Między komuną i faszyzmem

2015-10-19 09:33

 

Zastrzegam od razu, że słów określających ideologie i systemy-ustroje używam tu w cudzysłowie: w moim przekonaniu nieznane jest jeszcze Ludzkości (tym bardziej Polsce) doświadczenie „encyklopedycznego” komunizmu czy choćby socjalizmu, podobnie jak demokracji czy faszyzmu. Dlatego – chcąc pozostać przyzwoitym – powinno się co najmniej poprzedzać takie sformułowania słowem „próba”.

Jestem wystarczająco posunięty w latach, by twierdzić, że mniej-więcej wiem czym był PRL i mniej-więcej wiem czym jest III RP, a z rozmaitych lektur wiem czym miała być IV RP. Dwuletnie doświadczenie rządów autoryzowanych przez PiS było – moim zdaniem – ustrojową aberracją, tej samej miary, jak „dyktatura proletariatu” była aberracją w stosunku do socjalizmu, co uczyniło Kraj Rad bolesną groteską.

Najpierw kilka uwag porządkujących, opatrzonych stemplem „moim zdaniem”.

Komunizm to ustrój polityczny i społeczny oparty na dwóch fenomenach: samorządności i spółdzielczości. W założeniu ustrojowym komunista to stuprocentowy obywatel: ma wystarczające rozeznanie w sprawach publicznych i bezwarunkową, bezinteresowną skłonność do czynienia ich lepszymi, pilnujący wciąż swojego najwyższego z możliwych wykształcenia szerokiego i profesjonalnego, rozwoju duchowego, aktywnej obecności we wspólnocie i „kręgosłupa moralnego”, wolność i swobody pojmującego jako podstawę bezcennej dla społeczeństwa i człowieka różnorodności. w tak pojętej rzeczywistości Państwo obumiera, bo jego prerogatywy są zbędne wobec wszechobecnej obywatelskiej samorządności: zamiast praw, reguł i przepisów – uzgodnienia, zamiast wymiaru sprawiedliwości – wychowawcza lub lecznicza reakcja wspólnoty, zamiast organów kontroli – koleżeńskie instrukcje, zamiast ministerstw – wiecowo uzgodnione przedsięwzięcia, itd., itp. Czyjaś wyjątkowo zła wola jest przez świadome rzeczy otoczenie izolowana ostracyzmem i anatemą, skutkującą niedopuszczeniem do uczestnictwa w samorządności (bez odsuwania od uczestnictwa w procesie pracy). Materialną podstawą życia i poprawy jego poziomu są organizacje gospodarcze, w których podstawowym celem jest nie zysk, ale zaspokojenie potrzeb wspólnoty, w której takie organizacje powstają.

Liberalizm to ustrój polityczny i społeczny oparty na pochwale indywidualnej, jednostkowej przedsiębiorczości i zapobiegliwości. Podstawowa zasada – to „primum non nocere”, i będąca jej konsekwencją idea „co nie jest zakazane – jest dozwolone”. Drugą stroną tego zawołania jest „radź sobie sam, kimkolwiek jesteś”, co oznacza ustrojową rezygnację zarówno w kształtowania-formatowania-wychowania, jak też ryzyko, że sposoby „radzenia” sobie będą często przeciwne zasadzie „primum non nocere”. Politycznie liberalizm jest systemem nie przyjmującym do wiadomości trzech skłonności człowieka: imperatywnego dążenia do ustanawiania monopoli, wsobnego urządzania sobie własnego ciepełka w formule „moja chata z kraja” (fetyszyzm prywatności) i roszczeniowego oczekiwania od „systemu-ustroju”, że sprawy ponad jednostkowe czy grupowe siły zostaną załatwione „odgórnie”, przez „dobrą siłę sprawczą”. Te trzy skłonności stoją nie tylko w opozycji (antagonizmie) wobec indywidualnej przedsiębiorczości i jednostkowej zapobiegliwości, ale też generują liczne prerogatywy państwowe, toteż liberałowie ostatecznie skupiają się pragmatycznie na tym, by ograniczać to Państwo do roli „stróża” rynkowości i pluralizmu oraz praw człowieka i obywatela. Z tej inspiracji instaluje się w przestrzeni między Państwem a Obywatelem rozmaite urządzenia legitymizujące oraz mechanizmy dobrowolnościowe.

Zarówno komunizm, jak też liberalizm są przez swoich apologetów przedstawiane jako ucieleśnienie demokracji, czyli ludowładztwa. Pojęcie demokracji ma trzy konotacje:

1.       Powszechne uczestnictwo Ludu w decyzjach tego Ludu dotyczących;

2.       Rządy prawa, czyli reguł, standardów, przepisów – którym poddany jest też prawodawca;

3.       Rządy „równiejszych”, będących nosicielami i szafarzami Piękna, Dobra, Prawdy i Sprawiedliwości;

Jak dotąd, wszelkie ludzkie doświadczenia demokracji związane są z trzecią formułą, która jest oczywistym szyderstwem zarówno z pierwszej, jak i drugiej konotacji. W tej doświadczanej przez Ludzkość formule „równiejsi” skupiają się na instalowaniu w systemie-ustroju wytrychów, pozorujących legitymizację i dobrowolność, podobnie pozorujących pełnię obywatelstwa i samorządności.

