Między –ińskim a –ińskim. Sieć a organizm

2014-07-09 17:05

 

Mam słabość do profesorów, dla których profesura nie jest celem ostatecznym, domykającym karierę, tylko dobrym powodem do naprawdę poważnych przedsięwzięć. Do takich należy wielu, a panowie Gliński i Rybiński.

Rybiński dwojga imion, choć ukończył już 50-tkę, jest człowiekiem o biografii „dynamicznej”, jakby był „nowego chowu”: studia ścisłe i równolegle ekonomiczne, dobry doktorat, praca na niezbyt eksponowanym stanowisku w Japonii, „stabilizacja” między praktyką ekspercko-menedżerską, nauką akademicką i polityką ekonomiczną (NBP, BŚ), aż w stosunkowo młodym wieku osiąga status rektorski. Do  tego stara się zarazić środowiska decydenckie poglądem, że to co widać nie musi być prawdziwe, że co innego wskaźniki i parametry, a co innego procesy.

Gliński dwojga imion, o pokolenie starszy od Rybińskiego, też warszawiak, z rodziny inteligenckiej.  Człowiek niewątpliwie „starszej daty”, co tu akurat oznacza, że jest niemal orientalnym stoikiem, cierpliwie obserwującym brzeg rzeki, na którym robi swoje. W młodości – ekonomia równolegle z socjologią. Cała kariera podporządkowana pracy akademickiej, a praca ta doceniona funkcją szefa środowiska socjologów (PTS). Zacięcie ekologiczne, ale nie w znaczeniu greenpeace’owskim, tylko obserwator stosunku Człowieka do Natury.

Obaj są widoczni w polskim życiu publicznym. Rybiński jako „kasandra” ostrzegająca przed nieuchronnym zatchnięciem wszystkiego co komercjalne, Gliński jako niestrudzony mistrz pozwalający się „wystawiać” w roli alternatywy dla Premiera. Ze względu na sposób ich widoczności – często stają się obiektami niewybredności rozmaitych.

Pozwoliłem sobie zatem na studia. Porównawcze. Sam jestem teoretykiem-filozofem ekonomii o zacięciu „prospołecznym”, więc lektura opracowań ekonometrycznych, globalizacyjnych, o tzw. społeczeństwie obywatelskim, o strukturach społecznych – nie jest dla mnie pierwszyzną.

Mogę zdawać egzamin z takich pozycji jak „Teorie wspólnotowe a praktyka społeczna. Obywatelskość, polityka, lokalność”, „Style działań organizacji pozarządowych w Polsce. Grupy interesu czy pożytku publicznego?”, „Kulturowe aspekty struktury społecznej. Fundamenty, konstrukcje, fasady”, „Globalizacja w trzech odsłonach. Offshoring – globalne nierównowagi – polityka pieniężna”, „Gordian knots of the 21st century, Futurology - The Challenges of the XXI Century”, “Global governance”. Mam też wrażenie-nadzieję, że rozumiem, co przeczytałem.

Na własne ryzyko twierdzę, że Gliński widzi Kraj I Ludność jako organizm, któremu w różnych częściach ciała i w różnych okolicznościach wycina się żywotność, co na jakiś czas owe miejsca organizmu zamienia w martwą naturę – a Rybiński widzi Kraj i Ludność jako dynamiczną sieć, w której niektóre elementy są zbyt przeciążone, a inne dziadzieją niewykorzystane, co źle działa na ogólną równowagę.

Obaj mają dość krytyczny stosunek do menedżerskich i politycznych kompetencji najszerzej pojętej Władzy, przy czym Gliński wydaje się cierpliwie przyglądać, a Rybiński rwie się do walki o lepsze jutro. Może to tylko kwestia temperamentu, a może tak zwanego „podejścia”?

Nie śmiem wystawiać żadnemu z nich cenzurki. Nie dorastam do nich. Ale mam nadzieję, że kiedyś – niekoniecznie razem – będą mieli możliwość wykazać się. Bo poważnie traktują swoje profesury, bo czynnie żyją sprawami Kraju i Ludności, bo im się chce i – najważniejsze – chyba wiedzą, czego im się chce, a niekoniecznie są to cele związane z ich prywatnymi gwiazdami.

Bezpośrednim powodem niniejszej notki jest żenująca sytuacja z blokowaniem Glińskiemu dostępu do normalnego wystąpienia przed Sejmem: małe to i samobójcze, Donaldzie. Ale zachęcam każdego, kto mi wierzy, że obaj panowie mają jeszcze wszystko przed sobą – by trochę się wgryzł w te postaci, mierząc je dorobkiem publicznym i treścią publikacji.

A zgadzać się z nimi – nie jest obowiązkiem, wobec tego i ja jestem chwilami naznaczonyrezerwą.