Malcontentia

2012-10-07 13:28

 

Tak zwana opinia publiczna dzieli się (to moja amatorska klasyfikacja) na 5 kategorii: entuzjaści, zwolennicy, chwiejni, krytycy, malkontenci. Ale czego? A czego się da!

Należę zdecydowanie do malkontentów. Nie mylić z ponuractwem, umiem cieszyć się z tego co małe i chwilowe, ogólnie jestem przyjaźnie i ufnie nastawiony do ludzi i świata.

A jednak mnie drażni to, że jedni z nas „na wydrę” oskubują innych, przedtem starannie ich ogłupiwszy. I jeszcze bardziej mnie drażni, kiedy ktoś się daje ogłupić jak dziecko, a świat to widzi i nie reaguje.

Dwóch przypadków wstydzę się bardzo. Podczas pierwszego obserwowałem, jak dwóch drobnych złodziejaszków „oporządzało” w zatłoczonym autobusie otyłego pana z dużą wypchaną teczką. Umiejętnie się maskując i grając na „wahnięciach” autobusu grzebali mu w tej torbie jakiś czas, nawet chyba wiedzieli, że ich obserwuję. A ja byłem pod tak wielkim wrażeniem tej bezczelności i samej „sztuki”, że jakby mnie zamurowało. Na szczęście, pan miał w torbie tylko papiery i kanapki, plus niewarte kradzieży drobiazgi.

Innym razem zachowałem się jak tchórz. Siedziało nas dwóch w nocnym autobusie. Ja zmęczony jakąś robotą wracałem do domu, nieco dalej małolat wracał chyba z imprezki. Wsiadło dwóch rozrabiaków, rzutem oka ocenili sytuację. Jeden ustawił się przy drzwiach, gotów je siłowo otworzyć w razie wpadki, drugi zaś bez wstępów kopnął w twarz młodego, po czym nakazał mu oddanie cenności, takich jak resztki gotówkowe czy telefon. Na koniec jeszcze raz przyłożył mu pięścią w twarz – i wysiedli na przystanku. Jestem pewien, że kierowca to widział. Jestem też pewien, że gdybym się ruszył, kierowca też zareagowałby.

Piszę to, bo sytuacje, w których ktoś korzysta ze swojej przewagi „w sile” albo „w mimikrze” obserwuję co dzień wielokrotnie, najbardziej mnie „podnoszą” numery, jakie kręcą urzędnicy, funkcjonariusze, wydrwigrosze, naciągacze. Ktoś mi proponuje jakiś gadget, ja odmawiam rozmowy, słyszę zatem pogardliwe: aha, nie interesuje pana lepsza jakość życia. Niemal zawsze zawracam i pytam, czy ma zezwolenie na prowadzenie w tym miejscu działalności gospodarczej. Skutkuje, bezczelny naganiacz cichnie.

To są wszystko drobiazgi, choć bolesne i przykre. Dla mnie rzeczą karygodną (GODNĄ KARY) jest to, że te wszystkie drobiazgi są wygenerowane przez to, co nazywam systemem-ustrojem, że istnieją niezliczone przepisy i regulacje, „na mocy” których taka działalność jest praktycznie bezkarna, bo jej ściganie jest czasowo i finansowo nieopłacalne. Na tej glebie wyrastają poważniejsze napaści na obywateli, urządzane niczym polowania z nagonką przez samych urzędników i funkcjonariuszy oraz ich plenipotentów, wszyscy w formule Rwactwa Dojutrkowego. Ludzie albo nie są świadomi tych szalbierstw, albo machają na nie ręką, albo boją się, albo czują, że kiedy zareagują w drobnej sprawie, obróci się przeciw nim solidarnie cały miejscowy „światek” ludzi powołanych do służby Krajowi i Obywatelom, ale mających „poważniejsze” sprawy na głowie.

Dobrzy ludzie radzą mi, widząc, jak się spalam obnażając to wszystko: daj spokój, świata nie zbawisz, a życie zmarnujesz. Myśl pozytywnie. I tak dalej, i podobnie. Ale ja widzę, że oznaczałoby to moje przyzwolenie na to, co obserwuję. To tak, jakbym każdego ranka wyjmował z kieszeni 10 złotych dla „przygodnego” łupieżcy, jakbym co dzień przeznaczał kwadrans dla jakiegoś gnojka, który chce się mną wysługiwać za bezdurno.

Nie mam w sobie cnót, nadzwyczajnych atrakcji i tego, co się charyzmą zwie. Mam po prostu „przyrodzoną” skłonność do reagowania na niektóre sprawy. A jednak: czy tylko ja dostrzegam wszechobecne reklamy autoryzowane przez niemal wszelkie branże, mające w gruncie rzeczy treść „daj nam zarobić, nie oczekuj czegokolwiek od naszych towarów czy usług, nie próbuj się targować”? Czy tylko ja dostrzegam, że istnieje cały „przemysł” preparowania długów, karmiący niespotykany w innych krajach wielki „sektor windykacyjny”? Czy tylko ja widzę, że politycy mogą pleść ludziom duby smalone, korzystając z ludzkiej łatwowierności osiągać cele wyborcze, a potem bezkarnie „kręcić lody”, a jeśli ktoś się czepia, to za pomocą organów i służb oraz urzędów „utrzeć mu nosa”? Czy tak trudno jest zauważyć, że kraj nasz jest wielkim latyfundium podzielonym na „działki”, a na tych „działkach” rozmaite szajki i sitwy monopolizują swoje „biznesy”, którym „nikt nie podskoczy”? Czy to tak trudno jest zrozumieć, że cały aparat państwowy (urzędy, organy, służby, funkcjonariusze, urzędnicy, plenipotenci), wraz ze „zblatowanymi” biznesami i mediami czynią te wszystkie bezeceństwa „normalnością” codzienną naszą?

Pewnie, że widzę, jak zmienia się nasz kraj w ciągu ostatnich dwudziestu lat z okładem. Tak samo jak widziałem, że ten sam kraj zmieniał się w latach 60-tych i 70-tych, nieco wolniej w 80-tych. Ale jako ekonomista rozumiem, że tzw. postęp dzieje się zawsze (chyba że niektóre obszary postępu są przez totalitarne władze okrzyczane jako „grzeszne”). Tyle, że tego całego postępu nie przypisuję tym, którzy w ciągu owego dwudziestolecia z okładem nie tyle się do niego przyczynili, ile po prostu „podstawiali swoje miarki” do strumieni, które płynęły swoim trybem odwiecznym.

Mam wrażenie, które łatwo byłoby zamienić w nasycony liczbami raport o tym, że gdyby naszym Krajem i Ludnością zarządzano w interesie Kraju i w interesie Ludności – żyłoby się nam lepiej. A tak – żyje się tylko niektórym, i to tym właśnie, którzy wypinają pierś po ordery za to, że nie całkiem swoimi rządami (i żądzami) zrujnowali Kraj i nas, Ludność.

I po co nazywać to marudzeniem malkontenta?