Mieć prawo, doświadczać prawa, być prawym

2014-12-09 11:25

 

Mam dziś „dzień etyki”, więc sobie używam pouczająco i dydaktycznie. Takie ćwiczenia mają działanie terapeutyczne.

Mieć prawo” – to w języku potocznym zwrot oznaczający właściwość wzmacniającą niematerialnie kondycję ludzką. Każdy człowiek, który „ma prawo” – to człowiek „niezerowy”.

Doświadczać prawa” – to w języku nie całkiem może potocznym oznacza, że strażnicy prawa stosują na nim owo prawo, uruchamiając tryby wymiaru sprawiedliwości.

Być prawym” – to w języku potocznym oznacza przymiot przyzwoitości, o której pisałem dopiero co TUTAJ, ten zaś czyni człowieka prawdziwszym, bardziej godnym.

Mój pomysł jest taki: jeśli jesteś prawy – to nie doświadczasz prawa i masz mocniejsze prawa. I od razu zastrzegam, że najbardziej prawi to ci, których (już, jeszcze?) nie ma. Pozostali – czyli ci, z którymi obcujemy, wraz z nami samymi – mają coś na sumieniu, co ich prawości nie dowodzi zbyt przekonująco.

Taka Ewa, na przykład. Czort jeden wie, co jej wąż nagadał, nie było podsłuchów jeszcze zainstalowanych, ale nie dość, że zapragnęła konsumpcji tego co zakazane, to dla uniknięcia „wytyku” wciągnęła w proceder Adama. Drobne naruszenie zasad, wydawałoby się. Ale stały się od tego dwie ważne sprawy:

1.       Oboje nabrali zupełnie nowego spojrzenia na świat (np. zauważyli swoją nagość, zaczęli rozróżniać dobro od zła), a tamten świat, w którym nic nie musieli, w którym dopiero co byli – zniknął jak kamfora, bezpowrotnie i bez odszkodowania;

2.       Wszelkie ich potomstwo, czyli cała Ludzkość, odtąd „doświadczają prawa”, ale przede wszystkim mają wciąż nowe obowiązki, przy czym wywiązanie się z nich nie gwarantuje, że będą na pewno czerpać korzyści z dobrze wykonanych zadań;

Ileż to nieprawości popełniamy w swoim życiu po raz pierwszy! Nasze własne, osobiste grzechy pierworodne mnożą się jak króliki: czynimy wbrew temu, co przykazali Mama albo Tata, podkradamy to i owo, zaglądamy tam gdzie nie wolno, zaniedbujemy podręczniki i inne obowiązki, tuszujemy swoje przewiny, przezywamy się z rodzeństwem albo koleżeństwem, pozujemy na innych niż jesteśmy, skarżymy, i to czasem nieprawdziwie! To wszystko są drobne nieprawostki dzieciństwa, jakże niewinne! Czasem nawet nie odnosimy z nich żadnych korzyści, po prostu zwycięża w nas jakiś „imperatyw”, jakby jakiś wąż czy inna gadzina zaczaiła się w naszych sumieniach, sercach, duszach, umysłach i zawładnęła nami ponad nasze siły.

Po takich grzeszkach nie ma powrotu do niewinności „sprzed”. Stało się raz na zawsze. Nieodwracalnie i bez odszkodowania, jako się rzekło. Jeśli chcemy być sami ze sobą „w porządku”, to mamy trzy wyjścia:

1.       Pożałować, przyznać się, naprawić, czekać wybaczenia, które być może nigdy nie nadejdzie;

2.       Iść w zaparte w ten sposób, że znaleźć przyczynę „poza nami”, (węża?), takie pozorne uniewinnienie;

3.       Przyjąć z pokorą swoją niedoskonałość, a wraz z nią wszystko, co nazywa się „doświadczaniem prawa”;

Świat – na tyle skomplikowany, jak ten nasz codzienny – promuje docześnie tych, którzy obierają „ścieżkę numer 2” i idą w zaparte. Jak to się dla nich kończy po pogrzebie – to jedno. Ale ważniejsze, że tak pojęty grzech nieprawości utrwala się jako opłacalny, bo zanim ktoś dojdzie prawdy a następnie sprawiedliwości – możemy sobie poużywać jako niewinni, a jeszcze tak „pochylić” prawa, by następnym razem nasze grzeszki przestały być karalne.

Trwa zatem wyścig o to, kto ma dostęp do technik „pochylania prawa”, kto z tego „pochylenia” umie najlepiej skorzystać, kto zaś pęknie i narobi takiego bigosu, że niecnota stanie się oczywista i zwali się na głowę niczym stóg siana.

A może się nie zwali…?