinaczona przez „komisarzy” radzieckich, pod presją bolszewizmu została wplątana w „dyktaturę proletariatu” i zwalczanie różnorodności (odchyleń), sprzedana aparatczykowskiej Nomenklaturze.

Ale jako idea nadal jest piękna i warta grzechu. Cóż jest złego w stawianiu obywatelskiej samorządności przeciw biurokratycznemu Państwu i wszechwładnemu Kapitałowi? Jakie rzeczywiste przewagi ma dowolna spółka nad jakąkolwiek spółdzielnią? Ale oto widzimy, że ktokolwiek pragnie samorządności rzeczywistej (nie fasadowej, nie urzędowej), ktokolwiek opowiada się za miriadą środowisteczek spółdzielczych zamiast betonowej struktury giga-biznesów – stawiany jest pod pręgierzem jako „lewak, komunista, anarchista”, zwolennik utopii.

W Polsce – dodajmy – samo „przyznanie”, że się spogląda lewym okiem na rzeczywistość – jest już regularnie karane. No, ale to jest ta „rzeczywistość”, w której lewica chce się „odnajdywać”.

To stąd się bierze kapitulanctwo lewicy i jej samo-kurczenie się do roli wycieraczki dla Kapitału i Biurokracji: zarówno związki zawodowe, jak i organizacje pozarządowe wolą uruchamiać roszczenia (spory) albo „aplikacje” (konkursy piękności), niż stawiać sprawę jasno: cokolwiek wniesiono do rzeczywistości wspólnie – ma być wspólne pod każdym względem, nie biurokratyzowane, nie kapitalizowane.

Poczekajmy z tymi „radykaliami”, aż będziemy mieli moc sprawczą – słyszymy od „dobrze ułożonych” lewicowców, takich fajnych, europejskich, nienerwowych, cierpliwych... Zajmijmy się konkretami (tak jakby samorząd czy spółdzielnia nie były konkretami), a nie ideami (tak jakby idea była zbędna w robocie). Dajmy ludziom, by mieli co włożyć do garnka, potem będziemy świat zbawiać.

To może od razu dodajmy, że „ludzie nie dorastają” do samorządności i samoorganizacji, do spraw wzajemniczych, dobrosąsiedzkich, samo-odpowiedzialnych, składkowych. Bolszewizm zatem czy jaśnie oświecony absolutyzm Kapitału?

Kto się zapisał do roli statysty na lewym skrzydle – niech nie liczy na to, że „skrzydło” przerośnie „korpus”. To pułapka, której skutki nie tylko Polska cierpi…

 

*             *             *

 

Zauważmy coś, co widać, jeśli jest się trzeźwym:

  1. Media i „siły prawicowe” są zainteresowane wkręcaniem lewicy w formułę „skrzydłowości”, a ona jest zgubna dlatego, że sprowadza lewicowość do: 
  • Roszczeniowości, opartej na tym, że lewicy potrzebny jest „kapitalizm i biurokracja nomenklaturowa”, aby mieć na kim się wyżywać „wrażliwościowo”;
  • Klientyzmu opartego na tym, że większość NGO w rzeczywistości wpisuje się jako „geszefciarskie grono” do kiści wokół wydziałów administracji;
  1. Te same media zacierają ręce, kiedy „lewa skrzydło” wda się w przepychankę z „prawo-prawym skrzydłem” (narodowcy, faszyści), bo wtedy jedyny „poważny” na scenie – to demokrata-rynkowiec, pochwała przedsiębiorczości (biznesowości), ewentualnie administrator-urzędnik (pochwała nomenklaturszczyzmu);
  2. Tę pułapkę (patent na skanalizowanie lewicowości) kupili niemal wszyscy, więc „demokraci-rynkowcy-przedsiębiorcy” używają lewicy do legitymizacji – co tu gadać – wyzysku i glajchszaltowania ludzi pracy;
  3. Uruchamiając „interesy spółdzielcze-spójniowe” (to nie jest łatwe, opór mentalny jest duży) – postawimy lewicowość z powrotem na nogi, uczynimy ją rozpoznawalną (dziś czarzaści-biedronie-nowackie-zandbergi mącą obraz lewicowości i „elektorat” nie kuma, co to jest, a wrogowie sprowadzają ją do „komunizmu” i tępią daleko wykraczając poza Konstytucję i prawo, bez żadnego odruchu współczucia ze strony tej „koncesjonowanej” lewicy;

 

*             *             *

To nie jest tak, że klęczę przed ołtarzem Marksa i szepcę cytaty z jego tłustych albo choćby broszurowych dzieł. Bo chętnie odwrócę wzrok ku ideom bardziej na czasie, bardziej porywającym wyobraźnię. Byle nie były one „pragmatyzmem”, czyli wpisywaniem się lewicy w „zastaną rzeczywistość” – bo ta rzeczywistość akurat jest coraz bardziej dolegliwa (mimo gadgetów RTV-AGD i podobnych), zaś sama idea upodmiotowienia i emancypacji „wszystkich dla wszystkich” zdycha, jeśli ogranicza się do „liberaliów” w sferze obyczajowej czy kulturowej.

Człowiek – zanim nie stanie się „kolektywny” (Kraj Rad) – prędzej czy później stanie się łupem „najsprytniejszych” albo „lepiej zbiurokratyzowanych”, łupem łudzącym się, że kiedy „w niewoli” popracuje ciężko, rzetelnie i z odrobiną fartu – to dorówna swoim „panom”.

Powyższe zdanie – to stara, ale wciąż skuteczna ściema: każdy ma szansę – mówią „rynkowcy” – i cichcem monopolizują, wykluczają, do tego dochodzi „podprogowa” obietnica, że jeśli się zaweźmiemy i obalimy kapitalizm – to wszyscy będą żyli jak kapitaliści, czyli „powyżej średniej”.

Tere-fere.