Faszyzm to ustrój polityczny i społeczny oparty na pochwale Państwa, które obdarza się przymiotem patrymonialności. Państwo postrzegane jest w tej wizji jako samouczący się i samodoskonalący organizm, a jego „logistyczna codzienność” skupiona jest na zarządzaniu społecznymi korporacjami, pojmowanymi jako ideowo i moralnie inspirowane szerokie wspólnoty obywateli, z których każdy jest – w założeniu dobrowolnym, chętnym – trybikiem Państwa, apostołem wszystkiego, co Państwo wygeneruje (patrz: świadoma dyscyplina). Tożsamość jednostki i grupy „powinna obowiązkowo” opierać się na „wpisaniu” się owej jednostki czy grupy w reżim, czyli na znalezieniu sobie w definiowanej przez Państwo rzeczywistości takiej „rubryki”, w której i poprzez którą będzie się realizować – realizując zadania państwowe. W tym sensie Państwo jest totalnie wszędobylskie i wszechwładne, a pojęcie tego co „prywatne i osobiste” przestaje być wyposażone w jakąkolwiek poważną treść. W konsekwencji wszelki pluralizm jest zaledwie taki, jaki mieści się w wyobrażeniach Państwa, jakim ro Państwo jest zdolne zarządzać. Wszystko co różnorodne ponad wydolność (ponad wyobraźnię) Państwa – okazuje się „nieprawomyślne”. Wiele więc poświęca Państwo uwagi i energii na to, by „urawniłować” rzeczywistość, a pojęcie „obywatel” przeredagować w pojęcie „serwilista”. To jest podstawą zawołania „jednostka niczym – naród (jednorodny) wszystkim”.

Kiedy się wczytać w istotę faszyzmu – jest on esencją trzeciej z wymienionych konotacji demokracji, czyli rządów „równiejszych”. Oczywiście, trzebaby powstrzymać się od automatyzmu „faszyzm to hitleryzm”, wtedy widzenie się poszerza: faszystowskie w formule są rządy sułtańskie, carskie, sanacyjne, dżucze – a różnice między nimi polegają wyłącznie na tym, co jest podstawowym zaśpiewem ustrojowym: dobrowolność, jedność, jednomyślność, wierność, itd., itp. zawsze jednak mowa jest o patrymonializmie, czyli (nad)opiekuńczości Państwa (i jego „gospodarza”) wobec Ludu.

Patrymonializm zaś to cztery podstawowe cechy:

1.       Jedynowładztwo charyzmatyczne: jednostkowa władza głowy państwa (np. Naczelnika, Prezesa, Fuhrera, cara, wezyra) nie jest ograniczana żadnym statutem czy prawem, choć takie atrapy są niekiedy ustanawiane. Głowa państwa uzurpuje sobie (za bojaźliwym przyzwoleniem otoczenia i „demokratycznych kolegiów”) uprawnienia do dowolnej interwencji w tryb pracy podwładnych i „obywateli”, winą za skutki takich interwencji obciąża wyłącznie poszkodowanego (sic!), zasługi zaś należą zawsze do głowy, nawet jeśli zostały osiągnięte wbrew jej interwencjom;

2.       Wyłączna dyspozycja dobrami publicznymi przez głowę państwa, realizowana w możliwie największym zakresie bezpośrednio i dosłownie: niezależnie od przeznaczenia i istniejącej dokumentacji (cesje, nadziały, nadania), dysponentem wszystkiego jest głowa państwa, czemu daje wyraz codziennymi, swobodnymi, niczym nie ograniczonymi decyzjami: tu też leżą decyzje o tym, kto może dorabiać „na boku” lub korzystać z publicznego dobra w postaci przywileju;

3.       Prawo głowy państwa do dowolnego dysponowania losami „obywateli” traktowanych jak poddani: polecenia w takich sprawach są nierzadko zmieniane co chwilę, odrywanie poddanego od codziennych zajęć na rzecz jakiejś nagle pojawiającej się sprawy „wielkiej wagi” („na wczoraj”) – to codzienność państwa patrymonialnego: to samo dotyczy dodatkowych obowiązków, obciążeń, uciążliwości i nierzadko majątku poddanych. Zatem brak jest jednostkowej i zbiorowej swobody „obywateli” wynikającej z praw człowieka, obywatela czy współtwórcy publicznego dobra;

4.       Totalna kontrola informacji: głowa państwa żąda informacji na każdy temat, po czym każdą redaguje po swojemu: dotyczy to oceny sytuacji, treści korespondencji i komunikatów wewnętrznych i dyplomatycznych, trybu pracy i funkcjonowania, kontaktów wzajemnych „obywateli” i ich stosunków zewnętrznych;

Ukułem w tej sprawie pojęcie Mega-Neo-Totalitaryzmu, napisałem na ten temat wiele krótszych i dłuższych tekstów (patrz: TUTAJ). Czytelnik zechce sam sobie poczytać któryś z 404 tekstów, jeśli uzna za stosowne.

W moim pojęciu III RP, jeśli nie od razu – to z czasem przeistoczyła się w państwo mega-neo-totalitarne, montując „właściwe” mechanizmy w Konstytucję, Regulamin Sejmu i Ordynację Wyborczą. Demokrata „dwóch pierwszych konotacji” (powyżej) jest w takiej rzeczywistości bezradny. Natychmiast spotka się z epitetem „komunista”, „liberał”, „faszysta”.

Takie myślenie jest podłożem mojego pragnienia Państwa Równoległego (TUTAJ teksty do wyboru). To zaś pragnienie lokuje mnie w obszarze „indignados”, co jednak nie oznacza, że gotów jestem rzucać koktajlami i wznosić okrzyki przed siedzibami totalitaryzmu. Po prostu: siadam na brzegu rzeki i czekam, aż trup totalitaryzmu nadpłynie. I robię swoją krecią robótkę).