Męża, uczynnego, czy pana?

2014-07-15 14:53

 

Rządzących najczęściej się personifikuje, utożsamia z jedną osobą przywódcy, nawet w najbardziej demokratycznych okolicznościach. Znamy liczne nazwiska wodzów, monarchów, dyktatorów, reformatorów, powstańców, papieży, generałów i marszałków, autorów przewrotów, proroków, nadawców konstytucji, autorów wielkich projektów politycznych. Z nimi utożsamia się państwa, kościoły, procesy.

Mamy skłonność do ich ubóstwiania (niekiedy dosłownego, jak w przypadku faraonów czy cesarzy rzymskich albo japońskich), przybierania (traktowania ich jak przyszywanych krewnych, jak Fidel, „mutti” Angie, „dziadek” Piłsudski), cokołowania (ustawiania w pozycji nadludzkiej, jak cesarze chińscy, Hitler, Stalin).

No, i mamy skłonność do przydzielania im „zadań”: najlepiej, jakby pełnili trzy role naraz: kogoś zdolnego załatwić wszystko (uczynny), kogoś umiejącego wszystkim twardo pokierować (pan), kogoś zastępującego docześnie opatrzność (mąż). Ale jeśli pełni choćby jedną z tych ról – to już prawie dobrze.

W tabeli wygląda to tak:

 

UBÓSTWIANIE

PRZYBIERANIE

COKOŁOWANIE

PAN

faraon

książę

dyktator

MĄŻ

gwiazda

patron

komisarz

UCZYNNY

pomazaniec

elekt

judym

 

Ze wszystkich 9 możliwości – jedynie ELEKT, wciąż zabiegający o nasz mandat zaufania i powiernictwo, a jednocześnie pozostający do usług, mieści się w pojęciu DEMOKRACJI. Pozostałe typy uczynne reprezentują poświęcenie natury religijnej (pomazaniec-kapłan) albo doczesnej (judym-społecznik).

Kluczem do procesu, który możemy nazwać wyradzaniem się z demokracji, są prerogatywy, jakie dajemy rządzącym (lub sami sobie uzurpują). Same prerogatywy – wyposażające rządzącego instytucjonalnie w moc kierowania nami samymi – nie są niczym zdrożnym, występują w całym świecie ożywionym. Rządzący – w zależności od własnego temperamentu – poruszają się „po tabeli” ruchem konika szachowego, zawsze ostatecznie ustawiając się na górze (stają się panami), równocześnie niemal wszyscy uruchamiają propagandę mającą ocieplić ich wizerunek i oswoić ich samych. A jednocześnie ceremoniały, obrzędy, protokoły czynią z nich postacie hieratyczne.

Powtórzmy: tylko temperament przywódcy decyduje, czy ostatecznie znajdzie się w obszarze ubóstwienie, przybrania albo cokołowania. Wedle upodobań, wedle gustu.

 

*             *             *

Apostołowie DEMOKRACJI gotowi są uznać za ową demokrację wszystko, co przybliża postacie przywódców (rządzących) do wizerunku „elekta”. Czynią to, bywa, ze szczerą naiwnością, ale też często „ściemniają”. W rzeczywistości proces demokratyzacji to ustawiczna gra, która polega na tym, że rządzący (owym ruchem konika szachowego) wymykają się ograniczeniom i prawom demokratyzującym, a rządzeni zastawiają wciąż nowe pułapki, by z powrotem „zagonić” rządzących do box-u elekcyjnego. Ze względu na słabostki i niepamiętliwość Ludu oraz jego niewielką skłonność do przemocy „oddolnej”  – przywódcom najczęściej udaje się wymknąć Ludowi i zająć pozycje w górnej części tabeli, a tam sobie wybierają, czy chcą być ubóstwiani, czy chcą stanąć na piedestale, czy może chcą być „lepszymi braćmi”. I wedle tego stosują mimikrę, niekiedy tak naciąganą, tak bezczelną, że aż dziwne, iż „ciemny lud to kupuje”, jak raczył kiedyś skomentować Kura.

 

*             *             *

Demokracja ma – jako formuła i fenomen – jeszcze jedną wadę wrodzoną: przestaje być demokracją, jeśli zostaje narzucona wbrew woli albo świadomości Ludu. Przemocą i przymusem, jak w formule „dyktatury proletariatu”. A przecież przemoc i przymus to najłatwiejsze i najskuteczniejsze, najbardziej poręczne narzędzia rządzenia!

Oto dlaczego odwieczne „polowanie z nagonką”, kiedy to Lud próbuje zagonić przywódców do roli usłużnych braci, a ci stosują milion sztuczek, by prześlizgnąć się tam, gdzie mogliby sobie porządzić w niekontrolowany sposób – jeszcze potrwa